Szpieg w spódnicy. I w cieniu afery
- Kobieta chciała, żebym śledziła jej męża - opowiada Ewa, detektyw. - Złapałam go na gorącym uczynku, czyli zdradzie. Zorientował się, że go nakryłam. Przystawił mi nóż do gardła. Był pijany i wściekły, że ja, jakaś obca baba, popsułam mu szyki.
Gdy klient do niej przychodzi i mówi, że ona w czasie dwóch dni ma udowodnić winę współmałżonka, tak, jak pokazują to w filmach, ona odpowiada: - Niech pan(i) sobie dalej filmy ogląda, bo ja podejmuję się spraw życiowych, a nie filmowych.
Chociaż fakt - czasem jej praca przypomina film. - Kręci mnie ten zawód i już - przyznaje Ewa z Bydgoszczy, detektyw. - Lubię skomplikowane sprawy, a jeszcze bardziej lubię je rozwiązywać.
Zadbana blondynka średniego wzrostu. Zwinna, szybka. Mówi jednak wolno. Każde słowo ma przemyślane. Bo i pracę taką ma, gdzie każdy ruch musi być przemyślany. Błąd mógłby kosztować ją życie.
Skończyła psychologię i kurs z socjologii, ale nie pracuje w wyuczonych zawodach. Zmieniła branżę.
Jest detektywem.
- Latami przygotowywałam się, żeby nim zostać - przyznaje Ewa. Nazwiska nie poda, twarzy też nie pokaże na zdjęciu w gazecie. Nie chce być rozpoznawana. - Najpierw pracowałam w agencji ochrony, zaczynałam jako szeregowy ochroniarz. Potem awansowałam do najwyższego stanowiska.
Została kierownikiem ochrony. I nawet samym dyrektorem agencji ochroniarskiej. Wszystkie możliwe kursy skończyła.
Później została asystentem detektywa. - A właściwie kilku detektywów, bo przecież pracowałam w Poznaniu, Zielonej Górze, Szczecinie, Warszawie - wymienia Ewa.
- Gdy wróciłam do Bydgoszczy, wiedziałam, że chcę prowadzić swoje biuro - wspomina Ewa. - Najpierw musiałam przejść kurs. Zajęcia są prowadzone w trybie zaocznym, obejmują kilkadziesiąt godzin - teorię i praktykę (ćwiczenia i zadania wykonywane w terenie). Potem trzeba zdać egzamin i uzyskać licencję. Wydanie licencji to około 2 tysiące złotych. Dochodzą koszty specjalistycznych badań m.in. u psychologa i psychiatry.
Ewa ma wszystkie. I licencję też ma, chociaż niełatwo ją zdobyć.
Gdy ją dostała, była pierwszą kobietą detektywem w Bydgoszczy i w województwie. I prawdopodobnie nic od tego czasu się nie zmieniło. W Bydgoszczy działa przynajmniej jeszcze trzech licencjonowanych detektywów. - Jesteśmy dla siebie konkurencją, ale nie podbieramy sobie klientów. Nie wchodzimy sobie nawzajem w paradę.
Przychodzi facet do babki
Przychodzi klient do detektywa i mówi, że żona go chyba zdradza. Tak gość przypuszcza.
- Nie chce przypuszczać, tylko wiedzieć, to dlatego do mnie się kieruje - mówi dalej detektyw w spódnicy. - Właśnie sprawy dotyczące zdrad dostaję najczęściej.
I tutaj od razu przestrzega: - Apeluję do mężczyzn, żeby bardziej zwracali uwagę na swoje żony, dziewczyny. Jeśli nie zadbacie o nie, one się znudzą w związku. Zaczną szukać odskoczni. Wtedy mogą zdradzić. A później przyjdziecie do mnie i będziecie chcieli, żebym śledziła wasze partnerki.
No i ona je śledzi, taki ma przecież fach. Klient przedstawia sprawę. Opisuje wygląd i charakter danej osoby, pokazuje jej zdjęcia. Podaje wszystkie okoliczności, mówi o swoich przypuszczeniach. Im więcej szczegółów przekazanych detektywowi, tym łatwiej on te puzzle poukłada i zacznie śledztwo.
Wtedy następuje trudny moment. - Jestem detektywem, ale przede wszystkim jestem człowiekiem. Sprawy, z którymi ludzie do mnie przychodzą, są pełne emocji, strachu, płaczu, złości, szału. A ja muszę wyzbyć się emocji, żeby jak najlepiej wykonać zadanie.
Umowa prawna
- Spisuję z klientem umowę prawną o świadczeniu usług detektywistycznych - wyjaśnia nasza rozmówczyni. - Staram się prowadzić jedną sprawę w danym czasie, skupiam się tylko na niej. Prowadzę normalną działalność gospodarczą. Księgowa i kancelaria prowadzą moje rachunki.
A propos rachunków: - Przy spisywaniu umowy dogaduję się z klientem, ile zapłaci mi za usługę. O konkretnych pieniądzach będziemy mogli mówić po zakończeniu akcji. Wszystko zależy od tego, jak długo będę musiała śledzić kogoś na zlecenie klienta, jak skomplikowana jest sprawa i jakie dochodzą inne nieprzewidziane koszty.
