Tadeusz Aleksandrowicz: Moja praca to była wielka przygoda
Z kart historii Lubuskiego sportu. Prowadził dziewięć klubów w ekstraklasie, pracował z czterema reprezentacjami, z dwoma samodzielnie. To on wprowadził Zieloną Górę na ekstraklasowe salony. Swoją ważną cegiełkę dołożył też w Gorzowie
Tadeusz Aleksandrowicz jest jednym z najbardziej znanych trenerów koszykówki, nie tylko na Ziemi Lubuskiej ale i w Polsce. To on wprowadził ówczesny Zastal do ekstraklasy i sprawił, że kibice w Zielonej Górze tak kochają basket.
„To bardzo trudny zawód. Tu się żyje pracą przez cały czas.” Tadeusz Aleksandrowicz
Zaczęło się w Szprotawie
Grał w koszykówkę w szkole średniej, w Szprotawie. Jego zespół MKS Czarni Szprotawa zdobył nawet wicemistrzostwo Polski szkół średnich. Było to w 1959 roku. - Nasi wuefiści zaszczepili nam koszykówkę z dobrym skutkiem - wspomina. - Graliśmy w zielonogórskiej okręgówce. Były bardzo zacięte mecze ze Wschową, Zieloną Górą czy Świebodzinem. Potem, na studiach we Wrocławiu występowałem w AZS-ie, w trzeciej lidze. W sumie dość szybko skończyłem grę, bo nie byłem predestynowany do wielkiego sportu, tym bardziej, że grałem praktycznie amatorsko. Nasz bohater zaczął studia na Akademii Rolniczej we Wrocławiu, ale po dwóch latach stwierdził, że to nie to...
- Przeniosłem się na AWF do Warszawy, skończyłem uczelnię i wróciłem do Szprotawy - wspomina. - Pracowałem w powiatowym ośrodku WF. Ówczesny trener zespołu dziewcząt odchodził, zwolniło się miejsce i zaproponowano mi prowadzenie drużyny, oczywiście obok normalnej pracy. Spodobało mi się. Tak się zaczęło i do końca kariery zostałem w tym zawodzie. Był kwiecień 1970 rok.
Przez Olsztyn do Zielonej Góry
To była wówczas trzecia liga ale po roku pracy trenera nastąpił awans do drugiej. Zespół z małego miasteczka był wysoko w tabeli i bił się z najmocniejszymi. Tam karierę zaczynało kilka znanych później zawodniczek. Dobrą pracę zauważono i efektem była propozycja asystenta w pierwszoligowym (wówczas najwyższy szczebel rozgrywek) Stomilu Olsztyn. - Przeniosłem się z całą rodziną - opowiada. - Pewnie, że miałem opory, ale jak się jest młodym, to człowiek się aż tak nie zastanawia. - Tam nie byłem długo. Nie ułożyło się. Trochę działacze nakłamali, były kłopoty z mieszkaniem, więc kiedy dostałem propozycję objęcia drugoligowego AZS-u Zielona Góra to długo się nie zastanawiałem.
I tak przez pięć lat, od 1975 do 1980 roku Tadeusz Aleksandrowicz prowadził akademiczki. - Pan Protasewicz zaproponował mi objęcie męskiej ekipy Zastalu - wspomina. - Łatwo nie było. To był czas kiedy człowiek był bardziej zależny od miejsca, a nie od własnej woli więc trzeba było prosić nawet rektora, żeby wyraził zgodę na moje odejście. Przejąłem wówczas zespół po panu Leonardzie Siwickim, który zrobił podwaliny i awansował do drugiej ligi. Nie dogadał się z szefostwem więc ja się pojawiłem.
Awans do ekstraklasy
- Po czterech latach był awans do ekstraklasy. Pierwszy raz w historii miasta i regionu zespół pojawił się w najwyższej klasie. Ówczesny Zastal to była ekipa złożona praktycznie z miejscowych chłopaków. - Początek był trudny. Po stanie wojennym w zakładach pracy pojawili się komisarze, obcięto stypendia i część zawodników była na rozdrożu czy grać w koszykówkę czy zajmować się czymś innym. Miałem jednak ambitnych chłopaków. Przełomem była praca pana Siwickiego, który wychował kilku dobrych zawodników, Zaowocowała właśnie ta praca z młodzieżą i dojście tych utalentowanych chłopców do dobrego poziomu. Mieli świetne warunki, ambicję i chęć do pracy. Stworzyliśmy fajny kolektyw. Myślę, że ten zespół plus nasza praca z Rafałem Czarkowskim w sumie dały efekt.
