Ta piła, proszę pana, to mi już kilka razy ratowała życie...
Lombard to jest lustro, w którym odbija się kondycja społeczeństwa. Czasem jest lepiej, czasem gorzej, ale nigdy nie ma tak, żeby nie było kogoś, kto ma potrzebę zastawienia czegoś lub zostawienia na wieczne nieodebranie.
Był taki, kilkumiesięczny czas dla rodziny Jagody, kiedy trudno jej było związać koniec z końcem. Najpierw splajtował sklep, w którym pracowała od kilku lat, a potem stracił robotę jej mąż. Drobne oszczędności, które mieli, szybko się rozeszły. Męża obiecał zatrudnić znajomy, ale on dopiero organizował firmę. Na poczet tego zatrudnienia postanowili z mężem wziąć kredyt w banku, ale niestety, słownego zapewnienia, że zwrócą pożyczkę, bank nie wziął pod uwagę. Parabanków się bali, bo procent wysoki. Gdy pod koniec każdego miesiąca kończyły się pieniądze z zasiłków, Jagoda kupowała w najbliższym sklepiku żywność „na zeszyt” ale było to bardzo upokarzające. Zwykle nie obywało się bez świadków, a właścicielka na kolejną prośbę o przysługę reagowała nieprzyjaznym spojrzeniem. Wreszcie ktoś poradził, żeby zainteresowali się pożyczkami pod zastaw w lombardzie. Jagoda wzięła więc swój zaręczynowy złoty pierścionek i pojechała do najbliższego miasteczka, gdzie był lombard.
- Przyjął mnie uprzejmy mężczyzna, który o nic nie pytał - wspomina. Pierścionek wycenił na 300 zł. Spisaliśmy umowę, z której wynikało, że mam zwrócić pieniądze za miesiąc, co też uczyniłam i odzyskałam pamiątkę. Cała transakcja przebiegła szybko, a ja czułam się o wiele bardziej komfortowo niż wtedy gdy sprzedawczyni zapisywała mój dług w zeszycie. Kilkudziesięciu złotych prowizji nawet nie odczułam i miałam wrażenie jakbym tych pieniędzy wcale nie pożyczała. Potem z tym samym pierścionkiem wracałam do lombardu jeszcze z pięć razy.
- Joanna nawet nie jest w stanie zliczyć, ile razy korzystała z lombardowej pożyczki.
- Mam wisiorek z ametystem po babci i to on ratuje mnie w trudnej sytuacji. Kiedy widzę ładne buty, a ich cena jest wyższa niż to, co mam w portfelu, biegnę z nim do lombardu. Potem kupuję buty, w terminie oddaję pieniądze i nie pamiętam, że je w ogóle pożyczałam. Raz nie zmieściłam się w terminie i szłam do lombardu z duszą na ramieniu w obawie, że straciłam cenną pamiątkę. Ale właściciel poczekał kilka dni. Oni jak nikt inny wiedzą, że w życiu bywa różnie.
Janusz Krukowski prowadzi lombard w Opolu już prawie 25 lat. - Zgodnie z umową dokładnie po miesiącu właściciel powinien przedmiot wykupić, to jednak z zasady czekam na to jeszcze kilka dni, bo przecież ludziom mogą się zdarzyć jakieś nieprzewidziane, losowe przypadki. Bywa, że w umówionym terminie klient jeszcze nie ma pieniędzy. Wtedy wystarczy przyjść i przedłużyć termin zwrotu, płacąc dodatkową prowizję, a warunki umowy pozostaną niezmienne.
W ciągu ćwierćwiecza w kraju mieliśmy lata lepsze i gorsze, ale klientów było jednakowo dużo.
- Ludzie, nawet ci zamożni, bywają czasem w kłopotach finansowych i po zastanowieniu się, gdzie pożyczyć pieniądze, przychodzą do lombardu - mówi Krukowski. Trzeba tylko przynieść ze sobą w zastaw przedmiot, który ma jakąś wartość. A taki w domu ma każdy.
Joanna, stała klientka lombardów, zachwala ten system pożyczania gotówki, bo unika się kłopotliwych odpowiedzi na pytania o finanse i perspektywy, jak wtedy, gdy trzeba pójść po kredyt do banku. Nikt nie pyta, czy człowiek ma pracę, czy jest na zasiłku lub siedzi w kieszeni rodziców. Nie sprawdza, czy nie ma nas już w krajowym rejestrze dłużników.
Istotny jest też czas. Pieniądze można otrzymać natychmiast. W lombardzie nikt nie analizuje kilka dni naszej sytuacji finansowej. A dla klienta czas jest wyjątkowo istotny. Starszy człowiek musi wykupić lek na receptę, a do emerytury pozostaje kilka dni. Młoda kobieta wypatrzyła atrakcyjny ciuch i poprosiła w sklepie o jego odłożenie na chwilę. Biegnie więc do lombardu, ściąga z szyi złoty łańcuszek i już ma kasę na zakup. Student zaprosił dziewczynę na imprezę, ale do stypendium jeszcze parę dni, więc zastawia smartfona.
