Szturm na sklepy cały tydzień
Mimo rosnących cen Polacy wciąż masowo robią zakupy. Jesteśmy w czołówce Europy. I jak to pogodzić z projektowanym zakazem handlu w niedziele?
Rekordowo wysoka od czterech lat inflacja w Polsce spowodowała w styczniu wzrost cen o blisko dwa proc. Nie wyhamowało to jednak naszego zakupowego szału. Jak podaje Eurostat, w pierwszym miesiącu tego roku dynamika sprzedaży detalicznej wzrosła o 4,1 proc. w stosunku do grudnia. Przyczynami takiego stanu rzeczy jest przede wszystkim rekordowo niska od kilku miesięcy stopa bezrobocia oraz rosnące pensje. W drobny sposób wpływ ma na to także rządowy program 500+.
W styczniu br. Polacy wydali w sklepach 6,5 proc. więcej niż w styczniu 2016 r. W Europie wyprzedziła nas tylko Słowenia, Luksemburg i Litwa. A jak te wskaźniki wyglądają na Pomorzu?
- W woj. pomorskim w skali roku (styczeń 2017 - styczeń 2016) sprzedaż detaliczna w cenach bieżących wzrosła o ponad 16,9 proc. Dane te dotyczą sprzedaży zrealizowanych przez przedsiębiorstwa handlowe i niehandlowe zatrudniające 10 i więcej osób. Warto też zwrócić uwagę, że stopa bezrobocia rejestrowanego wyniosła w styczniu br. 7,5 proc., a w styczniu 2016 r. było to 9,3 proc. Również miesięczne wynagrodzenie brutto w sektorze przedsiębiorstw, porównując styczeń tego i poprzedniego roku, wzrosło o 5,3 proc. - mówi Zbigniew Pietrzak z Urzędu Statystycznego w Gdańsku.
Na wzrost sprzedaży w skali roku spory wpływ miała także deflacja, z którą mieliśmy do czynienia aż do listopada. Ceny zaczęły rosnąć od nowego roku, ale - jak podkreśla prof. Henryk Ćwikliński, ekonomista z Uniwersytetu Gdańskiego - najwyższa od czterech lat inflacja, z którą mamy obecnie do czynienia, jest na bezpiecznym poziomie.
- Trzeba się przyzwyczaić i traktować to zjawisko jako normalne. Inflacja dwuprocentowa nie jest żadnym problemem. Co więcej, trzeba pamiętać, że pierwszym i nadrzędnym celem Narodowego Banku Polskiego jest utrzymywanie inflacji na poziomie 2,5 proc. rocznie, plus minus jeden procent. Ostatni wzrost cen, np. masła, to okresowe wahanie zależne od sytuacji w konkretnym sektorze produkcji. Miesiąc temu np. gwałtownie wzrosła cena papryki. Jeśli na rynkach światowych nie będzie znaczących wzrostów cen paliw płynnych, które przecież w kontekście transportu w dużej mierze mają wpływ na ceny żywności, to nie ma żadnego niebezpieczeństwa, by inflacja wymknęła się spod kontroli - mówi ekonomista.
W pewnym stopniu na skalę zakupów Polaków ma też wpływ program 500+. Od kwietnia do końca stycznia 2,56 mln polskich rodzin otrzymało w jego ramach 19 mld zł. Wpływu programu na wskaźniki sprzedaży detalicznej nie warto jednak przeceniać. Wspomniane 19 mld zł to tylko ok. 2,5 proc. całej wartości sprzedaży w 2016 roku.
Czy wobec powyższych wskaźników postępujące prace nad ograniczeniem handlu w niedziele mają sens? Sejmowa komisja do spraw petycji właśnie odrzuciła złożony przez Polską Radę Centrów Handlowych wniosek o zaprzestanie prac nad obywatelskim projektem ustawy złożonym przez Solidarność.
- Przyjęliśmy tę wiadomość z ogromnym żalem. Pod naszą petycją podpisało się 75 tysięcy Polaków, klientów, pracowników. Kolejne 2 tysiące podpisów zebraliśmy na stronie internetowej. Niezależne sondaże także pokazują, że przeciwko ograniczeniu handlu w niedzielę jest większość naszych rodaków - mówi Radosław Knap, dyrektor generalny Polskiej Rady Centrów Handlowych. Pracownik powinien mieć możliwość wyboru, czy chce pracować w niedzielę, a klient, czy chce w tym dniu robić zakupy. Cały temat powinien być też, naszym zdaniem, rozpatrywany na podstawie Kodeksu pracy - dodaje dyrektor Knap.
Złożona przez PRCH petycja nie trafiła do kosza. Została przez posłów zachowana jako ewentualny głos w dyskusji.
- Wprowadzenie zakazu handlu w niedzielę przyniesie straty dla budżetu państwa w wysokości blisko 10 mld zł. Zatrudnienie może stracić nawet 36 tys. osób. Nawet Biuro Analiz Sejmowych przyznaje, że pod kątem prawnym i ekonomicznym projekt złożony przez Solidarność jest pełen niedoskonałości - podkreśla Radosław Knap.