„Nikt mnie nie oszukał, nie wykorzystał, nie wpuścił w przysłowiowe maliny
Bory, a potem Gorzów
Zastal miał fajną paczkę, do Zielonej Góry wrócił Mariusz Kaczmarek. Zespół utrzymał się w lidze, a potem był solidną ekipą środka tabeli. - Byłem jeszcze młodym trenerem i mój potencjał dostrzeżono w Bobrach Bytom - mówi. - Czemu odszedłem z Zielonej Góry? Uważałem, że z tym zespołem nie byłem w stanie nic już więcej zrobić. W Bytomiu byłem rok. Miałem tam bardzo niesubordynowanego zawodnika, nazywał się Kobylański. Też byłem wówczas upartym człowiekiem, więc sprawa stanęła na ostrzu noża. W Bytomiu miałem lepsze warunki materialne niż w Zastalu, ale to nie miało znaczenia. Trenerzy wówczas raczej kierowali się ambicją, a pieniądze, aczkolwiek ważne, były na drugim planie. Dostałem propozycję z Gorzowa i ją przyjąłem.
Cztery lata ze Stilonem
Spędził nad Wartą cztery lata. - Bardzo dobrze je wspominam - opowiada. - Akurat Stilon awansował do pierwszej ligi. Zaprosił mnie do Gorzowa Jerzy Kaszyca, wówczas szef sekcji koszykówki. Świetnie się pracowało, robiliśmy stały progres. Zaczynaliśmy jako beniaminek, po trzech latach zajmowaliśmy szóste miejsce. W pierwszym sezonie przegraliśmy z mistrzem Polski różnicą 52 punktów, a w trzecim udało nam się wygrać jedno ze spotkań. To obrazuje jaki postęp zrobił ten zespół. Czyli tak jak wcześniej w Zastalu, tak potem w Stilonie przez kilka sezonów udało mi się pójść z zespołem do przodu.
Trener ważny, ale zawodnicy bardziej
Trener pracował spokojnie w Gorzowie aż tu nastąpił nagły zwrot. Zastal przegrał kilka spotkań i szefostwo klubu poprosiło go o powrót. - To było tak jak przed moim odejściem do Bytomia - wspomina. - Stilon już nie miał potencjału by dokonać czegoś więcej. Te zawodniczki, które miały zrobić postęp, zrobiły. Zespół wyżej już nie był w stanie uzyskać czegoś więcej. A tu pojawiło się ciekawe wyzwanie i to w moim mieście i klubie. Tym bardziej, że Zastal miał wówczas dobrych graczy. Udało się to poskładać i walczyliśmy o medal. Przegraliśmy wówczas mecze o brąz z Aspro Wrocław. To była dobra ekipa. Trener, owszem jest bardzo ważny, ale bez dobrych zawodników nic nie zrobi. W Zielonej Górze spędziłem kolejne trzy sezony.
Powinien odejść wcześniej
Trener odchodził w dość burzliwej atmosferze, bo zawodnicy napisali petycję o braku chęci współpracy. - W sumie powinienem odejść rok wcześniej - ocenia nasz bohater. - Zaczęło się sypać, bo zakład przeżywał kłopoty i zwyczajnie nie było pieniędzy, problemy finansowe miał klub. Osłabił się więc zespół, bo odeszli czołowi zawodnicy. To wtedy zaczął się zjazd, jak się później okazało aż na trzeci szczebel rozgrywek. W sumie dobrze się stało że nie byłem tym, który zjeżdżał w dół z tym zespołem. Otrzymałem propozycję ze Stargardu Szczecińskiego
Z beniaminka wicemistrz
Tam Tadeusz Aleksandrowicz zaliczył kolejny marsz w górę. Komfort Spójnia z beniaminka po kilku latach zmienił się w wicemistrza Polski. - Był tam sponsor, pojawili się dobrzy zawodnicy i doszliśmy do srebrnego medalu. Dogadaliśmy się, że chcemy razem coś osiągnąć i udało nam się ograć w półfinałach Śląsk, a w meczach o złoto z Pruszkowem niewiele nam zabrakło. Potem w Stargardzie powtórzył się scenariusz znany z wielu klubów. Odszedł sponsor i Spójnia zaczęła mieć kłopoty. Dwa lata z tej wcześniejszej pracy jeszcze coś ugraliśmy, ale potem skład był coraz słabszy i działo się identycznie jak w Zastalu - wspomina trener. - Siłą woli i rozpędu jeszcze jakoś udawało się to łatać. W międzyczasie zaliczyłem epizod w Treflu. Miałem pecha bo przyszedł kryzys rosyjski, puzzle przestały się sprzedawać i skończyły się finanse. Byłem tam zaledwie pół roku.
Słupsk i kadra kobiet
Po Stargardzie był Szczecin. - Wielkie zapowiedzi, nawet pucharów, a w listopadzie zabrakło tam już pieniędzy - mówi nasz bohater. - Dostałem propozycję ze Słupska, z Czarnych. Tam była dobra drużyna. Wygrywaliśmy, było dobrze i znów siadły kompletnie finanse, a dodatkowo prezes wplątał się w kryminalną aferę. Klub się prawie rozleciał. Wypłacono mi zaledwie dwie pensje. Musiałem uciekać. Miałem trochę pecha do klubów, albo uznawano mnie za trenera, który potrafi się podjąć trudnych wyzwań. Wróciłem do żeńskiej koszykówki. Przez rok byłem konsultantem w ekipie mistrza Polski w Klimie Gdynia i konsultantem kadry narodowej. Potem wróciłem do Słupska. Była solidna praca, przy niskim budżecie. Był tam dobry klimat i fajna atmosfera. Mam z tego czasu dobre wspomnienia.
