Szymon Hołownia: Chciałbym być prezydentem różnych Polaków, chciałbym Polski, w której będziemy umieli spokojnie i twórczo żyć
Jeżeli chodzi o moje osobiste praktyki religijne, to będę je kontynuował i nic nie ulegnie tu zmianie. Natomiast mam trochę inne podejście niż Andrzej Duda, czy też pozostali prezydenci, do aktywności religijnej głowy państwa. Uważam, że dziś trzeba bardzo wyraźnie podkreślić, że Rzeczpospolita nie jest państwem wyznaniowym. - mówi Szymon Hołownia pochodzący z Białegostoku kandydat na prezydenta Polski
Jest pan osobą znaną, osiągnął pan sukces medialny, dużą popularnością cieszą się pana książki. Po co panu polityka?
Bo już nie mogę na to patrzeć, co robi partyjna polityka, którą znam i którą od wielu lat obserwuję. Postanowiłem, że nie chcę tylko jej krytykować jako publicysta, czy wypowiadać swoje opinie – jak to robi wielu z nas – krzycząc na telewizor i wymachując rękami. Korzystając z tego, że mogę coś zrobić, postanowiłem działać.
Już zapowiadając swój start w wyborach podkreślał pan, że chce jednoczyć ludzi. W jaki sposób?
Proponując prezydenta, któremu nie chodzi o to by być drugim premierem, bezpartyjnego, który będzie mógł przyznać rację i PiS i PO. Który będzie nakłaniał partie i pilnował ich, by zamiast nakręcać polsko – polską wojną, brały się do roboty nad najpilniejszymi sprawami. Nie ma znaczenia, czy wolisz PiS, PO, Lewicę, czy Konfederację, jeśli w Polsce zabraknie wody. W powiecie sokólskim, podobnie jak w sieradzkim, padało w 2019 roku mniej więcej tyle, ile w Grecji czy w Maroku. W sobotę byłem nad Narwią, w Ploskach. Pamiętam bardzo dobrze tę rzekę z dzieciństwa, bo jeździliśmy do Plosek na wakacje. W tej chwili to jedna dziesiąta rzeki, którą pamiętam. I niestety, to będzie postępowało, będzie miało wpływ na rolnictwo, energetykę, na naszą wodę w kranach i jakość życia. Musimy się natychmiast tym zająć. Nasze środowisko, podobnie jak bezpieczeństwo narodowe, to są te rzeczy, o których dzisiaj, w XXI wieku, powinniśmy rozmawiać, a nie toczyć nieustanne wojny o to, kto z kim pił wódkę w Magdalence albo o to, co było 50, czy 500 lat temu.
Jeżeli wygra pan w maju wybory prezydenckie, będzie pan musiał współpracować z obecną ekipą rządzącą. Jaki ma pan pomysł na tę współpracę?
Jeżeli wygrałbym wybory, to nagle stałoby się coś, co można nazwać nowym rozdaniem na polskiej scenie politycznej. Żeby zostać prezydentem Polski, potrzeba około ośmiu – dziewięciu milionów głosów. Jeżeli uzyskałbym taki wynik, to powstaje z automatu bardzo duża większość polityczna, która nie jest większością partyjną. To jest sytuacja, z którą muszą się liczyć wszystkie ugrupowania partyjne, wszyscy gracze obecnego układu. To zmusi zajęte dziś tłuczeniem się po głowach partie do myślenia, stworzy nowe pole do współpracy.
Jednak komentatorzy życia politycznego i obecne sondaże nie dają panu zbyt wielkich szans na zwycięstwo w majowych wyborach. M.in. dlatego, że nie stoi za panem duże ugrupowanie polityczne.
Na szczęście to nie komentatorzy wybierają prezydenta w tym kraju, tylko Polacy. I na szczęście nie w lutym, tylko w maju. Przypominam, że w analogicznym okresie pięć lat temu prezydent Bronisław Komorowski miał 57 proc. Poparcia i wieszczono mu, że wygra w cuglach w pierwszej turze, Andrzej Duda – 19 proc., a Pawła Kukiza jeszcze nie było w sondażach, bo pojawił się dopiero w lutym mając 2,3 proc. Do sondaży trzeba podchodzić ostrożnie, bo ja wiem, co widzę, gdy jeżdżę po Polsce i spotykam się z ludźmi. Widzę ten entuzjazm, energię. Byłbym ostrożny w ferowaniu wyroków. Myślę, że wielu moich kolegów komentatorów tak się już przyzwyczaiło i tak się już zasiedziało w tym, o czym piszą od 20 lat, że brakuje im słuchu i wyobraźni na to, co rzeczywiście dzieje się wokół nich.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień