Tadeusz Pieronek: Czy nadzieja zawsze umiera ostatnia?
Jeszcze kilka dni temu, przed świętami, była nadzieja, że stróż konstytucji stanie w jej obronie. Dla wielu ludzi była to nadzieja, że przynajmniej Boże Narodzenie i Nowy Rok spędzą we względnym spokoju. Stało się jednak inaczej, bo wybrano wyjście najgorsze z możliwych. Nie weto, ale podpis, uzasadniony różnymi rozwiązaniami w kilku państwach, ale znowu łamiący polską konstytucję, a więc najważniejszy dokument, którym są związani nie tylko prości obywatele, ale tym mocniej rządzący i ustawodawcy.
Proces lekceważenia i łamania konstytucji rozpoczął się w Polsce od ataku na Trybunał Konstytucyjny, kiedy premier - mimo że miała taki obowiązek - nie dopuściła do publikacji wyroku Trybunału Konstytucyjnego z dnia 9 marca 2016 roku w sprawie nowelizacji ustawy o tym Trybunale, autorstwa partii Prawo i Sprawiedliwość.
To był pierwszy, znaczący krok, mający na celu umożliwienie partyjnej większości parlamentarnej przegłosowania w parlamencie ustaw niezgodnych z konstytucją, nie tylko dotyczących zmian w sądownictwie, ale także w wielu innych dziedzinach.
Z tego powodu przyjdzie nam żyć w innym świecie, bowiem podpisy pod wieloma ustawami, zwłaszcza dotyczącymi sądownictwa, pozbawiły sędziów niezawisłości i wolności orzekania zgodnie z konstytucją. Demokratyczne państwo prawa, jakim dotąd była Rzeczpospolita Polska, przyjęło jako fundament całego systemu politycznego zasadę trójpodziału władzy na ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą.
Do spełnienia warunków, by państwo miało system demokratyczny, są niezawisłe sądy, upoważnione do wydawania ostatecznych, nieodwracalnych wyroków, nie podlegających dalszej kontroli. Tam zatem, gdzie sądownictwo podlega władzy wykonawczej, nie można mówić o demokracji i państwie prawa, można jedynie określać je jako państwo niedemokratyczne, policyjne, a kiedy zarządza nim jeden wódz, który jest tylko szefem partii politycznej, mającej większość parlamentarną, niezdolną do zmiany konstytucji, można mówić o dyktaturze. Takie państwo się nie ostoi, podobnie jak stół o trzech nogach - kiedy się pozbędzie jednej z nich, nie utrzyma się i pada.
Przez pozbawienie sądów niezawisłości cały zamysł „dobrej zmiany” ukazał się jako system bezwzględnej czystki na stanowiskach państwowych i w szeregach urzędniczych wszystkich szczebli, zmierzający do skutecznego podporządkowania ekipie rządzącej każdego, kto miał cokolwiek do powiedzenia za poprzednich rządów.
Dokonanie takich zmian było łatwe, bo czekających na te stanowiska było wielu, natomiast zastąpienie zwolnionych kompetentnymi osobami spaliło na panewce, czego dowodem były wielokrotne zmiany, np. komendantów policji, czy powierzanie poważnych zadań ludziom bez wykształcenia, czego przykładem były osoby znane pod nazwą „Misiewiczów”.
Zdemolowany system sądownictwa, niestety, nie spełni nadziei, które w nim pokładają ustawodawcy. Nie tylko nie skróci procedur sądowych, bo nowe ustawodawstwo nie zawiera takich możliwości, a co więcej, przez dopuszczenie do skargi nadzwyczajnej przed Sądem Najwyższym, przedłuży trwanie procesów w nieskończoność.
Ale czy z tego powodu wszelka nadzieja zgasła? Chyba nie! Bo takie sądy mieliśmy już w Polsce Ludowej i z jej upadkiem sądy odzyskały niezawisłość. Ale czy tak się stanie? Przynajmniej ja w to nie wątpię!