Tak śmieszne, że aż straszne
Polska nie wprowadzi podatku od usług cyfrowych, który miały płacić wielkie amerykańskie koncerny - oznajmił w Warszawie amerykański wiceprezydent Mike’a Pence’a. Czym kompletnie zaskoczył prezydenta Andrzeja Dudę.
To, że tak istotną informację podał gość, a nie przedstawiciel naszego rządu, to delikatnie mówiąc polityczna fanga w nos dla naszych polityków. Wychodzi na to, że o tym co będzie u nas opodatkowane, decydują urzędnicy w Waszyngtonie, a nie w Warszawie. Czyli z tym powstawaniem z kolan to pic na wodę.
Reakcją na wyznanie Mike’a Pence’a, był festiwal śmiesznych kroków. Paweł Mucha z Kancelarii prezydenta nie wiedział, dlaczego rząd zmienił zdanie, choć jeszcze w lipcu resort finansów prowadził prace nad tym podatkiem. Stwierdził jedynie są to - ustalenia, które są ustaleniami, a podatku nikt dotąd nie widział więc go nie ma. A pytać należy ministra finansów. Tyle, ze ten zapadł się pod ziemię niczym Antoni Macierewicz przed wyborami.
O niczym nie miał pojęcia również premier Mateusz Morawiecki, który mówiąc o podatkach od technologicznych koncernów, w rozmowie z portalem money.pl, zapewniał, że rząd z nimi walczy tak jak z rajami podatkowymi jakie dla siebie tworzą. A firmy międzynarodowe muszą płacić podatki uczciwie tam, gdzie robią biznes - zapewniał premier.
Miotanie się przedstawicieli rządu w kwestii podatków nie jest niczym nowym. Tak było z podatkiem handlowym, zniesieniem limitu zarobków od których nie płaci się składek ZUS i szybkiej rezygnacji z niego. Po czym powrotu do tego pomysłu. Czy wprowadzeniem testu dla przedsiębiorców i odłożeniem go do szuflady.
Kupowanie przychylności rządu USA jest kosztowne. Tymczasem projekt budżetu na przyszły rok zakłada brak deficytu. Nic od nikogo nie pożyczymy, bo przychody równe będą wydatkom, mimo lawiny pieniędzy jaka ma na nas spłynąć. Premier ma problem, kto ma załatać dziurę po podatku cyfrowym. Jaką branżę dodatkowo opodatkować zamiast Amerykanów?