Te nieprzewidziane koszty to np. dalekie wyjazdy i noclegi w hotelach. Ewa wozi w samochodzie śpiwór na wszelki wypadek, koc, ciuchy na zmianę, nawet żywność o długiej przydatności do spożycia. - Zdarza się, że obserwuję pewną osobę przez 24 godziny na dobę. Zero akcji, zero dynamiki. Ciągle siedzi w domu. Nagle wyskakuje z domu, wskakuje do samochodu i odjeżdża z piskiem opon.
A Ewa za nią, ale tak, żeby tamta się nie domyśliła, że ma kogoś na ogonie. - Jedzie przed siebie - kontynuuje Ewa. - Nie wiadomo, czy zatrzyma się za kilometr, czy za tysiąc kilometrów. Jak zatrzymuje się w hotelu, ja też. Gdy idzie na całonocną dyskotekę, ja też. Jak ona tańczy, ja też. Jak biega każdego ranka, ja to samo. Wtapiam się w tłum albo w otoczenie.
Niekiedy przez prawie kilkanaście godzin towarzyszy osobie, która nie ma pojęcia, że ta kobieta obok to szpieg. Najdłużej pracowała przez 48 godzin. Z bardzo krótkimi przerwami.
Nocka w klubie
- Ostatnio całą noc spędziłam w nocnym klubie. Mąż jednej z kelnerek podejrzewał, że ona ma kogoś na boku. Zamawiałam u niej drinki. Tańczyłam niedaleko stolików, które obsługiwała. Nawet mecz, który oglądała grupka gości, obejrzałam. A cały czas miałam kelnerkę na oku. Faktycznie, zdradziła męża, ale on wybaczył.
Ewa ma sposoby, jak zbliżyć się do osoby obserwowanej, nie wzbudzając jej podejrzeń. Opowiada tylko o niektórych. - Dostałam zlecenie od pana, który podejrzewał żonę o zdradę. To miał być ktoś z pracy. Kobieta pracowała w biurze. To była firma remontowa. Najpierw obserwowałam biuro, siedząc w samochodzie. Nic się nie działo. Cień nie drgnął, chociaż wiedziałam, że babka jest w środku. Weszłam do budynku, zapukałam do jej biura. Zapytałam, ile kosztuje wylewka betonowa.
Mina pracownicy biura zdradzała wszystko. Także to, czy zdradza. - W takich przypadkach detektyw musi być psychologiem - uważa Ewa. - Po intonacji głosu, szybkości oddechu, zarumienionych policzkach czy czerwonych od wstydu uszach można rozpoznać, co dana osoba robiła, zanim zapukałam do jej drzwi.
Czasem zlecenie zaczyna się standardowo, a kończy dziwnie. - Starsza pani chciała, żebym śledziła jej męża. Pan co wieczór, około godz. 22, wychodził z domu ładnie ubrany i wracał po dwóch godzinach. Noc w noc. Okazało się, że mężczyzna chodzi pod kościół i żarliwie się modli. Właśnie nocą.
Niebezpiecznie też bywa. - Pewien facet, gdy go przyłapałam na zdradzie, zorientował się, kim jestem. Był wściekły, a do tego pijany. Przystawił mi nóż do gardła. Krzyknął, że albo powiem jego żonie, że on jej nie zdradza, albo nic nie powiem, bo nie przeżyję. Po paru sekundach to ja go trzymałam, a nie on mnie. I to jemu odjęło mowę.
Paznokcie na policzku
Innym razem kochanka męża klientki zezłościła się na detektywkę. Z tej złości przejechała Ewie długimi paznokciami po policzkach. - Ze mną nie wolno zadzierać. Sprowadziłam ją do poziomu. Dosłownie: do podłogi.
Zdarza się, że zlecenia dotyczą dzieci. Choćby wtedy, gdy rodzice się rozstają i toczy się walka o opiekę nad dzieckiem.
- Samotny ojciec wychowywał synka. Mama chłopca zostawiła ich kilka lat temu. Nagle postanowiła odebrać dziecko. Miałam sprawdzić, w jakich warunkach kobieta żyje. Okazało się, że mieszka w obskurnej kawalerce z trojgiem innych dzieci i ledwie wiąże koniec z końcem. Wyszło na jaw, że chciała odebrać małego, żeby ojciec płacił na niego wysokie alimenty. Chłopczyk został z tatą. Wszystko wraca do normy.
U Ewy wszystko wraca do normy, gdy skończy zlecenie. Pokaże zdjęcia i odtworzy nagrania klientowi, przygotuje sprawozdanie. I znowu przestanie być normalnie, jak dostanie kolejne zadanie do wykonania.
- O licencję detektywa może starać się osoba, która ukończyła 21 lat, jest niekarana, ma minimum średnie wykształcenie, nie została zwolniona dyscyplinarnie ze służb mundurowych, przeszła badania lekarskie i specjalistyczne.
- Przyszły detektyw musi przejść kursy m.in. w zakresie zagadnień ochrony danych osobowych, ochrony informacji niejawnych, przepisów regulujących prawa i obowiązki detektywa i zasad wykonywania działalności gospodarczej w zakresie usług detektywistycznych.