Szymon Hołownia: to porażające, że prezydent RP ma nad sobą szefa w postaci szeregowego posła z Żoliborza
Szymon Hołownia kandyduje na prezydenta RP, bo chce odpartyjnić Polskę. Hucpą nazywa to, co działo się wokół ustawy o przekazaniu dwóch miliardów zł na TVP. Przerażające dla niego jest, że prezydent ma nad sobą szefa w postaci "zwykłego posła z Żoliborza". Ważną częścią jego programu jest ochrona środowiska. Hołownia do 2050 roku chce dekarbonizacji Polski. Jeśli pomoże w tym elektrownia jądrowa, to on jej budowę poprze, chociaż nie jest fanem atomu. O tym i innych rzeczach mówi w naszym wywiadzie.
FLESZ - Wybory prezydenckie już w maju. To musisz wiedzieć
Po co panu te wybory?
Bo już nie mogłem patrzeć na to, co robią ci, którzy do wyborów stawali do tej pory. Przez 20 lat obserwowałem polskie życie polityczne jako publicysta, działacz społeczny, jako aktywny obywatel zawsze głosujący w wyborach. Ile możne jeszcze mówić dość, ile jeszcze można mówić robicie to źle, kradniecie nam demokracje, spółki skarbu państwa, telewizję publiczną, samorządy, sądy. Ile jeszcze będziemy patrzeć na orgię partyjności, która doprowadza Polskę do dysfunkcji. Ten system za chwilę całkowicie zacznie się zawieszać, zamiast rozwiązywać realne problemy, czego koronnym przykładem jest przejmowanie sądów pod pozorem reformy PiS, zamiast sprawić, że sędziowie będą sprawnie osądzali sprawy Polaków. Miałem już sytuację w życiu, że moja niezgoda na otaczającą rzeczywistość oznaczała przejście Rubikonu pomiędzy opisywaniem, a działaniem. I teraz robię to samo. Chcę położyć na stole opcje, które iluś osobom pozwoli nie wybierać mniejszego zła.
Dlaczego ludzie mieliby na pana zagłosować? W gruncie rzeczy mało o panu wiadomo, poza twarzą prezentera, celebryty, ewentualnie publicysty.
Jeżeli twierdzi pan, że wybory prezydenta RP to konkurs rozpoznawalności medialnej, to ja się z tym nie zgadzam. Chodzi o to, czy ma się wizję, która jest właściwa dla XXI wieku, a nie dla lat 90. XX wieku i tego, kto z kim pił wódkę w Magdalence, czy co fascynującego wydarzyło się w naszej przeszłości. Nie narzekam na brak rozpoznawalności. Moje dotychczasowe działania pozwoliły mi dotrzeć do wielu ludzi. Postawiłem jasny program w oparciu cztery punkty: bezpieczeństwo, samorząd, środowisko, solidarność. Prezydent różnych Polaków, kościół i władza na swoje miejsca, dość partyjniactwa. Od tego jest kampania, żeby przekonać odpowiednią liczbę wyborców, że taka wizja polityki jest właściwa. Bo ktokolwiek inny wygra, to będzie nadal kontynuacja, tylko z inną twarzą. W Polsce nie brakuje kreatywnych ludzi i polityków. Teraz zbyt wiele rzeczy jest nie na swoim miejscu i zmienić to może tylko bezpartyjny prezydent. Pytanie tylko, czy w dość krótkim czasie, mając pod górkę, uda się do tego przekonać innych. Wierzę, że tak.
Jest pan swego rodzaju arbitrem, który próbuje połączyć dwie zwaśnione strony, scalić naród. Czy na to w ogóle jest jeszcze szansa?
