Taniec to moje lekarstwo, a nie choroba – mówi Zofia Grażyńska, laureatka Medali Młodej Sztuki
Kocham taniec, ale wszystko ma swoją cenę i dwie strony. Może właśnie te wszystkie tak rożne przeżycia sprawiają, że taniec w moim życiu przybiera wielu barw, każdy dzień to inny kolor. Tak było od zawsze, nie potrafię wskazać konkretnego momentu, ale podobno lubiłam podrygiwać w rytm słyszanej z „zewnątrz” muzyki już w brzuchu mamy – mówi Zofia Grażyńska, laureatka Medali Młodej Sztuki „Głosu Wielkopolskiego” w kategorii „Taniec”. Partnerem Medali Młodej Sztuki jest Lotto.
Jesteś jedną z tegorocznych laureatek Medali Młodej Sztuki „Głosu Wielkopolskiego”. Czym dla ciebie jest ta nagroda?
Ta nagroda jest dla mnie niespodzianką. Podsumowaniem dotychczasowej pracy, jaką włożyłam w swój rozwój, ale nigdy nie spodziewałam się takiego wyróżnienia. W momencie, gdy wykonujemy swój pracę z pasją, to przestajemy ją traktować jako zawód. Przechodzimy na inny szczebel świadomości. Brak w niej mechanicznych, wyuczonych czynności, przez co zaczynamy wierzyć w swoje możliwości i odkrywany siebie w danej dziedzinie. Medal Młodej Sztuki to bardzo pokrzepiający czynnik, dzięki któremu jeszcze mocniej wierzę w to, co robię, docenienie pasji jest równoznaczne z jej pielęgnowaniem. Dzięki pasji zawsze tańczę z zaangażowaniem i nigdy nie zapominam o najważniejszej wartości, która towarzyszy mi od szkoły baletowej jako fundament rozwoju – dyscyplinie. Z nią wiąże się profesjonalizm, jednocześnie należy pamiętać o funkcji tańca, czyli dostarczaniu radości sobie i widzom. Na kolejnych etapach rozwoju, czuję jakbym docierała do stacji, gdzie tankuję nowe zasoby energii niezbędnej do pracy i znowu ruszam z kopyta! A raczej tanecznym krokiem, a ta nagroda jest takim paliwem, które działa bardzo motywująco. Nie ukrywam, że zawsze daję z siebie 100%. Tym bardziej teraz, chcąc pokazać swoim tańcem, że zasługuję na tę nagrodę, nie zamierzam rezygnować z tej zasady, a nawet będę dawać z siebie jeszcze więcej, na ile to możliwe.
Żywiołowość i wrażliwość – to dwa słowa, które często pojawiają się w kontekście twoich dokonań artystycznych. Od zawsze taka byłaś? Pamiętasz ten pierwszy moment, kiedy zakochałaś się w tańcu?
To miłość platoniczna, niczego nie oczekuję w zamian. Żadnych pochwał i poklasku. To pozwala mi na poznawanie wyższych idei tańca – jego piękna w każdym aspekcie, nawet bólu i łez, a te zawsze towarzyszą na drodze do rozwoju, zwłaszcza jeśli wyznaczamy sobie wysokie cele. Wychodzę z założenia, że nie istnieje coś takiego jak perfekcja. Nikt nie jest idealny i to uważam za wartość, tak jak rzeźba mojego ulubionego polskiego artysty Igora Mitoraja „Tsuki no Hikari”, czyli „Blask Księżyca”. Perfekcyjna w swojej niedoskonałości. Przedstawia ona twarz, jednak dzieło wydaje się niedokończone, a może lepiej by pasowało określenie „nieoczywiste”. Dosłowność odebrałaby jej najpiękniejszą cechę – mistycyzm, który stanowi o charakterze rzeźby. Wierzę w niedoskonałość, jej antonim jest przeceniany, bo to właśnie moje pierwsze „potknięcia” w tańcu były mobilizacją do dalszej pracy nad sobą. Czerpię ją także z właściwości tańca, a odpowiednia technika i świadomy ruch dają jeszcze większą satysfakcję. Odpowiednio wypracowana technika pozwala