Krakowski Oddział IPN i "Dziennik Polski" przypominają. Historia oddziałów szturmowych – niemieckich Stosstruppen, austro-węgierskich Strumtruppen, czy włoskich Arditi – to temat kojarzący się głównie z I wojną światową.
I słusznie, bowiem te jednostki, powstałe by przełamywać impas wojny okopowej, odnosiły swe największe sukcesy (i porażki) pod Caporetto, czy w operacji Kaiserschlacht. Są w tej historii także Polacy: służący w armiach zaborczych, żołnierze Legionów Polskich i Polskiego Korpusu Posiłkowego. Są nazwiska znane, jak Stanisław Maczek, Leopold Lis-Kula, Henryk Sucharski czy Władysław Broniewski, walczący w oddziałach szturmowych na frontach Wielkiej Wojny i w wojnach lat 1918–1920.
Awanturnicy z nożami
Pierwszym krokiem na drodze do „szturmowca” były oddziały zwiadowcze, w austro-węgierskiej armii nazywane Jagdkommando lub Nachrichten Detachment. Rychło dostrzeżono potencjał drzemiący w tych żołnierzach, których Franciszek Latinik, przyszły generał WP, opisywał jako „mniej sposobnych do parad i ćwiczeń w szyku zwartym, ale za to samodzielnych, nieustraszonych, zupełnie pewnych, można powiedzieć bezwzględnych awanturników, szukających przygód zabijaków, a biegłych przy tem w władaniu nie tylko karabinem, ale też granatem ręcznym i nożem”, i kierował ich do szczególnie trudnych zadań, jak zwiadu czy przełamania.
Nową jakość wprowadzili Niemcy, tworząc w 1916 r. pierwsze Stosstruppen – oddziały szturmowe. W szarozielonych mundurach, stalowych hełmach, z karabinkami na plecach, zapasem granatów i nożami przy pasie, bliżsi byli żołnierzom kolejnej wojny światowej, niż swoim poprzednikom z 1914 r. Formowani początkowo z wyspecjalizowanych w wysadzaniu i zniszczeniach pionierów - później z wyróżniających się żołnierzy piechoty - przechodzili specjalistyczne wyszkolenie.
Obejmowało w szczególności wszelkie sposoby władania granatami ręcznymi (które stały się głównym środkiem ich walki), oczyszczanie pola walki z przeszkód, oraz walkę wręcz. A także nowatorską taktykę: miejsce dziesiątkowanych ogniem broni maszynowej i artylerii fal piechoty zajmowały zgrane ośmioosobowe patrole (czasem wzmacniane kaemami, działkami piechoty lub moździerzami), wyspecjalizowane w skrytym przechodzeniu „ziemi niczyjej”, obezwładnianiu okopów salwami granatów i następnie opanowywaniu ich i utrzymaniu do czasu przybycia nacierającej w drugim rzucie piechoty.
Śladem Niemców poszła armia austro-węgierska, formując wzorowane na niemieckich oddziały Sturmtruppen. Bili się w nich także Polacy: w złożonej w większości z Polaków 12. Dywizji Piechoty walczył m.in. wcielony tam po kryzysie przysięgowym były legionista Leopold Lis-Kula, który na czele plutonu szturmowego zdobył redutę Cordelazzo górującą nad doliną Piawy. Swe największe sukcesy „szturmowcy” odnosili na froncie włoskim, przełamując wrogie okopy pod Caporetto (tzw. dwunasta bitwa nad Isonzo) jesienią 1917 r. i na froncie zachodnim wiosną 1918 r., przełamując alianckie linie podczas operacji Kaiserschlacht. Ale nie tylko: podobne oddziały sformowano także na dalekiej Syberii, w 5. Dywizji Strzelców Polskich, gdzie pod komendą kpt. Edwarda Dojana-Surówki ruszały do najbardziej niebezpiecznych zadań. Koledzy zazdrościli im umundurowania i hełmów z orzełkami, bolszewicy ich nienawidzili („szturmówki” nie brali do niewoli), a cywile bali się tych żołnierzy - „strasznego narodu Dojanów”, jak ich nazywali, przodujących także w grabieżach i pacyfikacjach wsi.
Mieli swój udział także w wydarzeniach bardziej znanych z polskiej historii: gdy w lutym 1918 r. oddziały Polskiego Korpusu Posiłkowego (utworzonego w 1916 r. z Legionów Polskich) wypowiedziały posłuszeństwo dowództwu austro-węgierskiemu i przebijały się przez front, dążąc do połączenia z polskimi formacjami w Rosji, najtrudniejsze zadania - szpicę natarcia oraz straż tylną - powierzono właśnie kompaniom szturmowym.
Kostucha albo się zakochała, albo bała się go razem z jego kompanią, bo żadna kula nie imała się go...