Od powtarzania, że jesteśmy podzieleni, na pewno się nie scalimy. Od powtarzania, że jesteśmy chorzy, nie będziemy zdrowi. Jako naród precyzyjnie diagnozujemy to, co nas trapi. Wypisujemy sobie receptę, tyle że wieszamy ją na ścianie i toczymy publicystyczne debaty na jej temat. Ale nie wystarczy tylko kupić lekarstwo. Ono musi zacząć działać, żebyśmy nie musieli przeżywać imprez rodzinnych, które kończą się piekłem, bo ciocia głosowała na PiS, a wujek na PO. I nagle dwóch wyborców wyrosłych z Solidarności żyje w stanie wojny domowej. To poszło za daleko. Co jest receptą? Uznanie, że jesteśmy różni, mamy różne preferencje, odejście od modelu "polskiego kompromisu" czyli, że druga strona skapituluje. Trzeba uznać, że zawsze nie będziemy się zgadzać co do aborcji, historii, systemu podatkowego i wielu innych rzeczy. Ale są rzeczy, które powinniśmy od razu razem robić – to są te cztery punkty, które wymieniłem. Jak będziemy to robić ponadpartyjnie, to może się okazać, że jesteśmy w stanie zmieścić się w jednej Polsce. Nie możemy się rozpaść, bo spójność społeczna jest gwarancją niepodległości. Współczesnego świata nie zmienia się rakietami i czołgami, tylko przez internet. A gdy tego typu działanie trafia na niespójną społeczną tkankę- może wywrócić niepodległość państwa.
Jakie są pańskie realne szanse? Sondaże nie są korzystne. W przypadku II tury są sondaże pokazujące, że miałby pan spore szanse wygrać z Andrzejem Dudą. Jednak w I turze jest pan w najlepszym wypadku czwarty, z wynikiem poniżej 10 procent.
O tej porze w 2015 roku prezydent Komorowski nadal miał ponad 50 procent i wygrywał w I turze, Andrzej Duda miał około 20 proc., a Paweł Kukiz kilka procent. To nie jest czas, kiedy Polacy podejmują decyzje wyborcze. To zacznie się dopiero po Wielkanocy, na 3-4 tygodnie przed wyborami i wtedy sondaże będą bardziej opisywały rzeczywistość. Wybory na pewno się jeszcze nie rozstrzygnęły.
Każdy, kto startuje w wyborach zakłada, że wygra. Co jednak, jeśli się nie uda? Jaki jest pański plan na dalszą działalność?
Wszyscy się troszczą o mnie, czy sobie poradzę i co zrobię, gdy przegram. A ja zamierzam zaskoczyć tym, co zrobię, kiedy wygram. To będzie opowieść o ruchu obywatelskim, który już został zbudowany. To kilka tysięcy wolontariuszy, którzy zbierają podpisy, remontują biura, pieką ciasta, wpłacają pieniądze. Przecież w ciągu 16 dni zebraliśmy 1 mln zł od dziesięciu tysięcy Polaków. To ruch społeczny, który przetrwa te wybory. Dobrze, żeby miał bezpartyjnego prezydenta, bo będzie mógł sprawniej wywierać presję na partie. Ale bez zwycięstwa też przetrwa. W wielu ludziach pojawiła się obywatelska nadzieja, w ludziach zmęczonych już oglądaniem tych samych twarzy, zmęczonych głosowaniem na mniejsze zło i zmęczonych tym, że partie nie rozmawiają o realnych problemach tylko składają bezsensowne obietnice wyborcze bez pokrycia, raz na cztery lata. Ruch obywatelskiej presji i dążenie do zmiany to coś, co będzie ze mną przez długie lata.
Nie jest dla pana przestrogą historia Pawła Kukiza i Kukiz15? To też miał być ruch społeczny, coś nowego, niepartyjnego, a kończy się na partii, a z ruchu społecznego niewiele zostało.
