Trafili na te ziemie z odległych zakątków Polski. Pociąg się zatrzymywał, kto chciał, wysiadał. I zajmował dom po Niemcu...
- W całej wsi zostały jeszcze tylko dwa takie domy. Mój i jednej sąsiadki, która zmarła w zeszłym roku. Tamten dom to już jako zabytek. A mój nie..., bo numeru nie ma. To stara drewniana chatka, z zewnątrz gliną okładana, jeszcze sprzed wojny - mówi Stefania Benyskiewicz, mieszkanka Starego Jaromierza, która trafiła w te rejony ze Wschodu. Podobnie, jak wielu innych mieszkańców, którzy przyjechali tu tuż po wojnie, gdy gmina weszła na nowo w granice Polski.
- Jak myśmy tu przyszli, to jeszcze była słoma na dachu. Ale ciekło już w jednym miejscu i trzeba było założyć nowy dach. A tak poza tym to nic nie zmienialiśmy. Wszystko zostało tak, jak widać. I dobrze się tu mieszka. Domek jest słoneczny, ciepły. Okolica też przyjemna.
Historii podobnych do tej, opowiadanej przez Stefanię Benyskiewicz, w Starym Jaromierzu jest bardzo dużo. Halina Żwańska, rocznik 1946 również pamięta czasy przesiedleń. - Mówią, że jak Niemcy stąd uciekali, to chowali co kosztowniejsze rzeczy, gdzie tylko się dało. Kiedyś bawiliśmy się na podwórku i znaleźliśmy zakopaną w ziemi kankę na mleko, a w niej białe obrusy... A jak tu niektórzy dachy remontowali, to znajdowali pieniądze pochowane gdzieś na strychach. Tak... Niemcy chowali wszystko, bo wierzyli, że wrócą - mówi.
I wracali, po latach przyjeżdżali w te tereny, żeby spojrzeć na swoje dawne domy. I dziwili się, jak to się wszystko w Starym Jaromierzu pozmieniało. - Przyjeżdżają czasem, ale ja mało ich rozumiem. Patrzą tak tylko i wspominają, że na przykład tutaj stała duża stodoła, ale już pół rozebrane... - opowiada pani Stefania i dodaje, że sama żadnych „skarbów” nie znalazła. - Kto wie, może gdzieś w ziemi zakopane. Ale ja nie szukałam.
Stefania Benyskiewicz zamieszkała w chacie w Starym Jaromierzu 40 lat temu. Mimo że znalazła się z rodziną w zupełnie obcych stronach, szybko się zadomowiła.
- Teraz najbardziej dokucza mi samotność, bo rodzice najpierw pomarli, potem mąż... I wiem, że jak ja umrę, to ten dom rozbiorą. Bo na co komu taka lepianka? Ale jak mąż umierał, to mu obiecałam, że póki jestem, to będę o to dbała. I tak już dbam od 22 lat - mówi pani Stefania i uśmiecha się smutno.