Tak bandyci doili Wisłę Kraków. Kasy dla piłkarzy nie było, a oni mieli eldorado
16 października pojawi się w księgarniach książka Szymona Jadczaka „Wisła w ogniu. Jak bandyci ukradli Wisłę Kraków”. Rok temu w „Superwizjerze” TVN Jadczak pokazał, jak gnije od środka sportowa wizytówka Krakowa. Dziś bandyci są w więzieniu, ale to dopiero wierzchołek góry lodowej. Ludzie, którzy odegrali w tej historii ważne role, nie ponieśli jeszcze żadnych konsekwencji. Kibole nadal biegają z maczetami. Powoli jednak wychodzą na jaw fakty. Na przykład ten, że pieniądze Wisły Kraków szły na zakup narkotyków. Poniżej fragment książki, która ukaże się nakładem Wydawnictwa Otwarte.
Najbardziej skandaliczna umowa w historii Wisły Kraków została zawarta 1 października 2016 roku. Widnieją na niej podpisy Marzeny S. i Roberta Sz., czyli ówczesnej prezes i ówczesnego wiceprezesa zarządu Wisły SA, oraz Anny M.-Z., w umowie występującej jako pośrednik. Pani Anna to prywatnie żona „Zielaka”, czyli Grzegorza Z., jednego z przywódców gangu kiboli Wisły Kraków „Sharks”.
Dziś „Zielak” siedzi w areszcie, śledczy zarzucają mu m.in. kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą oraz handel narkotykami na masową skalę. Anna M.-Z. od pewnego czasu mocno dba o swoją prywatność. Jednak w sieci można znaleźć jej romantyczne zdjęcia ze ślubu z Grzegorzem Z., czyli „Zielakiem” (obecni byli liczni reprezentanci środowisk kibolskich z całej Polski, a uroczystość uważnie obserwowały służby, które chciały dowiedzieć się, kto jest w ścisłej czołówce Sharksów), oraz fotki w bieliźnie z sesji zrobionej, gdy była w zaawansowanej ciąży.
Z wykształcenia Anna M.-Z. jest pielęgniarką, pracowała jako położna w najlepszej krakowskiej klinice. Do 2018 roku miała oficjalnie zarejestrowaną działalność gospodarczą - jako główną aktywność wpisała: „praktyka pielęgniarek i położnych”. Zapamiętali ją też bywalcy strefy VIP na stadionie Wisły, bo czasami przychodziła na mecze z mężem.
Po co Wisła Kraków podpisała w 2016 roku umowę z położną, żoną gangstera?
Oficjalnie z umowy wynika, że Anna M.-Z. odpowiadała za „pośrednictwo i doradztwo”. Chociaż nic, co związane z tą umową, nie było oficjalne. Przede wszystkim nikt w klubie o tej umowie nie wiedział.
Marzena S. i Robert Sz. (wieloletni działacz Wisły, usunięty przez kiboli z klubu w grudniu 2016 roku) oraz „Zielak”(...) wtajemniczyli jedynie księgowego, ale kategorycznie mu zakazali informować o tym kogokolwiek. Długo umowa ta była wręcz legendą - podobno ktoś ją widział, podobno ktoś został pobity za próbę jej wyciągnięcia, padały różne kwoty i wymieniano różne podmioty, z którymi miała zostać zawarta.
Ja sam uwierzyłem w nią dopiero, gdy zobaczyłem listę przelewów, które Wisła zrobiła na konto Anny M.-Z. I przyznaję: zamurowało mnie.
17 października 2016 roku była modelka „Playboya” dostała 123 000 złotych. W tytule przelewu widnieje: „prowizja pośrednika 10.2016-02.2017”. W tym samym czasie Wisła likwiduje drugą drużynę i zwalnia kolejnych pracowników, bo ponoć trzeba ciąć koszty, a Marzena S. w wywiadach opowiada, że udało jej się znacznie zmniejszyć zadłużenie klubu.
Kolejny przelew: 20 lutego 2017 roku - 86 100 złotych za „doprowadzenie do spotkania z kontrahentem, projekt”. Marzena S. w mediach wciska kit, że klub zaraz będzie miał bogatego sponsora. Tymczasem Wisła ma zaległości w wypłatach dla zawodników sięgające kilku miesięcy.
Kolejne wpłaty wpływały na konto M.-Z. aż do 17 października 2017 roku niemal co miesiąc. W sumie Annie M.-Z. wypłacono z konta Wisły 824 100 złotych w dziewięciu przelewach.