Nie czuję się drugim Kukizem, drugim Petru, trzecim Biedroniem, czwartym kimś jeszcze. To, co robimy, jest zupełnie nowe. Panowie Kukiz, Petru, Biedroń poszli swoją drogą. Myślę, że Paweł Kukiz przekonał się o jednej rzeczy. Jak wielkim ryzykiem jest, gdy tworzy się ruch społeczny, a później zaczyna się romanse z partiami będącymi elementem systemu. Nie można być antysystemowcem i systemowcem jednocześnie. Na pewnym etapie organizacyjnym problem pieniędzy staje się fundamentalny. My rozwiązujemy go przez zbiórkę obywatelską, bo wierzymy, że przywraca ludziom poczucie, że uczestniczą w demokracji.
Wspomniał pan o wsparciu telewizji publicznej dla PiS. Podpisałby pan ustawę o przekazaniu 2 mld zł na TVP?
Oczywiście, że nie. Ta ustawa to hucpa. Hucpą było też to, co działo się wokół niej, czyli symulowanie przez Andrzeja Dudę konsultacji. Zamiast nich, konsultował się ze swoim szefem, czyli Jarosławem Kaczyńskim. To naprawdę porażające, że prezydent RP ma nad sobą szefa w postaci szeregowego posła z Żoliborza. To wiele mówi, w którą stronę PiS zaprowadziło ideę prezydentury. Problem z tą ustawą jest też taki, że zakłada co roku wielomiliardowe dofinansowanie, a prezydent Duda odkrył, że są Polacy chorzy na raka. Jeśli teraz pojawiają się 3 mld zł na walkę z rakiem, to jakie kompetencje ma PiS do rządzenia Polską? Przecież te pieniądze nie wyrosły na drzewie, one gdzieś były. Propaganda przedwyborcza przyjmie wszystko. Ja patrzę na to z odrazą.
Telewizja publiczna nigdy nie była doskonała, ale ostatnie pięć lat to czysta partyjna propaganda. Ma pan pomysł na uleczenie TVP? Jeśli kiedyś władza się zmieni, to pytanie, czy nowa ekipa powstrzyma się przed pokusą wykorzystania TVP w takiej postaci, jak teraz.
Oczywiście, że się nie powstrzyma, bo odkąd pamiętam TVP zawsze była łupem partyjnym. To jest patologia od samego początku, w której wcześniej uczestniczyła PO i lewica. PiS doprowadził tę patologię do apogeum. Musi się pojawić nowy czynnik, czyli bezpartyjny prezydent. Prezydent ma co prawda tylko dwóch członków w KRRiT, czy Rady Mediów Narodowych, ale dzięki temu ma ogląd i nasłuch o tym, co się w mediach dzieje. Prezydent ma inicjatywę ustawodawczą, może wywierać presję na parlament. Jeżeli oczekujemy od Polaków, że będą płacili abonament, to TVP musi stać się w końcu misyjna. Nie mogą się dorzucać do ewidentnej propagandy partyjnej. Niestety, zmiana nie dokona się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. To potrwa kilka lat, tak jak cały proces naprawiania Polski z partyjnej degrengolady.
Czy to, co robi PiS ws. sądownictwa oddala nas od państwa prawa? Wiadomo, że wymiar sprawiedliwości wymaga zmian, bo przewlekłość postępowań sądowych jest zbyt wielka. Co może zrobić niezależny prezydent?
Praworządność jest zagrożona. Reforma wymiaru sprawiedliwości, którą przeprowadza Ziobro z Duda i całym PiS to deforma. To jest leczenie grypy cholerą. Oczywiście, że polski system sądowniczy wymaga reformy, przede wszystkim w aspekcie przydatności i dostępności dla obywateli. Ale jeśli mamy rocznie kilkanaście milionów spraw trafiających do 10 tys. sędziów, to nie powinniśmy się zajmować certyfikowaniem sędziów na godnych i niegodnych, marnowaniem czasu na sądzenie jednych sędziów przez drugich. Trzeba sądownictwo usprawnić i działać zgodnie z konstytucją. Ja zaprzysiągłbym trzech sędziów TK wybranych prawidłowo w 2015 roku. Potrzebna jest ustawa sanacyjna. My postulujemy wprowadzenie sądów pierwszego kontaktu, na terenie powiatu lub kilku gmin, które będą rozpatrywały mniejsze sprawy, na przykład sprawy wykroczeniowe, podstawowe sprawy z zakresu prawa pracy, czy spory cywilne do 15 tys. zł, żeby 1/3 spraw wyjąć z pozostałych szczebli sądownictwa. W sądach tych orzekaliby asesorzy, ławnicy i sędziowie zaczynający pracę. Niestety, rozwiązanie obecnego sporu przy pomocy okrągłego stołu jest już niemożliwe. Musi to być rozwiązanie polityczne, właśnie przez zmianę prezydenta, który podpisuje nominacje sędziowskiej i ma wpływ na ustrój oraz obsadę SN.
