Szpital Wojewódzki. Pogonili chorą po baterię do holtera
Pani Helena choruje na serce. Lekarz w szpitalu wojewódzkim zdecydował, że trzeba monitorować jego pracę za pomocą holtera. Zamiast urządzenia pacjentka o kulach dostała zadanie...
Wszyscy, z którymi o tej sprawie rozmawiamy, mówią najpierw: Niewiarygodne. Bo i sprawa jest bulwersująca. Starszą, schorowaną kobietę o kulach pracownicy szpitala pogonili po baterie. A ona ich tak szukała, że zasłabła...
- To niedopuszczalne! - mówi Zbigniew Dudko, prezes stowarzyszenia pacjentów Primum Non Nocere.
- Pacjenta nie powinny interesować baterie - nie ma wątpliwości kardiolog, Bogusław Poniatowski.
- Dla mnie jest to niezrozumiała sytuacja. Takie zachowanie jest nie w porządku, szczególnie wobec niepełnosprawnego - dodaje Adam Kujawa, pełnomocnik prezydenta Białegostoku ds. osób niepełnosprawnych. Zastrzega, że nie zna zasad obowiązujących w szpitalu.
A te „zasady” opisuje nasz Czytelnik Wiesław Kondrusik. W czwartek przywiózł do przychodni szpitala wojewódzkiego w Białymstoku teściową. - Umówiliśmy się, że też pójdę do lekarza, a później po nią zajadę - opowiada.
Kardiolog w przychodni uznała, że Helena Gierasimczuk potrzebuje holtera. To urządzenie, które monitoruje pracę serca przez całą dobę. Zakłada się je po drugiej stronie ulicy Skłodowskiej. Pani Helena, wzięła kulę i przeszła przejściem podziemnym.
- Pani doktor zadzwoniła jeszcze do tego gabinetu i powiedziała, że to pilne badanie. Poprosiła, żeby przyjęto mnie bez kolejki - opowiada pani Helena. Ale, gdy dotarła na miejsce, jeszcze w drzwiach usłyszała: - A baterie pani ma?
Oczywiście - nie miała. Kazano jej szukać. W szpitalnym kiosku nie było. Pacjentka wyszła więc z budynku. Zobaczyła kiosk naprzeciwko szpitala - ale po drugiej stronie ulicy. A do przejścia dla pieszych - kawał drogi. Doszła w końcu do kiosku. A sprzedawczyni pyta: - Jakie baterie pani chce?
Zdenerwowała się. Nie dała już rady iść. Zasłabła. Na szczęście pomógł jej przechodzeń.
- No i dzwoni do mnie, holtera nie założyli, bo nie ma baterii - opowiada zięć. Zdenerwowany jest jeszcze w piątek, kiedy przywiózł teściową na zdjęcie aparatu. W końcu go dostała, bo on dowiózł baterie. - Straszne, jak ludzi w konia robią. Zwłaszcza serce się kraje, jeżeli dotyczy to kogoś starszego i schorowanego - denerwuje się pan Wiesław.
- Oczywiście jest nam z tego powodu przykro. Uczuliłem już personel, żeby więcej podobna sytuacja nie miała miejsca - mówi z kolei dyrektor szpitala Cezary Nowosielski. I deklaruje, że placówka zapewnia baterie do holterów. Ale zaraz uzupełnia, że szpital kupuje je w przetargu, gdzie głównym kryterium jest cena. I dlatego czasem zdarza się, że są one... kiepskiej jakości.
- I wtedy nie wytrzymują do końca badania. Dlatego pacjenci byli ostatnio uczulani, żeby zawsze mieć w zapasie swoje baterie w razie, gdyby holter się wyłączył - dodaje. Tłumaczy, że to po to, by mogli być przeszkoleni przez personel, jak je wymienić. - To ważne, bo jeśli holter wyłączy się w czasie badania, to trzeba je powtarzać od początku - mówi.
Zbigniew Dudko z Primum Non Nocere łapie się za głowę gdy opowiadamy mu o sprawie. Bo - jak podkreśla - po pierwsze, pacjent nie ma prawa ingerować w holter. A po drugie - osoba wydająca go musi być pewna, że to urządzenie sprawne i będzie działać przez 24 godziny. - Przecież Śniadecja ma podpisany kontrakt na badanie holterem. Bierze więc za to pieniądze z NFZ - podkreśla Dudko. - Wysyłanie po baterie do kiosku to jest albo wymysł, albo ponury żart. Ale na pewno nie na miejscu - dodaje.