mi w pełni cieszyć się tańcem. Nad nią lubię pracować w samotności, z dala od oceniających oczu, sama wymagam od siebie bardzo dużo, wolę znosić swój ciężar ambicji. Jest takie przekorne powiedzenie „umrzeć dla tańca”. Jako profesjonalistka od zawsze pracuję nad swoim warsztatem i jest to niekończący się proces, ale robię to, bo chcę czerpać radość z tańca. Nie umierać „na taniec” i dla niego, to nie choroba! To lekarstwo. Wrażliwość każdy z nas rozumie subiektywnie, więc zaznaczę na czym polega moja. Na życie i w tańcu jestem silna i właśnie żywiołowa, ale czuję każdy aspekt ruchu i jestem otwarta na nowości. Wrażliwość też może kojarzyć się ze słabością, ale w żadnym wypadku to nie ja. Taniec i muzyka poruszają moje emocje i ciało. Nie możemy też wybrać obszaru, wokół którego odczuwamy wrażliwość – albo się z tym rodzimy, albo wiele czynników w życiu może na to wpłynąć. Ja urodziłam się z pasją do tańca, życie zweryfikowało, czy się rzeczywiście do tego zawodu nadaję, a ja mogłam tylko uparcie trwać przy swoim i się rozwijać. Kocham taniec, ale wszystko ma swoją cenę i dwie strony. Może właśnie te wszystkie tak rożne przeżycia sprawiają, że taniec w moim życiu przybiera wielu barw, każdy dzień to inny kolor. Tak było od zawsze, nie potrafię wskazać konkretnego momentu, ale podobno lubiłam podrygiwać w rytm słyszanej z „zewnątrz” muzyki już w brzuchu mamy. Mój naturalny ruch zawsze był energiczny, porywczy, dynamiczny, dziki, po prostu naturalny, z takim tańcem się utożsamiam.
Taniec może kojarzyć się z wolnością, jednak – popraw mnie, jeśli się mylę – w przypadku baletu chyba ważny jest również szczególny rodzaj dyscypliny, wynikający z wysokiego sformalizowania i „techniczności” tego tańca. Co jeszcze stanowi o jego wyjątkowości?
Tak, taniec klasyczny wymaga dyscypliny, dużego zaangażowania. Szkołę baletową zaczyna się w 10-tym roku życia. To bardzo wcześnie. Dzienna lekcja trwa 2 godziny, plus dochodzą zajęcia z tańca ludowego, barre au sol, w kolejnych latach taniec współczesny, po 3 i 4 godziny baletu, repertuar, przygotowania do koncertów, konkursów, próby, taniec charakterystyczny, zajęcia z improwizacji, rytmiki, audycji muzycznych, nie zapominajmy, że nas obowiązują wszystkie przedmioty ogólnokształcące. W liceum nie wybieramy sobie profilu, dlatego kontynuujemy ich naukę, w efekcie kończymy dwie szkoły w jednej, otrzymujemy dwa dyplomy. Bardzo dużo dzieci przychodzi do tej szkoły nie zdając sobie sprawy, co ich czeka. I tak, szkołę zaczyna grupa ok. 30-35 dzieci w 1-ej klasie, a w 9-tej kończy np. 9, jak było w przypadku mojej klasy. Decydując się na tą szkołę, kończy się okres dzieciństwa, jeśli myślimy o tym poważnie. Plan dnia nie pozwala na spotkania z przyjaciółmi w ciągu tygodnia, bo zajęcia kończą się ok. godz. 18-tej, a lekcje też trzeba odrobić, nauczyć się na sprawdzian, wyprać kostium, trykot i baletki, porozciągać. Dzięki temu nabyłam umiejętność planowania czasu i rozkładania swoich sił. Trzeba mieć bardzo silną psychikę, pedagodzy hartują uczniów, aby w przyszłości ci poradzili sobie z teatralną rzeczywistością, bo zawód też zdecydowanie nie jest lekki. „Czym skorupka za młodu…” jest idealnym opisem takiego działania. Jednak… nie żałuję. Jestem ogromnie wdzięczna moim nauczycielom, że byli dla mnie rodziną, zastępowali mi przyjaciół, pomimo ogromnego szacunku, jakim ich darzę, też lubię tak o nich mówić. Przekazali mi ogrom wiedzy. Wszystkie emocje towarzyszące procesowi kształcenia uczniów na profesjonalnych tancerzy stanowią o ogromnej pasji pedagogów do swojego zawodu. Zawsze chcieli dla nas jak najlepiej. To ludzie z charakterem, klasą, kierujący się rozsądkiem. Taka postawa jest bardzo inspirująca. 