Ważnym tematem pańskiej kampanii jest środowisko. Spójrzmy na Kraków, gdzie od września obowiązuje zakaz palenia węglem i drewnem. Walka o czyste powietrze jest procesem długoterminowym, bo Kraków z dnia na dzień smogu się nie pozbędzie. Teraz celem są gminy wokół miasta, jak i cała Małopolska. Czy poparłby pan zakaz palenia węglem i drewnem dla całego województwa?
Macie duże doświadczenie w tym zakresie w Krakowie i wiele miast uważnie was obserwuje. Gdyby na moje biurko trafiła ustawa o zakazie palenia węglem, to gruntownie bym ją skonsultował. Tego w legislacji i działalności prezydenta brakuje. Zapowiadam, że każda ustawa która nie będzie miała założonych konsultacji społecznych i oceny skutków regulacji, nie będzie przeze mnie podpisana. Musimy dojść do ładu z naszą relacją ze środowiskiem. Do 2050 roku powinniśmy przeprowadzić dekarbonizację i sprawiedliwą transformację energetyczną. Walka ze smogiem też powinna mieć wymiar sprawiedliwy. To gmina i lokalne wspólnoty powinny wiedzieć, jak efektywnie pomóc ludziom. Podpisałbym ustawę, które nie tyle nakłada nowe obowiązki na samorządy, ale wspiera je w działaniach pomocowych dla mieszkańców. Wydaje mi się, że krakowski program dotacji do wymiany pieców może tu służyć jako rozwiązanie modelowe dla całej Polski. Trzeba dokonywać zmian, bo jakość powietrza kosztuje nas ok. 50 tys. zgonów rocznie.
Czy do 2050 roku powinna się w Polsce pojawić elektrownia atomowa?
Energia jądrowa to mniejsze zło. Mamy ambitny cel, aby w 2050 roku 75 proc. energii pochodziła z odnawialnych źródeł, a reszta z biogazu. Problem w tym, że jesteśmy mocno zapóźnieniu w wielu rożnych aspektach, więc być może będziemy się musieli wspomóc atomem, żeby od węgla odejść. Atom to technologia stara, droga i bardzo wodochłonna. To nie jest przyszłość. Jeżeli jednak ceną za to miałoby być szybsze dekarbonizowanie Polski, to wyobrażam sobie podpisanie takiej ustawy. Jeśli w końcu jakiś rząd przekonałby do tego mieszkańców terenu, gdzie taka siłownia miałaby powstać. Przy założeniu, że nie będzie to wymówka, żeby sobie jeszcze węglem trochę popalić.
Zmieniłby pan obowiązującą ustawę aborcyjną?
Jestem za utrzymaniem kompromisu w tej sprawie nie wywoływaniem wojny. Jeśli ktokolwiek by chciał, niezależnie czy liberalizować czy zaostrzać ustawę, musiałby zgromadzić znaczące poparcie społeczne. Nie może być tak, że decydowałaby przewaga głosu jednego posła. To powinna być solidna większość 3/5 w parlamencie.
Co z legalizacją związków partnerskich?
Jeśli Sejm uchwali taką ustawę, to jej nie zawetuję. Zawetowałbym natomiast ustawę ustanawiającą małżeństwa jednopłciowe.