„Doradztwo marketingowe”, „pomoc w umorzeniu długu UEFA”, „pośrednictwo w pozyskaniu sponsora” - to tytuły kolejnych przelewów (w tym samym czasie Marzena S. udzieliła wywiadu o tym, że Wisła Kraków nie szuka inwestora, na stronie sport.tvp.pl).
Wtedy w zarządzie Wisły był też Manuel Junco, który zapewnia, że o umowie z żoną „Zielaka” nie miał pojęcia, oraz Damian D., którego nie zdążyłem o nic zapytać, bo został aresztowany za handel narkotykami po wyjaśnieniach złożonych w prokuraturze przez „Miśka”, czyli Pawła M., absolutnego lidera gangu kiboli Wisły.
Marzena S. zapytana o tę umowę najpierw stwierdziła, że nic o niej nie wie, a potem przez prawnika przekazała, że nie będzie komentować swoich działań w Wiśle Kraków.
Robert Sz. nie chciał ze mną rozmawiać. Na umowie z Anną M.-Z. widnieją podpisy Marzeny S. i Roberta Sz., bo regulamin spółki wymagał, by podpisało ją dwóch członków zarządu. Ale do autoryzacji przelewów wystarczała zgoda tylko jednego członka zarządu.
W czasie gdy Wisła wypłacała pieniądze żonie gangstera, na spłatę innych zobowiązań permanentnie brakowało pieniędzy. Klub tracił kolejnych piłkarzy z powodu zaległości, bo miesiącami nie płacił trenerom, piłkarzom i innym pracownikom.
Według śledczych część kasy z klubu poszła na fundusz, z którego gangsterzy postanowili sfinansować handel narkotykami
W ten sposób krakowski klub stracił Jakuba Bartkowskiego, Zorana Arsenicia, Tibora Halilovicia i Dawida Korta, którzy rozwiązali kontrakty z powodu zaległości zimą 2019 r., oraz Marko Kolara, który w styczniu 2019 r. z powodu zaległości rozwiązał kontrakt z Wisłą, po kilku dniach podpisał nowy, ale na warunkach niekorzystnych dla Wisły, przez co finalnie odszedł w czerwcu 2019 do Holandii.
Trudno racjonalnie uzasadnić te wypłaty dla Anny M.-Z. Jej nazwisko nie widnieje na liście pośredników reprezentujących któregokolwiek z piłkarzy Wisły, więc chyba nie pomagała przy transferach. Żaden poważny sponsor Wisły nie miał pojęcia o jej istnieniu, a co dopiero o tym, że ściągnęła go do klubu, więc to też ślepy trop.
Narkotyki i nielegalne papierosy
Ślad po ukradzionych z Wisły pieniądzach można też znaleźć w opisie zarzutów, które małopolski wydział Prokuratury Krajowej postawił w kwietniu 2019 roku Damianowi D.
Według śledczych część kasy z klubu poszła na fundusz, z którego „Misiek”, „Zielak” i Damian D. postanowili sfinansować handel narkotykami i nielegalnymi papierosami. To miała być forma docenienia Damiana D. za to, że wyciąga dla nich przyzwoite pieniądze z Wisły.
Gangsterzy kupili nawet kilkanaście kilogramów marihuany, ale narkotyk był tak fatalnej jakości, że nie było na niego chętnych. Na szczęście jakość była wystarczająca, by postawić zarzuty byłemu wiceprezesowi Wisły. „Zielak” i Damian D. wiedzieli, że sprawa tej umowy może być gwoździem do ich trumny. Prawdopodobnie na tym tle doszło do najsilniejszego konfliktu między „Miśkiem” a „Zielakiem”.
Trudno uwierzyć, ale wszystko wskazuje na to, że Paweł M. stracił w pewnym momencie kontrolę nad Wisłą, a grupa Sharksów okradała klub bez jego wiedzy. Już ukrywając się we Włoszech, wysłał swojego człowieka do klubu, ten zajrzał do dokumentów, a potem z potwierdzeniami przelewów dla Anny M.-Z. poszedł po wyjaśnienia do „Skopka”, czyli Michała S., kibola, który po zatrzymaniu „Zielaka” i ucieczce z kraju „Miśka” próbował przejąć przywództwo w gangu Sharksów.
Został pobity i usłyszał, że jak faktury wypłyną, to go zaje... Ale spokojnie, swoją działkę z kasy dla żony „Zielaka” Paweł M. też zgarnął. Trafiło do niego co najmniej 100 tysięcy.