...a w bój szedł ze swą kawaleryjską szpicrutą w ręku i dwoma granatami, którymi zwykł się bawić jak piłkami
- opowiadano o podporuczniku Feliksie Paminie, dowódcy kompanii szturmowej z frontu zachodniego i powstańcu wielkopolskim. Podobnych opowieści o „szturmowcach” usłyszeć można było wówczas wiele - i nic dziwnego, wszak oddziały szturmowe uchodziły za formacje elitarne, do których wybierano żołnierzy wyszkolonych, wyróżniających się siłą fizyczną i odwagą. A także szacunkiem przeciwników. Gdy początkiem 1919 r. granicy polsko-czeskiej na Orawie miał bronić przed Czechami szczupły oddział ppor. Stanisława Brutanka, liczniejszy przeciwnik nie atakował; schwytani jeńcy zeznali zaś, że „[ich] komendant (...), zna mnie z wojska austr.[o-węgierskiego] i (…) podobno bał się ze mną zaczynać, bo znał mnie jako strasznego szturmowca”.
Żelazny kapelusz, w garści
dwa granaty,
Z kompanią szturmową
pójdę na armaty,
Dana moja dana, kompanio
kochana,
Nie masz jak szturmowanie...
- śpiewali „szturmowcy” chorążego Władysława Broniewskiego „Orlika”, późniejszego znanego poety, pod koniec 1918 r. broniący Włodzimierza Wołyńskiego przed Ukraińcami. Także w formującym się wówczas Wojsku Polskim organizowano „szturmówki”. W Krakowie powstała nawet szkoła ćwicząca w taktyce szturmowej. Charakter walk z lat 1918–1920 był jednak inny niż w czasie Wielkiej Wojny: nie było tu tak rozbudowanych linii okopów i milionowych armii, o zwycięstwie częściej decydował manewr.
Ochotnicy i harcerze
I choć koncepcję wyspecjalizowanych jednostek do przełamywania okopów zarzucono, wciąż były potrzebne oddziały złożone z najdzielniejszych i najlepiej wyszkolonych żołnierzy. Oddziały szturmowe objęły więc funkcję „straży pożarnej”, kierowanej na zagrożone odcinki do najtrudniejszych zadań. Gen. Kazimierz Raszewski wychwalał „doborowych żołnierzy i oficerów” z batalionu szturmowego 6. DP - a w jego szeregach ppor. Sucharskiego, przyszłego obrońcę Westerplatte - którzy nieraz ratowali z opałów całą dywizję, jak w maju 1920 r., gdy po siedemdziesięciokilometrowym (!) marszu i krótkim odpoczynku „Wpadli na Wolkolatę gdzie bolszewicy się rozłożyli na noc i sprawili im prawdziwą rzeź. Dopiero na drugi dzień przekonaliśmy się o stratach, jakie poniósł nieprzyjaciel, bowiem pobojowisko usiane było trupami…”. Wielkopolanie zaś wspominali chorążego Michała Łuczaka, dowodzącego kompanią szturmową grudziądzkiego 64. pp, który szturm mostu na Dnieprze poprowadził podobno na zdobycznym białym koniu, z lekkim karabinem maszynowym pod pachą. Za zdobycie mostu otrzymał Virtuti Militari.
Zasłynął wówczas także por. Stanisław Maczek, przyszły generał WP, który na czele kompanii strzelców sanockich organizował wypady na flankę i tyły Ukraińców pod Ustrzykami Dolnymi i Chyrowem. Nazwany później „mistrzem manewru”, z lotną kompanią 4. Dywizji Piechoty, przewożoną na konnych wozach, dokonywał akcji przypominających dzisiejsze działania wojsk specjalnych: rajdy na tyły wroga, błyskawiczne zajęcie Drohobycza, czy ewakuacja grupy dziewcząt, chroniących się w klasztorze Sióstr Urszulanek w Jazłowcu, położonym głęboko na terenie opanowanym przez przeciwnika.
Miano szturmowych przyjmowały oddziały improwizowane i ochotnicze, często złożone z żołnierzy młodych, niedoświadczonych, ale z wysokim morale i deklarujących szczególną nieustępliwość w boju. „Żołnierz lubi takie nazwy jak: szturmowy, lotny, pościgowy i chętnie za nie płaci krwią na polu bitwy” – oceniał Maczek. Szczególnie liczni byli wśród ochotników harcerze, których chwalono za dyscyplinę i ideowość. W obronie Mławy w sierpniu 1920 r. odznaczyła się natomiast ochotnicza kompania szturmowa złożona z więźniów, zachwalana jako „doskonały, bojowy i niezawodny oddział”.
Choć po zakończeniu wojen o niepodległość i granice Rzeczpospolitej oddziały szturmowe ostatecznie rozwiązano (ostatni – batalion szturmowy 1. Dywizji Jazdy kpt. Maczka – w 1921 r.), ich nazwy nie zapomniano. Powróciła w 1939 r., ponownie przyjęta przez oddziały improwizowane, m.in. przez lotniczy oddział powstały w oblężonej stolicy. Była obecna też w konspiracji: Grupach Szturmowych Szarych Szeregów, Powstaniu Warszawskim oraz partyzantce.