Szybka reanimacja nie dla wszystkich
Defibrylatorów mamy za mało, a dostęp do nich jest ograniczony.
W Lublinie jest co najmniej 21 defibrylatorów automatycznych, które w łatwy sposób mogą przywrócić krążenie zanim przyjedzie karetka. Tylko połowa z nich jest ogólnodostępna dla wszystkich o każdej porze dnia i nocy.
Takie urządzenia są m.in. w bibliotece UMCS przy ul. Radziszewskiego, Centrum Kongresowym przy ul. Akademickiej, Klinice Okulistyki przy ul. Chmielnej.

- Instytucje zazwyczaj montują je na własne potrzeby wewnątrz budynku. Dlatego, działają tylko w godzinach otwarcia, np. do 15.30. Uważam, że dostęp do defibrylatorów powinien być publiczny, by spełniały one swoje funkcje. Chodzi o to, aby okoliczni mieszkańcy mogli faktycznie skorzystać z takiej pomocy, gdy zajdzie potrzeba. Dlatego najlepiej montować defibrylatory na zewnątrz budynku - zauważa Beata Chilimoniuk, konsultant wojewódzki w ds. pielęgniarstwa ratunkowego.
Niepokojące jest również to, że nie ma żadnej oficjalnej listy defibrylatorów w woj. lubelskim.
- Dlatego wkrótce chcemy wystąpić do wojewody z prośbą o zebranie tych informacji na potrzeby utworzenia mapy defibrylatorów. Wtedy dyspozytorzy pogotowia od razu przy zgłoszeniu przez telefon, mogliby wskazać rozmówcy najbliższy defibrylator w jego okolicy. Taki spis już powstał i działa w Krakowie - wyjaśnia Chilimoniuk.
O ile w Lublinie znajduje się ponad 20 defibrylatorów, to gorzej z ich dostępnością jest w małych miejscowościach. Wszystko rozbija się o pieniądze.
- Przymierzaliśmy się nawet niedawno do kupna takiego automatycznego defibrylatora. Złożyliśmy prośbę o dofinansowanie, ale na razie nie dostaliśmy pieniędzy. Przydałoby się takie urządzenie, bo dużo turystów się przewija przez Janowiec - mówi Jan Gędek, wójt Janowca nad Wisłą.
Z kolei w Wąwolnicy mieszka 4,8 tys. osób, a w pobliżu nie ma żadnego defibrylatora.
- Mieliśmy taki pomysł, aby zakupić sprzęt. Jednak nie mamy wystarczających środków. Zanim karetka przyjedzie, chory mógłby otrzymać już pomoc - mówi Marcin Łaguna, wójt Wąwolnicy.
Beata Chilimoniuk zaznacza, że warto zainwestować 6 tys. złotych, by ratować życie. - Jeżeli użyjemy defibrylatora w ciągu 3 min od ustania akcji serca to aż 80 proc. pacjentów może przeżyć - dodaje.