Z kolejnego dokumentu, czyli uchwały rady nadzorczej, wynika już niezbicie, że nawet „Misiek” był oszukiwany przez towarzystwo rządzące Wisłą. 17 lutego 2017 roku rada nadzorcza klubu postanowiła dać zarządowi podwyżki. Zamiast około 10 tysięcy miesięcznie Marzena S. i Damian D. mieli zarabiać teraz po 45 tysięcy. Układ był taki, że połowa pensji idzie dla „Miśka” i „Zielaka”. Ale Paweł M. dostał info, że członkowie zarządu po podwyżce zarabiają po 30 tysięcy. Dostawał z tego 15 tysięcy i nie narzekał. Zresztą gdy zaczął się ukrywać we Włoszech, Damian D. przelał mu jedynie 12 tysięcy, a potem nie odpowiadał już na ponaglenia o zapłatę zarówno ze strony „Miśka”, jak i jego konkubiny.
Premie za osiągnięcia. Dla działaczy
Smaczkiem dokumentu z 17 lutego 2017 roku jest zapis o premiach dla zarządu za osiągnięcia sportowe.
W piłce istnieje praktyka, że premiuje się konkretne osiągnięcia zawodników na boisku. Ale działaczy? Bez żartów.
Tymczasem za awans Wisły do fazy grupowej Ligi Mistrzów Marzena S. i Damian D. mieliby dostać 500 tysięcy złotych, za mistrzostwo Polski - 100 tysięcy, za awans do Ligi Europy - 50 tysięcy, a za zajęcie w lidze miejsc od czwartego do ósmego - 25 tysięcy. Za tytuł króla strzelców nie przewidzieli dla siebie premii.
Doradca poleca odciąć się od patologii. „Nie możemy się od nich odciąć, to nasi żywiciele” - słowa Damiana D. brzmią kuriozalnie
Po zmianach w klubie nowe władze wystąpiły do sądu o zwrot pieniędzy pobranych z tytułu tej uchwały (pozew wobec Marzeny S. opiewa na 523 tysiące), bo prawnicy uznali, że Damian D. nie miał prawa jej podpisywać, będąc jednocześnie członkiem zarządu i członkiem rady nadzorczej. Wisła chce, żeby oddał 800 tysięcy nienależnie pobranych pensji.
Drugą osobą z rady nadzorczej, której podpis widnieje na uchwale rady nadzorczej, jest Tadeusz Cz. Oprócz niego w radzie nadzorczej Wisły zasiadał Ludwik Miętta-Mikołajewicz. Panowie kasowali za bycie w radzie po 3 tysiące złotych miesięcznie.
Swoją drogą to był sprytny wybieg ze strony Sharksów, żeby powołać do rady dwóch panów, którzy razem mieli 160 lat i ostatnią rzeczą, o jakiej myśleli, było pilnowanie finansów Wisły.
Umowę z Wisłą miał też Szymon Michlowicz. Prawnik i wiceprezes TS Wisła w przeszłości odbywał praktyki aplikanckie w kancelarii Marzeny S. Od lipca 2017 do sierpnia 2018 roku dostawał od klubu co miesiąc 3075 złotych za świadczenie usług prawnych - umowa dotyczyła obsługi relacji TS Wisła z miastem. Ostatnich kilku faktur klub już nie opłacił z powodu pustej kasy. Gdyby zebrać wszystkich prawników, którzy zarabiali na Wiśle, można by nimi zapełnić spory sektor na stadionie przy ulicy Reymonta.
Powstrzymać dziennikarza
Przeglądając kolejne faktury, zrozumiałem, dlaczego mój reportaż do Superwizjera powstawał tak długo i skąd wzięła się część problemów z jego realizacją.
Wisła wydała bardzo dużo pieniędzy, żeby mnie powstrzymać. Pierwsze zdjęcia powstały późną wiosną 2017 roku. Gdy wszystko było już w miarę gotowe, a emisja wstępnie zaplanowana na początek 2018 roku, przystąpiłem do ostatniego etapu prac, czyli odpytania zarządu Wisły.
Pytania z prośbą o rozmowę wysłałem w grudniu 2017 roku do ówczesnej rzecznik klubu Olgi Tabor-Leszko. Zaczęło się grzecznie: pani Olga na początku tłumaczyła, że są bardzo zajęci, bo koniec roku, okienko transferowe i tak dalej.
