Tajemnicze zbrodnie na Podlasiu
Są sprawy, które nie dają spać podlaskim śledczym. Mordercy są bowiem ciągle na wolności.
Czy śledczym uda się rozwiązać sprawy tajemniczych zabójstw sprzed lat? Przypominamy kilka morderstw, których sprawcy do dziś są bezkarni i żyją wśród nas. Do jednej z najbardziej makabrycznych zbrodni w historii naszego regionu doszło prawie 27 lat temu w lesie pomiędzy miejscowościami Jeńki i Łupianka Stara koło Łap. Nieznany sprawca zamordował dwójkę małych dzieci: 9-letniego chłopca i jego o 2 lata starszą siostrę.
Udusił dzieci skakanką
Był poniedziałek, 23 października 1989 r., około godz. 15. Morderca najpierw zaatakował samotnie spacerującą po lesie 11-latkę (prawdopodobnie był to atak na tle seksualnym), a gdy w pobliżu pojawił się niespodziewanie jej młodszy braciszek - zabił także i jego, jako niewygodnego świadka. Mężczyzna udusił dzieci skakanką, którą miała przy sobie dziewczynka, a następnie ułożył ich ciała w naturalnym zagłębieniu terenu i przysypał je leśnym igliwiem.
Rodzice - zaniepokojeni przedłużającą się nieobecnością dzieci - wszczęli akcję poszukiwawczą, do której przyłączyli się sąsiedzi z Jeniek, funkcjonariusze MO oraz żołnierze. Dopiero na drugi dzień, 24 października, udało się znaleźć w zagajniku ciała dzieciaków. Szyja dziewczynki wciąż była owinięta sznurem skakanki, której drugi koniec sprawca przywiązał do drzewa.
Była to - i nadal jest - jedna z najbardziej szokujących zbrodni w powojennych annałach polskiej kryminalistyki. Zabójstwa małych dzieci należą, na szczęście, do rzadkości, ale zbrodnia w Jeńkach stanowi brutalny, podwójny wyjątek. Sprawcy nigdy nie udało się zidentyfikować.
Śledztwo w tej sprawie od samego początku borykało się z niewiarygodnymi wręcz przeciwnościami. Przykład? O tej sprawie został nagrany specjalny odcinek popularnego programu telewizyjnego „997”, po czym kaseta z nagraniem... spłonęła - wraz z dziesięcioma policjantami - w katastrofie śmigłowca w Bieszczadach w styczniu 1991 r.
W sprawie wytypowano kilku podejrzanych, sporządzono też rysopisy i portrety nieznanych osób, które kręciły się po miejscowości w godzinach poprzedzających zbrodnię, przesłuchano dziesiątki świadków, sporządzono szereg ekspertyz laboratoryjnych, publikowano liczne apele w prasie, telewizji - niestety, bez większego skutku. Ciągle nie wiadomo, kto popełnił tę straszną zbrodnię.
Zwłoki w garażu
Cztery lata po tragedii w podłapskich Jeńkach doszło do brutalnego morderstwa w Białymstoku. Jego ofiarą padł 41-letni właściciel dwóch białostockich kantorów.
Początek feralnych wydarzeń miał miejsce 11 grudnia 1993 r. około godz. 7.45, kiedy to „walutowiec“, jak co dzień, wyruszał samochodem z garażu do pracy. Wówczas dwaj sprawcy próbowali ukraść mu walizkę z gotówką, jednak białostoczaninowi udało się obronić i mężczyźni zbiegli.
Pół roku później, w czerwcu 1994, kantorowiec ponownie odniósł wrażenie, że jest obserwowany i śledzony, a dokładnie 11 czerwca 1994 jego żona dostrzegła stojących na klatce schodowej w ich bloku nieznanych mężczyzn, którzy sprawiali wrażenie, jakby się na kogoś czaili. Zawołała męża i ruszył on za nimi w pościg. Jednak i tym razem nieznajomym udało się uciec. O obu zdarzeniach została powiadomiona policja, która sporządziła portrety pamięciowe poszukiwanych mężczyzn, jednak nie doprowadziło to do zatrzymania kogokolwiek.
