Tak źle w psychiatrii dziecięcej jeszcze nie było
Zdrowie - Tak źle w psychiatrii dziecięcej jeszcze nie było - alarmuje kierownik oddziału psychiatrii młodzieży szpitala w Toruniu.
Rozmowa z dr Mirosławem Dąbkowskim, kierującym Oddziałem Klinicznym Psychiatrii Młodzieży w Toruniu.
O psychiatrii dziecięcej mówi się obecnie w kategoriach totalnej katastrofy. Mamy falę dzieci i młodzieży pilnie potrzebujących pomocy psychiatrycznej i raptem niewielu, ponad 400 lekarzy w tej specjalizacji. Pacjenci czekają tygodniami na miejsce w szpitalu. Na Mazowszu i Podlasiu w grudniu było dla nich 20 łóżek. Jak to wygląda sytuacja w Toruniu?
Tak źle w psychiatrii dziecięcej nigdy jeszcze nie było. Mówię o tym z perspektywy 40 lat pracy w zawodzie psychiatry.
Dzieci, które bezwzględnie pilnie potrzebują interwencji psychiatrycznej i psychologicznej, są właściwie od niej odcięte. Kolejki do psychiatry przekraczają dopuszczalne granice. W naszej przychodni na pierwszą wizytę czeka się trzy miesiące. O dwa za długo.
W Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie dzieci przed i po próbach samobójczych kładzie się na materacach w korytarzu, bo lepszego miejsca dla nich nie ma. Jak jest na Pańskim oddziale?
U nas aż tak źle nie jest. Pilne przypadki przyjmujemy z dnia na dzień i często są to osoby z odległych województw. Lekarze dyżurni z Podlasia wydzwaniają do nas z pytaniem, czy mamy miejsce. W sytuacjach nagłych przyjmujemy, wiedząc, że to błąd. Leczenie dzieci i młodzieży odbywa się zawsze w kontekście rodzinnym. Nie można jednak oczekiwać, że rodzice będą jechać 300 kilometrów na sesje terapeutyczne. Powiedziałbym, że działamy w sytuacji wręcz stanu wojennego. Ratujemy najpilniejsze przypadki, oferując o wiele gorszą opiekę. W samym Toruniu nie jest tak źle jak w reszcie kraju, ale ta reszta wpływa negatywnie na jakość naszych usług.
Jakie warunki oferuje Pan w swoim oddziale dla młodzieży?
Działamy w budynku dawnego konsulatu Stanów Zjednoczonych, który przystosowano na potrzeby szpitala psychiatrycznego, a jedno piętro przeznaczono na 12-osobowy oddział dla młodzieży. W tej chwili mamy zakontraktowanych 20 łóżek, stoją 23. Na szczęście jest to oddział koedukacyjny, co pozwala - przeprowadzając pacjentów między salami w zależności od rozkładu wg płci - uniknąć scenariusza warszawskiego, choć tych sal mamy raptem pięć.
Czyli nie musi kłaść Pan nikogo w korytarzu na materacach?
Tak to wygląda. Radzimy sobie stosując też system przepustek. Na tyle, na ile jest to możliwe, staramy się, żeby pacjent zdrowiał w domu rodzinnym. Z finansowego punktu widzenia jesteśmy stratni, bo Narodowy Fundusz Zdrowia za takiego pacjenta płaci mniej. Jak pewnie pani wie, w Polsce psychiatria jako jedyna specjalność jest finansowana nie za procedury, tylko za tzw. osobodni, czyli za pobyt. Im dłużej pacjent u nas jest, tym więcej dostaje oddział.
Patologia w czystej postaci.
Zgadza się. Najlepszym środowiskiem dla zdrowienia jest rodzina. My staramy się hospitalizować pacjentów nie dłużej niż dwa tygodnie, pracując w tym czasie z pacjentem i rodziną, wdrażając leczenie. Oferujemy psychoterapię grupową i indywidualną, wprowadzenie do terapii rodziny, terapie zajęciowe, edukacyjne, warsztaty integrujące, muzykoterapię, zajęcia sportowe i oczywiście naukę szkolną. To wszystko zwykle z wdrożeniem psychofarmakoterapii.
Taki kilkunastodniowy pobyt diagnostyczno-terapeutyczny jest początkiem postępowania - i choć często nadal są objawy zaburzenia, chory jest wypisywany do domu, by dalsze leczenie odbywało się w najwłaściwszym, naturalnym środowisku, poprzez poradnię zdrowia psychicznego.
A propos warunków na oddziale zamkniętym, to podobno bardziej przypomina zakład karny niż jednostkę leczniczą.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień