Tajemnica celi przy ul. Kopernika
20 lipca 1869. W Krakowie rozpoczyna się sprawa Barbary Ubryk. W mieście wybuchają kilkudniowe zamieszki. O sprawie pisze prasa całej Europy
Tego dnia do Sądu Krajowego w Krakowie wpłynęło anonimowe doniesienie, że w klasztorze karmelitanek bosych przy ul. Kopernika w nieludzkich warunkach przetrzymywana jest od wielu lat jedna z zakonnic, Barbara Ubryk. Autor donosu domagał się interwencji w tej sprawie. Pisma, mimo że anonimowe, nie zlekceważono. Jeszcze tego samego dnia zwołano naradę pod przewodnictwem wiceprezydenta sądu Jakuba Bołoz Antoniewicza, na której zastanawiano się nad sposobem postępowania. Zbadano obowiązujące przepisy o stosunkach między państwem a Kościołem i postanowiono działać.
Ostatnia cela
Najpierw przy pomocy policji ustalono dyskretnie, czy w klasztorze przy Kopernika rzeczywiście przebywa zakonnica o nazwisku Barbara Ubryk. Następnie, 21 lipca, do bp. Antoniego Gałec-kiego, ówczesnego administratora diecezji krakowskiej, udał się sędzia śledczy Władysław Gebhardt, który poinformował duchownego o anonimie, poprosił o zgodę na wejście komisji sądowej na teren klasztoru oraz o wydelegowanie do niej biskupiego przedstawiciela.
Biskup – znany z surowego postępowania ze swoimi podwładnymi – najpierw zdecydowanie zaprzeczył, że opisana w anonimie sytuacja mogłaby mieć miejsce, a następnie wyraził zgodę na zbadanie faktycznego stanu rzeczy na miejscu. Jako swego przedstawiciela wydelegował prałata Spitala. Mając zgodę biskupa, sąd wysłał do klasztoru komisję złożoną z sędziego Gebhardta, ks. Spitala, asesorów Stanisława Gralewskiego i Teofila Parviego oraz protokolanta Kwiatkowskiego. Komisji towarzyszyli policjanci.
Przy furcie komisja okazała pozwolenie bp. Gałeckiego i zażądała widzenia się z zakonnicą Barbarą Ubryk. Jako że przełożona klasztoru Maria Wężykówna była chora z komisją rozmawiała podprzeorysza Teresa Kozier-kiewicz. Początkowo odmawiała stanowczo spełnienia prośby komisji, później jednak skapitulowała i poprowadziła ją na pierwsze piętro budynku, pod drzwi ostatniej w rzędzie celi, tuż przy klasztornych ubikacjach.
Podwójne grube drzwi z małym okienkiem zostały otwarte, a oczom członków komisji ukazało się niewielkie, ciemne pomieszczenie. Okno celi, przez którą przenikało niewiele światła, było prawie w całości zamurowane.
W celi panował smród wydobywający się z niczym nie osłoniętej wygódki uchodzącej do dołów kloacznych. Na podłodze koło drzwi komisja ujrzała nagą, wymizerowaną kobietę kucającą na starej słomie, która na widok ludzi powiedziała: „Dobrodzieju, będę posłuszną, ale proszę o obiad”. Według innej relacji miała powiedzieć: „Dajcie mi jeść, trochę pieczeni, bo cierpię głód!”, a na pytanie, dlaczego tu siedzi, odparła: „Popełniłam grzech nieczystości, ale i wy siostry nie jesteście aniołami”.
Gdy kobieta wstała, można było dostrzec, że jest brudna, oblepiona odchodami, mocno wychudzona, a jej ciało nosi ślady stłuczeń od obijania się o ściany. Po próbach rozmowy z nią dla przybyłych stało się jasne, że jest chora psychicznie. W celi nie było żadnego ogrzewania ani żadnych sprzętów. Przy barłogu stały tylko dwie miski gliniane, w których podawano więzionej strawę.
Sędzia Gebhardt kazał natychmiast dać kobiecie ubranie, celę zamknąć w jej dotychczasowym stanie, a sam udał się do bp. Gałeckiego, by zawiadomić go o odkryciu. Biskup niezwłocznie przybył do klasztoru, gdzie widok celi i stan Barbary Ubryk zrobiły na nim duże wrażenie. Miał wtedy zwrócić się do zakonnic: „Toć to wasza miłość bliźniego, kobiety, czy wy jesteście ludźmi, czy furiami, że stworzenie Boskie tak traktujecie”. Nakazał też przenieść chorą do lepszej celi, co też – jak napisał „Czas” – przełożona uczyniła „nie bez oporu”. Ubrykówna zachowywała się spokojnie, jedynie na wzmianki o zakonnicach i kapelanie klasztornym wpadała we wzburzenie i obrzucała ich obelgami. Komisja zakazała podprzeoryszy podejmowania bez decyzji sądu jakichkolwiek kroków wobec chorej i opuściła klasztor.
Dzieło szatana
Następnego dnia, 22 lipca, na ul. Kopernika ponownie przybyła komisja sądowa, mająca tym razem w swoim składzie dwóch lekarzy: prymariusza domu obłąkanych Macieja Jakubowskiego i docenta medycyny sądowej Leona Blumenstocka. Zbadali oni Ubrykównę (była już umyta, odziana i przebywała w normalnej celi) i uznali, że należy ją przenieść na dalszą obserwację do szpitala. W tym samym dniu zgodę na to wydał bp Gałecki. 23 lipca Barbarę Ubryk potajemnie wywieziono z klasztoru do szpitala św. Ducha.