9 wspólnych lat wraz z moimi koleżankami i kolegami z klasy i szkoły rekompensują stracone dzieciństwo, ciężką pracę, wszystkie przelane łzy. Sztuka wymaga poświęceń, ale to nie jest tak, że niczego nie otrzymamy w zamian. Balet wymaga oddania i zaufania wobec pedagoga, wobec samej profesji, ale tak naprawdę każda technika wymaga ciężkiej pracy. A teraz przyznam szczerze… balet klasyczny w duszy mi nie gra. W szkole był czas, kiedy go kochałam, ale szybko zrozumiałam, że to forma, sztywne ramy i nim nie potrafię wyrazić siebie. Jest on jednak niezbędny, kluczowy wręcz dla ustawienia ciała, poczucia równowagi, zwrotności, co otwiera na wszystkie inne techniki. Dlaczego więc zdecydowałam się na ukończenie takiej szkoły? Bo poza jego „technicznością” kocham dyscyplinę i ciężką pracę. Szkoła baletowa to też taniec współczesny i to nim chciałam wyrażać siebie. Balet jest wyjątkowy, bo jest zaprzeczeniem samym w sobie. Oglądany, wydaje się lekki i przyjemny – ktoś, kto nigdy nie miał z nim styczności, nawet nie wie, ile się za tym kryje pracy.
George Borodin powiedział kiedyś, że „balet to nie technika, ale droga ekspresji, która jest bliżej wnętrza człowieka niż cokolwiek”. Zgadzasz się z jego myślą?
Mam bardzo podobną relację z samym tańcem. Balet to jeden ze środków ekspresji, mojemu wnętrzu jednak nie dogadza. Jednak pasja rodzi głód chęci poznawania, doświadczania więcej. Poznając ludzi, dostrzegam ich sposoby na wyrażanie siebie poprzez taniec. Lubię myśleć, że każdy z nich posiada swoją własną technikę. Co świadczyłoby, że istnieje ok. 8 miliardów rodzajów tańca. Ci, którzy taniec wykonują zawodowo, posiadają pewien warsztat, ale dla mnie wartością jest naturalny, osobisty ruch. Wystarczy zapisać się na warsztaty „Gaga people/Gaga movement” dla każdego, aby podejrzeć, jak inni czują w sobie rytm i taniec. Lubię zapisywać się na tego typu warsztaty, gdzie spotkam nie tylko profesjonalnych tancerzy. My myślimy o tym, jak układa się ruch, jak go prowadzić i często jak w nim wyglądamy, to taka pozostałość po szkole baletowej, gdzie lustro towarzyszyło każdym zajęciom i służyło ciągłej samokontroli. A przecież z pierwotnego założenia taniec spełnia inne funkcje. Wyrażamy nim siebie, zacieśniamy więzy społeczne, służy rozrywce, wywołuje radość, nie warto ograniczać się do jednej sztywnej formy, bo tracimy tak wiele korzyści! Techniczną stronę traktuję poważnie, ze względu na szacunek do swojego pracodawcy, do widzów, ale też do swojej przeszłości, gdzie tak wiele lat pracowałam nad nią w pocie czoła. Technika usprawnia też środki wyrazu, wzbogaca ekspresję. Jan Paweł II w swoim liście do artystów napisał: „Sztuka jest pomostem pomiędzy niebem a ziemią”. Sztuka – taniec – to środek wyrazu, tworzący inny wymiar, a ja lubię się z nim utożsamiać, unosić siebie i widzów ponad rzeczywistość.