Po kilkunastu spokojnych miesiącach nadszedł tragiczny piątek, 10 listopada 1995 r. W tym dniu właściciel kantoru w centrum Białegostoku zamknął swój zakład, wsiadł do samochodu i ruszył w drogę powrotną do domu. Kiedy podjeżdżał pod swój garaż, była godzina 18:20. Było już ciemno. W garażu został zaatakowany przez dwóch niezidentyfikowanych mężczyzn. Napastnicy zastrzelili swą ofiarę. Nie wiadomo, jaką kwotę zrabowali zamordowanemu.
Żona właściciela kantoru, zaniepokojona przeciągającą się nieobecnością męża, wysłała córkę, aby ta sprawdziła, czy samochód już jest w garażu. Na miejscu córka stwierdziła, że garaż jest zamknięty.
Kiedy mężczyzna ciągle nie wracał do domu, rodzina zawiadomiła policję. Funkcjonariusze udali się do garażu i stwierdzili, że garaż był... otwarty. Kłódka bowiem była tylko przełożona, ale niezamknięta. W garażu znaleziono zwłoki zamordowanego mężczyzny. Otrzymał on trzy strzały z broni palnej, z czego dwa w głowę, a ponadto na jego szyi stwierdzono ranę ciętą. Policjanci zabezpieczyli w garażu 3 pociski.
Podczas przesłuchiwania świadków okazało się, że feralnego dnia po godz. 19 widziano dwóch mężczyzn wychodzących z garażu właściciela kantoru. Jednak mimo sporządzenia portretów pamięciowych sprawców zbrodni nie udało się zatrzymać.
Śledczy pracujący nad tą sprawą weryfikowali różne możliwe wersje wydarzeń, w tym również taką, która zakładała, że sprawcami zabójstwa byli członkowie działającej na Podlasiu grupy przestępczej. Teza ta jednak nie znalazła potwierdzenia w toku dalszego postępowaniu i sprawa została wkrótce umorzona.
Zabójstwo właściciela kwiaciarni
Dwa lata po tamtej tragedii został zamordowany kolejny białostocki przedsiębiorca - właściciel dobrze prosperującej kwiaciarni. 42-latek cieszył się wśród znajomych dobrą opinią. Uważany był za człowieka nadzwyczaj spokojnego, prowadził zdrowy tryb życia.
Zginął w poniedziałek, 26 maja 1997 r. Prawdopodobnie od licznych i silnych uderzeń szpadlem w głowę.
Tego dnia - z okazji Dnia Matki - w kwiaciarni był duży ruch, więc właściciel pojawiał się w niej kilkakrotnie. Po raz ostatni tuż przed zamknięciem - około godz. 21. Po zamknięciu sklepu porozwoził swoje pracownice do domów i ok. godz. 21.30 wstawiał swoje auto do garażu między ul. Storczykową, a Al. Niepodległości. Według przyjętych przez śledczych hipotez, atak miał miejsce właśnie w momencie parkowania. Mężczyzna otrzymał kilka ciosów szpadlem w głowę i w ich wyniku stracił przytomność. Sprawcy prawdopodobnie sądzili, że już nie żyje. Wówczas wywieźli go jego własnym samochodem do lasu koło Choroszczy. Tam być może dawał ponowne oznaki życia, gdyż był jeszcze bity. I tam jego ciało zostało porzucone.
Nazajutrz wieczorem zwłoki znalazł starszy, zbierający chrust mężczyzna. Tego samego dnia dyżurny białostockiej policji otrzymał zgłoszenie o zatopionym aucie marki Toyota w miejscowości Księżyno koło Białegostoku. Okazało się, że był to samochód właściciela kwiaciarni. Został zatopiony przez sprawców przestępstwa prawdopodobnie w celu pozbycia się śladów.
Na etapie prowadzonego postępowania brane były pod uwagę różne motywy tego czynu. Badane i weryfikowane możliwe wersje zdarzeń nie potwierdziły wstępnie zakładanych tez, dotyczących motywów zabójstwa oraz osób, które mogły brać w tym udział.
Bezpośrednią przyczyną zgonu - wskazaną przez biegłego lekarza medycyny sądowej - było zachłyśnięcie się denata własną treścią pokarmową. Nie jest wykluczone, że nastąpiło to w wyniku pobicia pokrzywdzonego. W toku śledztwa zabezpieczono liczne przedmioty, ślady zapachowe, odciski palców oraz butów, które z pewnością mogą w przyszłości przyczynić się do wykrycia sprawcy (sprawców) tego przestępstwa.
ciąg dalszy - za tydzień
Autor artykułu prowadzi na Facebooku stronę Zbrodnie z Archiwum X