Powrót i nieszczęsne mecz
W 2004 roku trafił do Pabianic. Potem miał wybór. Powrót do Zielonej Góry, albo znów Słupsk. - Byłem już po zawale , wolałem wiec wrócić do domu - wspomina. - Zastal w pierwszym sezonie z szóstego miejsca walczył o awans. Był bardzo blisko. Wystarczyło tylko wygrać piąty mecz z Kagerem Gdynia u siebie. Nie udało się. W kolejnym sezonie zmontowano silną ekipę, która przeszła przez rundę zasadniczą jak burza i potknęła się na pierwszej rundzie play off. Mój powrót nie zakończył się sukcesem, ale poleciłem Tomasza Herkta z którym wcześniej współpracowałem przy kadrze kobiet i on zrobił awans. Więc też trochę się przyczyniłem do kontynuacji odbudowy tutaj koszykówki. Zaczęli Rafał Czarkowski z Grzegorzem Chodkiewiczem, ja zrobiłem kontynuację, a efektem są ambicje prezesa Jasińskiego, który robi tu koszykówkę na wysokim poziomie. Wiem, że te nieszczęsne mecze, które przegraliśmy ze Stalą Stalowa Wola są do dziś dyskutowane. Nie doszukiwałbym się drugiego dna. Oni wyszli na luzie, my byliśmy zbyt pewni siebie, bo jak wygraliśmy 23 spotkania w rundzie zasadniczej a teraz mamy przegrać ze średniakiem? A jednak. To była jedna z moich porażek.
Kadra i młodzieżówka
Tadeusz Aleksandrowicz prowadził kadrę seniorów. - To była dwumiesięczna praca przed dodatkowym turniejem eliminacyjnym do mistrzostw Europy, który odbywał się we Wrocławiu - opowiada. - Rozpadły się wtedy Jugosławia i ZSRR, doszło kilka państw i było pewne, że z Serbią, Chorwacją czy Słowenią nie mamy szans. I tak było. Dobrze wspominam pracę konsultanta w kadrze kobiet. Najmilej jednak prowadzenie młodzieżowej reprezentacji kobiet z którą w 1992 roku w Grecji zdobyliśmy brąz. Byłem wówczas przymierzamy do kadry seniorek, ale ponieważ wróciłem do Zastalu sprawa upadła.
Czasem bywa ściana
- Najlepsi zawodnicy z jakimi pracowałem? Chyba ci ekipy wicemistrza Polski czyli Mc Naull i Williams.- ocenia. - Także Jechorek i Markevicius. Nie byli to łatwi zawodnicy. Trzeba było zawierać różne kompromisy, a niejednokrotnie stawaliśmy pod ścianą. Miałem opinię twardego gościa. W sumie z epizodami pracowałem w dziewięciu klubach. Ani razu nie spadłem, tylko raz awansowałem. Pracowałem cztery razy z kadrami narodowymi, dwukrotnie samodzielnie
Stawiają na swoich
- Jak ocenia to co dzieje się dzisiaj z koszykówka zielonogórską? - Dobrze - mówi - Myślę, że zespół obroni tytuł . Uważam, że zawodnicy sami regulują sobie potencjał, kiedy docisnąć a kiedy odpuścić. Owszem, raz na dziesięć meczów mogą się potknąć, tak jak ostatnio z Dąbrową, ale to nic nie zmienia. Bardzo dobrze, że daje się szansę polskiemu trenerowi. Zawsze byłem za tym by Polacy pracowali w kraju, a nie trenerzy zagraniczni. To, że młody szkoleniowiec dostał kredyt zaufania, to bardzo dobrze. Fajnie że widzi się jego potencjał.
To była przygoda
- Tadeusz Aleksandrowicz pracował jako trener przez 41 lat. - To bardzo trudny zawód - podsumowuje - Jak się nie odda pracy całkowicie i będzie się próbowało pogodzić ją z czymś innym, co jest dopuszczalne w innych zawodach, to nic z tego nie wyjdzie. Tu nie można skończyć, powiedzieć, że teraz oddzielam na kilka godzin wszystko kreską. Tu się żyje tym przez cały czas. Ja przypłaciłem to zawałem serca, częstą chorobą trenerów. Trzeba się też dokształcać, bo jest stały postęp w dziedzinach około sportowych, ale też w samym sporcie. Obserwuje jak zmienia się koszykówka. Świat idzie do przodu, lepsza jest motoryka ludzka, coraz doskonalsi zawodnicy. Oczywiście nie żałuję, że trafiłem do zawodu. Miałem wiele satysfakcji, że coś się zrobiło, gdzieś mnie doceniono. Może nie zawsze prowadziłem zespoły z najwyższej półki, a w końcówce zabrakło trochę szczęścia, żeby postawić kropkę nad ,,i”, było mi przykro, że ta porażka związana z brakiem awansu była we własnym środowisku Niemniej jednak nie mogę narzekać. Traktowałem tę pracę jako przygodę i tak było.