Potem wysłała serię absurdalnych maili, w których tłumaczyła, dlaczego zarząd nie będzie ze mną rozmawiał, przy czym tak się zapętliła w swoich pseudowyjaśnieniach, że w mailu z 19 stycznia 2018 roku stwierdziła, iż zarząd chciał ze mną rozmawiać, ale to moja wina, że do rozmowy nie dojdzie, bo nie współpracuję z klubem. Przypomnę tylko, że pani Olga nie miała doświadczenia uprawniającego do bycia rzecznikiem.
Ale była koleżanką Marzeny S. i bardzo pomagała jej w przeszłości w prowadzeniu kancelarii radcy prawnego, więc teraz mogła się sprawdzić na nowym stanowisku. Na jej usprawiedliwienie mogę dodać, że nigdy nie polubiła tej pracy i bez żalu z niej zrezygnowała w maju 2018 roku. Do dziś ma żal do Marzeny S. za kłopoty, w jakie ta ją wpakowała.
Wiedziałem, że ktoś pomaga klubowi w ogarnięciu bałaganu, który mógł spowodować mój materiał. Ale nie spodziewałem się, że można to robić tak głupio i drogo. Od czerwca 2017 roku władze Wisły współpracowały z krakowskim piarowcem zajmującym się komunikacją kryzysową. Polecił go Robert Czekaj, mąż Marzeny S.
Bardzo zabawnie - chociaż z punktu widzenia finansów Wisły nie ma w tym nic śmiesznego - wyglądały negocjacje dotyczące współpracy.
Piarowiec rzucił sumę dużo wyższą od standardowych stawek, licząc, że trochę się potarguje, trochę odpuści, ale i tak dogada się na porządną kwotę. Targów nie było - usłyszał od razu „OK” i wyszedł z umową na 7 tys. zł netto miesięcznie.
O takim podejściu do biznesu władz Wisły opowiadało mi kilka osób. Dobrze się wydaje nie swoje pieniądze... Nawet wtedy, gdy wyrzuca się je w błoto. Bo rad piarowca trzeba jeszcze słuchać, nie tylko za nie płacić. A w Wiśle było z tym średnio.
Podczas derbów w sierpniu 2017 roku kibole Wisły przygotowali oprawę nawiązującą do zabijania kibiców Cracovii. Cmentarz, nagrobki, do tego hasło „Boże, miej litość nad naszymi wrogami, bo jak widzisz, my jej nie mamy”.
Doradca poleca natychmiast odciąć się od patologii. „Nie możemy się od nich odciąć, to nasi żywiciele” - słowa Damiana D. brzmią kuriozalnie, jeśli weźmie się pod uwagę, że oprawy na stadionie przygotowywało Stowarzyszenie Kibiców Wisły Kraków za pieniądze, które dostawało od klubu.
Dopiero gdy temat podchwyciły media, a władze ligi zapowiedziały kary, klub stwierdził, że w Wiśle nie ma akceptacji dla zachowań nawołujących do nienawiści. Co z tego, że piarowiec przygotował program odwołujący się do historii Białej Gwiazdy i legend klubu, skoro nikt nie wdrożył go w życie. W pewnym momencie współpraca ograniczyła się do szkolenia rzecznik Wisły Olgi Tabor-Leszko, która zostając rzecznikiem, nie miała pojęcia o realiach tej pracy.
Gdy pod koniec 2017 roku wysłałem pytania do Wisły, władze klubu sięgnęły po rady speca od komunikacji kryzysowej. Tak się składa, że piarowiec wynajęty przez Wisłę poznał mnie dobrze parę lat wcześniej. Pracowałem wówczas w krakowskim oddziale „Gazety Wyborczej” i z Małgorzatą Wach stworzyliśmy duet, który napsuł krwi różnym krakowskim układom. Z takimi informacjami piarowiec wynajęty przez Wisłę idzie na spotkanie z zarządem. „Jadczak wam nie odpuści, napsuje mnóstwo krwi. Im bardziej będziecie przed nim uciekali, tym gorzej dla was. Rekomenduję spotkanie i rozmowę przed kamerą” - usłyszeli Marzena S. i Damian D.
Doradca zaproponował trening przed kamerą, „na sucho”, żeby przygotować ich do trudnych pytań. Prezes odmówiła. „Nie, nie, nie. Żadnych spotkań”. Bała się dziennikarzy. Miała obsesję, że wszyscy są przeciwko niej, że spiskują i próbują ją zaatakować za wszelką cenę. Nie ufała nawet ludziom z redakcji przyjaznych Wiśle. A co dopiero wrogiemu TVN.
