V LO im. Jana Pawła II obchodzi 60. urodziny. Pod koniec września na zjeździe spotkają się absolwenci. Ja uczyłam się w tej szkole, w starym budynku, od 1956 do 1963 roku.
Była to wtedy Szkoła Podstawową nr 19 i nosiła imię gen. Karola Świerczewskiego. Chodziły do niej dzieci z rodzin wojskowych, służby zdrowia, adwokatów, milicjantów.
Moja mama była wówczas pracownikiem szpitala wojskowego. Chodziłam do przedszkola przy pobliskiej ulicy Fałata i skierowano mnie do tej szkoły. Gdy rozpoczęłam naukę we wrześniu 1956 roku, przez pierwszy rok religia była w szkole, potem trzeba było na naukę religii chodzić do kościoła Najświętszej Maryi Panny.
Trzy wejścia
Pamiętam trzy wejścia do starego budynku - dwie duże bramy (wschód-zachód). Przez jedną od podwórza wchodziło się do budynku, a w drugiej było miejsce dla woźnego. Przy trzecim wejściu od północy znajdowała się drewniana, kręta klatka schodowa, po której nam, uczniom, nie wolno było chodzić.
Na parterze był sekretariat i sala do biologii. Schodami w dół schodziło się do stołówki (korzystałam z niej wraz z siostrą) i toalet. Aula mieściła się wyżej (okrągłe okna), a w niej drabinki do gimnastyki, podest do występów, ale służyła też za świetlicę.
W szkole oprócz nauki przedmiotów uczono nas też szycia ręcznego i na maszynie nożnej, a także haftu. Jedną z prac było uszycie bluzeczki, a także misia. Mój był tak ciekawy, duży i ładny, że podarowano go w prezencie dyrektorce szkoły, p. Pydyń.
Bardzo miło wspominam p. Górę od biologii i panią ze świetlicy - nazwiska nie pamiętam. Mieliśmy też zajęcia przy pieleniu ogródka w miejscu, w którym obecnie jest wejście do nowego budynku, pomagaliśmy przy budowie boiska, nosząc cegły czy sprzątając korytarze w nowym budynku w podziemiu przed schronem, który tam wybudowano.
Stołówka w roku szkolnym 1962/63 znajdowała się już w nowym budynku, tam też ulokowano pracownie do chemii, fizyki - gdzie chodziliśmy na lekcje.
Zapamiętałam nazwiska niektórych uczniów - Krysię Dolot z ul. Lindego, Elę Zagrodnik z ul. Reymonta, Andrzeja Mroza z ul. Sienkiewicza (vis-à-vis szkoły), Matuszewskiego z ul. Wyspiańskiego, Lalę Kamińską z ul. Jaroczyńskiego, Bożenę Brunacką z ul. Mickiewicza 118, Irenę Werner z ul. Mickiewicza, Dorotę Misz z ul. Bydgoskiej przy dawnym kinie „Echo”, braci Kolowców - milicjantów, Templin (Bożenę?) z dawnego budynku celnego przy Szosie Bydgoskiej.
Przy okazji kilka słów o mojej rodzinie i moich dalszych losach. Mama Władysława Chorąży była torunianką i mieszkała przy ul. Koszarowej 41 (obecnie Broniewskiego). Jej ojciec, a mój dziadek, był szewcem. Mój tata Stanisław pochodził z Rabki, to góral z rodziny piekarzy. Rodzice poznali się po wojnie w Boguszowie i tam przyszłam na świat, a moja siostra Bożena rok później w Wałbrzychu.
W 1951 r. rodzice przyjechali do Torunia i w końcu zamieszkali (dokooptowani) przy ul. Mickiewicza, gdzie mieszkam z rodziną do dziś. Po ukończeniu Szkoły Podstawowej nr 19 poszłam do Technikum Cukrowniczego (dziś VIII LO) na mikrobiologię przemysłową. Po pięciu latach nauki w 1968 roku podjęłam pracę w Rafinerii Soli Potasowych (zakład szkodliwy dla zdrowia) w kombinacie Cukrowni Chełmża. Przepracowałam tam 27 lat, potem 8 lat w oczyszczalni cukrowni.
Podczas pracy w cukrowni poznałam swojego męża, Eugeniusza. Razem jesteśmy 35 lat. Przyszły na świat nasze dzieci - syn Zbigniew i córka Anna.
Wnuki i działka
Zwolniono mnie w 2003 roku (męża w 1995) z przyczyn ekonomicznych (zakład zlikwidowano i zburzono), w 2004 roku przeszłam na emeryturę. Zapisałam się do Toruńskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku, do sekcji rękodzieła, aby mieć kontakt z ludźmi.
Obecnie z mężem zajmujemy się na „pełny etat” wnukami od córki - Gabryś ma 6 lat, a Alicja 2,5 roku - ponieważ młodzi są zapracowani. Sporo radości daje nam też praca na działce.