Choć występowałaś na deskach wielu teatrów, to od dłuższego czasu najbardziej kojarzona jesteś z zespołem baletowym Teatru Muzycznego w Poznaniu. Za co najbardziej cenisz to miejsce i ludzi, którzy je tworzą?
Głównie w szkole i na studiach miałam okazję występować na deskach wielu teatrów. Jednak miejscem, które mnie przygarnęło był Teatr Muzyczny. Ciężko jest znaleźć pracę zaraz po otrzymaniu dyplomu. Teatry poszukują ludzi młodych, ale z dużym doświadczeniem, szkolne praktyki sceniczne okazują się niewystarczające. Ja należę do osób, które są bardzo wierne. Jestem wdzięczna, że dostałam taką szansę i czuję, że to moje miejsce. Chciałam znaleźć zespół, z którym będzie mi się świetnie pracować i nie będę ciągle zmienić miejsca pracy, co jest częstym zjawiskiem w tym zawodzie. O artystach mówi się, że są niezależni i beztroscy. Co nie jest prawdą. Wszyscy podlegamy danemu teatrowi, bądź reżyserowi, realizujemy dany repertuar, wykonujemy zadane choreografie, a to wymaga dyscypliny. Co jest wspaniałe w moim poznańskim Teatrze Muzycznym, to to, że traktujemy się jak rodzinę. Każda nowa osoba, która przekracza próg teatru to dla mnie zaginiona i odnaleziona rodzina. Nigdy nie popadamy w konflikty, umiemy świetnie współpracować, co widać na scenie podczas granych przez nas spektakli. Chyba nie ma lepszego dowodu. Wszyscy są bardzo profesjonalni i wzajemnie uczymy się od siebie. Początki były trudne, odnalezienie się 19-latki wśród dorosłych artystów, to dawało lekko w kość. Kiedy już się poznaliśmy, zdobyliśmy wzajemne zaufanie, nie potrafiłam sobie wyobrazić lepszego miejsca pracy, gdzie spędzamy razem bardzo dużo czasu, ale poza nią również. Lubię mówić o różnych polskich teatrach muzycznych jako o „klanach”. Często wymieniamy się aktorami, śpiewakami, solistami. Jest w musicalu coś, co działa jak pomost między polskimi teatrami. Dzięki niemu poznałam bardzo wielu ciekawych ludzi.
W poznańskim Teatrze Muzycznym można oglądać cię w wielu przedstawieniach, takich jak „Jekyll & Hyde”, „Madagaskar – musicalowa przygoda” czy „Zakonnica w przebraniu”. Czy wśród nich znajduje się takie, które ma dla ciebie szczególne znaczenie?
Nasza ostatnia premiera – „Pippin”. Spektakl o poszukiwaniu szczęścia, prawdziwego spełnienia. W życiu szukamy swojej drogi, moją jest taniec, którego zawsze będzie mi za mało. Uważam, że lepszy niedosyt niż przesyt, ale daje mi on tyle radości i wiem, że jest to szczęście. Niestety, dawkowany w nadmiarze powoduje kontuzje. Podczas powstawania spektaklu miałam okazję poznać siebie. Reżyser musicalu Jerzy Jan Połoński bardzo wnikliwie prowadził każdą z postaci. Ja obserwując proces narodzin każdej z nich poznawałam też motywy ich działań. W efekcie mogą wydawać się trywialne – zazdrość, smutek, żal, radość – emocje wyjęte z życia, ale na tamten czas wniosło to bardzo dużo do mojego. Przede wszystkim doceniania tego, co posiadamy i dostrzegania tych rzeczy, ludzi, sytuacji. Rola kuglarki w zespole taneczno-wokalnym to moja postać, dla której zajmuję 1. miejsce na podium w moim prywatnym rankingu najciekawszych scenicznych osobowości – gdybym miała taki ranking – ponieważ w przerysowanej formie to ja. Oddaje ona moje cechy, wszystko to, co w sobie duszę. Ta lekko podkoloryzowana osobowość daje mi wiele satysfakcji z grania. Na co dzień jestem tancerką, artystką, to wystarczy, żeby wśród opinii publicznej uchodzić za… hm… oderwaną od rzeczywistości. A na scenie można!
