Szpital zostawił staruszkę i nie powiedział rodzinie. Przez dwa dni leżała sama w mieszkaniu
Choć w szpitalu mieli telefony do rodziny, nie zadzwonili. - Nie spodziewałam się takiej bezduszności - mówi siostrzenica 81-latki
W piątek, 11 listopada, niechodząca od pewnego czasu 81-letnia pani Janina poczuła się tak źle, że jej siostrzenica Jadwiga Antos wezwała pogotowie. - Początkowo nie chcieli przyjechać, ale ostatecznie przed południem zabrali ciocię do szpitala. Po godzinie 16 przyszłam na SOR, gdzie ciocia ciągle przebywała. Gdy chciałam uzyskać informacje na temat jej stanu, lekarz nie chciał mi jej udzielić, bo nie mam takich uprawnień. Zdenerwowałam się i poszłam do domu, przekonana, że ciocia zostanie w szpitalu - opowiada pani Janina.
Dwa dni później, gdy poszła do mieszkania cioci przy ulicy Banacha w Słupsku, odkryła, że staruszka leżała tam od późnych godzin 11 listopada.
- Była cała zapłakana, bo zostawiono ją samą, a w tym czasie do mieszkania dostały się szczury, które zamieszkały w kanapie - opowiada zbulwersowana słupszczanka.
Jadwiga Antos zapewnia, że szpital dysponował telefonem do niej i do jej siostry.
- Jednak 11 listopada nikt do nas nie zadzwonił, aby powiedzieć, że ciocia nie będzie hospitalizowana i że jeszcze tego samego dnia z SOR-u zostanie odwieziona do swojego mieszkania. Gdyby tak było, to nie zostawiłybyśmy jej samej, bo dobrze wiemy, że ostatnio już nie chodzi i od czasu do czasu cierpi na zaniki świadomości. Niestety, w tym wypadku w szpitalu pacjentkę potraktowano gorzej niż psa - uważa pani Antos i żałuje, że w płaszczu cioci zostawiła klucze do jej mieszkania, bo gdyby je zabrała, to szpital byłby zmuszony do tego, aby skontaktować się z rodziną.
- Tymczasem o wieczornej obecności pracowników szpitala 11 listopada w mieszkaniu cioci świadczyły jedynie dokumenty, które zostawili na stole - mówi pani Antos.
Najbardziej zdziwiło ją, że gdy 13 listopada odkryła ciocię leżącą w jej mieszkaniu, to okazało się, że w tym czasie towarzyszyły jej szczury.
- Musiały się dostać przez kanalizację. Już zagnieździły się w kanapie i w kuchence. Na szczęście szybko udało się ich pozbyć, a MOPR przywiózł używaną wersalkę i kuchenkę - relacjonuje pan Antos.
O wyjaśnienie tej sprawy ze strony szpitala poprosiliśmy Jadwigę Stec, która do niedawna pełniła funkcję pełnomocnika słupskiego szpitala ds. pacjentów. Pani Stec rozmawiała na ten temat z pracownikami SOR-u. Wg jej relacji nie dzwoniono do rodziny pani L., bo pacjentka sobie tego nie życzyła.
- Jeśli pacjent jest świadomy, to musimy postępować zgodnie z jego życzeniem - mówi Jadwiga Stec.
Uważa, że być może rodzina czuje się nie w porządku wobec starszej pani, dlatego wywołuje zamieszanie medialne.
- Uważam, że pani, która przyszła do redakcji, najpierw powinna pojawić się w szpitalu i u nas złożyć skargę. Niestety, tego nie zrobiła, a pobiegła do gazety. Tak się tego typu spraw nie załatwia - dodaje Stec.
Ma nadzieję, że nasza czytelniczka pojawi się w szpitalu.
O sprawie 81-latki rozmawialiśmy też z Sebastianem Ferensem, rzecznikiem słupskiego MOPR-u, który powiedział nam, że tym razem żadna informacja do tej instytucji nie trafiła w związku z zamiarem odwiezienia pacjentki do jej mieszkania.
- Jak taką informację otrzymujemy, to reagujemy. Tym razem o sytuacji, która zaszła, poinformowała nas po kilku dniach rodzina. Pomogliśmy jej w załatwieniu tego, co było potrzebne - mówi Sebastian Ferens.
***
Wyjaśnienie
W sobotnim artykule "Szpital zostawił staruszkę i nie powiedział rodzinie" pojawił się wątek szczurów, które wdarły się do mieszkania 81-latki ze Słupska. Z tekstu wynikało, że znajdowały się one w kanapie słupszczanki w czasie, gdy pracownicy szpitala zostawili starszą panią w jej mieszkaniu i nie powiadomili o tym rodziny. Jednak po ukazaniu się tekstu Jadwiga Antos, która o bulwersującym ją wydarzeniu poinformowała naszą redakcję, stwierdziła, że nie zrozumiałem w czasie rozmowy z nią wątku szczurów. One istotnie kilka miesięcy wcześniej zamieszkały w lokalu 81-latki. Już dawno stamtąd zostały usunięte, ale starsza pani ma z tego powodu silny uraz, który odczuwała zwłaszcza wtedy, gdy prawie dwa dni leżała, bo nie może chodzić, sama w swoim mieszkaniu.
Za błąd zainteresowanych przepraszam.
Zbigniew Marecki