Kim była Barbara Ubryk i dlaczego trafiła do izolowanej celi? Urodziła się w Węgrowie w Królestwie Polskim 14 lipca 1817 r. i miała na imię Anna. Podobno wyróżniała się urodą i zdolnościami. Gdy jednak zmarli jej rodzice, wstąpiła do nowicjatu wizytek w Warszawie. Po pewnym czasie pobytu w zakonie zachorowała jednak poważnie na jakieś zaburzenie psychiczne. Zwolniono ją więc z klasztoru. Zamieszkała u rodziny, gdzie jej stan wrócił do normy.
Nie zrezygnowała jednak z chęci zostania zakonnicą i wbrew radom rodziny udała się do Krakowa, gdzie wstąpiła do karmelitanek bosych przy Kopernika. Wybrała klasztor klauzurowy, o bardzo rygorystycznej regule. Jako swoje zakonne imię przyjęła Barbarę od św. Stanisława.
Pierwsze lata jej pobytu na Kopernika przebiegły spokojnie. W 1842 r. zauważono jednak u niej pierwsze objawy rozstroju umysłowego. Śmiała się w kościele na głos, miewała też napady egzaltowanej pobożności. Któregoś razu zamknęła się w celi i nie chciała nikogo wpuścić. Wezwany przez przełożoną ogrodnik klasztorny Kazimierz Grzegorczyk wyważył drzwi i ujrzał, jak Barbara całkiem naga tańczy po celi i śpiewa. Napady powtarzały się, więc siostry za poradą lekarza w 1848 r. zamknęły ją samotnie w celi, której nie opuściła do 1869, czyli przez 21 lat.
Badający ją po uwolnieniu lekarze stwierdzili, że Barbara Ubryk cierpiała na ostrą formę nimfomanii, która rozwinęła się na podłożu niezaspokojonego popędu płciowego. Jak pisze badacz sprawy prof. Stanisław Sal-monowicz, psychozy na tle seksualnym bywały w dawnych wiekach w zakonach dość częste. Współcześni widzieli w nich oczywiście działanie szatana, a na chore zakonnice spadały represje.
Miasto wrze
Wróćmy jednak do Krakowa w lipcu 1869 r. Wieść o odnalezieniu ledwo żywej zakonnicy, przetrzymywanej latami w zamurowanej celi, rozeszła się po mieście. 24 lipca informacje o zdarzeniu podała prasa. Tego dnia pod murami klasztoru na Kopernika zgromadziły się tłumy, liczące od 4 do 6 tys. osób. Przeważała w nich młodzież rzemieślnicza i studencka oraz biedniejsi mieszkańcy przedmieść, ale obecni byli także przedstawiciele inteligencji.
Podniecony tłum ruszył na bramę klasztoru, wyważył ją i dostał się do środka, docierając do furty prowadzącej do części klauzurowej. Zakonnicom groziło poważne niebezpieczeństwo. Dopiero wtedy władze zdecydowały się na interwencję (według relacji, wcześniej policja zachowywała się biernie). Tłum został rozproszony przez szwadron huzarów, a na miejsce przybyła rezerwa policji krakowskiej z jej dyrektorem Karolem Englischem, delegat Namiestnictwa Juliusz Bobowski i prezydent miasta Józef Dietl.
Zamieszki trwały również w innych częściach miasta, m.in. pod siedzibą jezuitów przy kościele św. Barbary, pod klasztorem norbertanek na Zwierzyńcu oraz pod klasztorem jezuitów na Wesołej. W związku z tym w stan alarmu postawiono całą (!) załogę Twierdzy Kraków, a wojsko dowodzone przez gen. Gabriela Rodicha zajęło pozycje wokół atakowanych budynków. Mimo że demonstranci wielokrotnie obrzucali żołnierzy kamieniami, władze nie zdecydowały się użyć broni. Rozruchy trwały jeszcze dwa następne dni, a w mieście zebrano kilka tysięcy podpisów pod listem do radnych żądającym wysiedlenia karmelitanek i jezuitów.
Jak zakończyła się sprawa Barbary Ubryk? Aresztowano aktualną i poprzednią przełożoną klasztoru, śledztwo wdrożono przeciwko sprawującemu nadzór nad klasztorem przy Kopernika przeorowi karmelitów z Czernej. Sąd jednak uznał, że… sprawę należy umorzyć. Prokuratura wprawdzie odwołała się, ale Sąd Krajowy Wyższy podtrzymał decyzję argumentując, że Barbara Ubryk składając śluby zakonne wyraziła zgodę na traktowanie, jakiego doznała, a zakonnice działały za wiedzą lekarzy i władz przełożonych (co zresztą było prawdą).
Sama Barbara dożyła wieku 81 lat w krakowskim zakładzie dla umysłowo chorych. Zmarła w 1898 r. Jej przypadek stał się głośny. Pisały o nim gazety austriackie, niemieckie, francuskie, włoskie. „Bodaj do czasów sprawy kapitana Dreyfusa we Francji żadna sprawa sądowa XIX w. nie zyskała sobie tak wielkiego rozgłosu w całej Europie” – stwierdził prof. Salmonowicz.