Co oznacza ogólnopolska kwarantanna dla osoby, której całe życie jest związane z tańcem i sceną? Jak zapamiętasz ten specyficzny czas?
Abstrahując od tego, co dzieje się na świecie, będąc w pełni świadoma rzeczywistości, w jakiej przyszło nam żyć, nadal jestem wdzięczna za to, co mam, bo zawsze może być gorzej. Dla mnie był to czas odkrywania siebie, powracania do swoich hobby. Nauczyłam się przebywania w domu. Tak wiem, co trudnego może być w mieszkaniu? Otóż do trzech lat pracowałam od poniedziałku do niedzieli włącznie. 7 dni w tygodniu, a do domu wracałam jak do hotelu, po godz. 22, kiedy kończyłam pracę. Co prawda podczas pandemii dalej pracowałam zdalnie, korzystając z wszystkich dostępnych platform. Prowadziłam zajęcia online, brałam udział w lekcjach, warsztatach, rozgrzewkach, mini-kursach. Dom stał się studiem nagrań. Co pięknie związało się z moją pasją do montażu filmowego. W efekcie pracy było więcej niż zwykle. Ten czas przeminął dość szybko, ale dobrze jest w końcu wrócić do pracy. Bardzo aktywnie spędzałam okres izolacji, chyba był mi on potrzebny do zresetowania, odświeżenia i nabrania nowych sił do pracy.
Czego w najbliższym czasie możemy spodziewać się w poznańskim Teatrze Muzycznym? Słyszałem, że podobno „wracacie do gry”.
Owszem! My już działamy, pod koniec sezonu mamy w planach zagrać kilka przedstawień, na razie są to kwestie do ustalenia, więc chyba nie mogę podać szczegółów, ale kochani widzowie, nasi dyrektorzy Teatru Muzycznego robią naprawdę co się da, żebyśmy wspólnie mogli na nowo przeżywać spektakle. Bez kultury nasze życie traci swój kolor. Chcemy, abyście doznawali najcudowniejszych przeżyć w naszym teatrze. Dzięki naszej wspaniałej widowni to wszystko ma sens. Nawiązując do tekstu piosenki „Take Me to Heaven” z musicalu „Zakonnica w przebraniu”, wzniesiemy was do nieba, ale to wy dajecie nam skrzydeł. Jesienią – trzymajmy kciuki, żeby nic nie zmieniło już naszych planów – planujemy premierę „Virtuoso”. Musical inspirowany życiem Ignacego Jana Paderewskiego pokaże pianistę od strony, której być może nie znaliśmy. Otóż mówiąc wprost, gdyby żył w latach 70-tych, byłby gwiazdą pokroju Króla Presleya albo Beatlesów. Prawdziwy wirtuoz swoich czasów. Potrafił oczarować tłumy. A już wkrótce mamy nadzieję, że oczarujemy i was!
Zofia Grażyńska
Solistka baletu Teatru Muzycznego w Poznaniu, pedagog tańca. Od niedawna wspiera również zespół wokalny tego teatru, m.in. w hitowych spektaklach „Footloose” oraz „Zakonnica w przebraniu”. Ponadto, jako pedagog baletu jest autorką układów choreograficznych w Szkole Tańca i Baletu „Fouetté”. – Żywiołowość, a jednocześnie wrażliwość artystyczna, sprawiają, że Zofia Grażyńska jest tancerką bezsprzecznie wyróżniającą się w zespole baletowym teatru – przyznaje Przemysław Kieliszewski, będący dyrektorem Teatru Muzycznego w Poznaniu, jak również członkiem kapituły Medali Młodej Sztuki.
Czytaj więcej: Poznajcie tegorocznych laureatów Medali Młodej Sztuki „Głosu Wielkopolskiego”: Młodzi artyści otrzymali naszą nagrodę!