Nagle jednak Marzena S. zmieniła zdanie. Kazała wyznaczyć spotkanie ze mną na koniec stycznia 2018. Z rozmów z ludźmi z klubu i z korespondencji mailowej wynika, że władze Wisły postanowiły sobie ze mnie zadrwić. Jeszcze w poniedziałek dogrywałem z rzeczniczką klubu szczegóły środowego spotkania, a we wtorek o 13.53 dowiedziałem się, że zmieniono je w konferencję prasową dla wszystkich chętnych.
Marzena S. dziś zapewnia, że wynikło to z nieporozumienia z Olgą Tabor-Leszko, ale moi rozmówcy podkreślają, że rzeczniczka nie podejmowała żadnej decyzji bez zgody zarządu i na pewno nie umawiałaby ważnego spotkania bez wiedzy pani prezes. To miał być taki pstryczek dla upierdliwego dziennikarza - Marzena S. poczuła, że może sobie na to pozwolić, bo wydawało jej się, że właśnie załatwiła dla Wisły inwestora i ten news przykryje „wymysły” TVN.
Inwestor z Ameryki
Tym inwestorem miał być Paul Bragiel. Sęk w tym, że amerykański biznesmen polskiego pochodzenia ani przez chwilę nie chciał przejąć Wisły. Do klubu skierował go Polak mieszkający w Londynie i pracujący w City.
W luźnych rozmowach z zarządem Bragiel stwierdził, że może przemyśleć zakup kilku procent udziałów w klubie za kilkaset tysięcy dolarów.
Doszło do paru spotkań, w tym kolacji, podczas której okazało się, że Bragiel jak chce, to dość dobrze mówi po polsku, a na pewno wszystko rozumie. Biznesmen obejrzał mecz Wisły, spotkał się z prezydentem Krakowa Jackiem Majchrowskim - co załatwił niezbędny w takich momentach Ludwik Miętta-Mikołajewicz (przy okazji Marzena S. kolejny raz podpadła Majchrowskiemu, bo wprowadziła prezydenta w błąd, przedstawiając Bragiela jako nowego udziałowca Wisły) - poopowiadał o tym, jakie to znane firmy ściągnie do Krakowa i tyle.
Potem kontakt Bragiela z Wisłą się urwał, strony nie dogadały się w sprawie sprzedaży udziałów w Wiśle. (...). A kibice do dziś opowiadają sobie żarty, jak to Bragiel od kiboli Wisłę przejmował.
W styczniu 2018 roku Marzena S. była przekonana, że Amerykaninem skutecznie przykryje „Miśka” (którego wtedy poszukiwała policja za kierowanie gangiem). Była tego tak pewna, że zrezygnowała z treningów przed kamerą i jakichkolwiek przygotowań z opłacanymi przecież za ciężkie pieniądze doradcami. Przygotowała na konferencję przemówienie, które piarowiec uznał jednak za nienadające się do wygłoszenia, więc ostatecznie zgodziła się przyjąć pomoc profesjonalistów.
Nowe przemówienie napisał jej dziennikarz telewizji publicznej. A Marzena S. przez sześć godzin ćwiczyła występ na konferencji. Podczas spotkania z dziennikarzami prezes Wisły pochwaliła się inwestorem i zapewniła, że z „Miśkiem” nie ma nic wspólnego. W redakcji uznaliśmy, że nie mogę zadać przy innych mediach szczegółowych pytań dotyczących moich ustaleń, bo spalę temat. Zostało mi przysłuchiwanie się konferencji.
Wszystko przebiegało bez większych zaskoczeń - aż tu nagle dziennikarz zaprzyjaźniony z zarządem pyta Damiana D., czy to prawda, że właśnie zrezygnował z prezesowania Stowarzyszeniu Kibiców Wisły Kraków. „Bardzo dziękuję za to pytanie. Tak, to prawda” - odpowiedział Damian D. Ludzie z zarządu powiedzieli mi potem, że to była ustawka. Dziennikarz został poproszony o zadanie takiego pytania, a Damian D. dzięki temu, że publicznie obwieścił swoją dymisję, mógł się odciąć od powiązania z kibolami.
Efektem konferencji była fala hejtu, która wylała się na mnie w sieci. Stada oczadzonych kibiców Wisły i zwykłych trolli powiązanych z klubem zaczęły uprzykrzać mi życie. Próbowano sprzedać historię o tym, że bezpodstawnie nękam Paula Bragiela i zarząd klubu. (...) Kilka miesięcy później krakowski piarowiec podziękował Wiśle za współpracę, bo nie mógł doprosić się zapłaty kolejnych faktur. Dziś, na początku września 2019 roku, Wisła zalegała mu kilka tysięcy złotych.