Za pożyczanie nawet w lombardzie trzeba jednak zapłacić. W przypadku firmy Krukowskiego wszystko zależy od kwoty, jaką chcemy pożyczyć, oraz od czasu na jaki pożyczamy. Jeśli zechcemy tam pożyczyć od 100 do 1000 zł, to za tydzień zapłacimy 2 proc., za 2 tygodnie - 4 proc., za 3 tygodnie - 5 proc. a za miesiąc - 6 proc.
Można także liczyć na znacznie większą kwotę pożyczki, ale wówczas zasady, na jakich zostanie ona udzielona, będą negocjowane i ustalone indywidualnie.
- Wyższe kwoty pożyczają z reguły przedsiębiorcy - mówi Krukowski. Bywa tak, że właściciel firmy budowlanej otrzymuje zlecenie na robotę, ale nie ma pieniędzy na zakup materiałów. To samo dotyczy rolników. Kiedy w spodziewanym terminie nie otrzymają pieniędzy z funduszy unijnych za dostawy bezpośrednie, pożyczają gotówkę na materiał siewny. I też się starają, by zwrócić dług możliwie najszybciej.
Pożyczanie pieniędzy nawet w lombardzie kosztuje niemało, najbardziej opłaca się pożyczać na jak najkrótszy termin. Najlepiej na tydzień z niewielkim zapasem, żeby zastaw nie został spieniężony. Tak się jednak zdarza, że klient nie przychodzi, by zwrócić dług w terminie. Wtedy zastaw zostaje i może być spieniężony.
Obszerne pomieszczenie lombardu Krukowskiego w Opolu pełne jest różnych przedmiotów, które zajmują miejsca pod ścianami i część podłogi. Manewrując między nimi ledwo można przejść. Czego tu nie ma! Na półkach rzędem ustawione stoją kryształy i serwisy porcelanowe, w oknach wiszą ręcznie robione zawieszki do okien i zazdrostki. Pod nimi - odkurzacze dobrych firm. Jest i lodówka na gwarancji, i pralka. Telewizory z ekranami jak w domowym kinie i mniejsze. Niektóre nowe, inne mało używane. Są komputery, drukarki i rowery. Ktoś zastawił i nie wykupił specjalistycznego urządzenia stolarskiego. Wszystkie te przedmioty można kupić. Taniej niż w sklepie, a kupuje się nawet lepiej niż na Allegro, bo przedmiot można dokładnie obejrzeć i sprawdzić, czy działa.
Lombard ma swoich stałych klientów, którzy, jeśli mają zamiar coś kupić, najpierw tu szukają okazji. Dziś jest nią niewątpliwie nowa, niewielka lodówka dobrej firmy za 250 zł, a także pralka. Świetnie prezentuje się także prawie nowy męski rower, za który w sklepie trzeba byłoby zapłacić dwa razy tyle. Urządzenie dla stolarza też na pewno znajdzie swego nabywcę, jak wszystkie te przedmioty przyniesione w zastaw i nie wykupione.
- Niektórzy udają, że ich celem jest pożyczanie pieniędzy, bo przynoszą w zastaw przedmioty, ktorych chcą się pozbyć z sobie wiadomych względów - mówi Krukowski. Ja przyjmuję wszystko, co ma wartość, z wyjątkiem urządzeń specjalistycznych, takich jak miernik protonu, bo kto by je kupił. Nie przyjmujemy też przedmiotów do użytku osobistego, jak maszynki do golenia, fryzjerskie lub do robienia tatuażu.
Mężczyzna, który właśnie przyniósł piłę spalinową do drewna, nie ma problemu, by ją zastawić. Pożycza na tydzień 150 zł.
- Mam w tym miesiącu komunię i brakuje mi pieniędzy, by kupić ładny prezent - tłumaczy. Z tą piłą przychodzę tu już chyba po raz piąty. Zawsze do mnie wraca.
Kobieta, która przynosi okazały pierścionek z niebieskim kamieniem przyjmuje bez protestów orzeczenie, że jest to tylko nic niewarte szkiełko. Bierze 420 zł i ustala, że za tydzień zwróci dług i odbierze pamiątkę.
- Ludzie przynoszą w zastaw różne przedmioty - komentuje Krukowski. Dawno temu jeden z klientów, biznesmen spod Opola, chciał zastawić swoją prywatną awionetkę, ale do transakcji z oczywistych względów nie doszło. Nie odmówiłem jednak pożyczki pani, która w zastaw przyprowadziła kilka koni. Kochała je, więc wykupiła, jak najbardziej.
Autor: Lina Szejner