"Tata wszystko sobie zaplanował". Syn wspomina Wojciecha Zabłockiego
Tata zaplanował sobie wszystko, łącznie z pogrzebem, to jakoś ten tomik też się w to ładnie wpisywał. Umarł dzień przed swoimi dziewięćdziesiątymi urodzinami – opowiada Michał Zabłocki, poeta, syn, ojciec. Właśnie ukazał się jego tom wierszy „Ojcze nasz” poświęcony pamięci Wojciechowi Zabłockiemu, multimedaliście w szermierce na szable i wybitnemu architektowi, związanemu z Krakowem.
„Po śmierci/ każdy ojciec przybiera na wadze” - czytam w wierszu „Odleciany”. Pisałeś, bo ojciec zaczął ci ciążyć?
Zacząłem pisać, kiedy pojechałem do domu taty w Warszawie i zorientowałem się, że to jest koniec. Tak powstał pierwszy wiersz, potem kolejne, większość już po śmierci. Ale nie pisałem bo mi ciążył, chciałem go dowartościować tym tomikiem.
Brakowało mu tego?
Sam się o tomik dopominał, chciał, bym o nim napisał tak jak o mamie („Janowska”). A że tata zaplanował sobie wszystko, łącznie z pogrzebem, to jakoś ten tomik też się w to ładnie wpisywał. Umarł dzień przed swoimi dziewięćdziesiątymi urodzinami. Żartujemy, że pandemia pokrzyżowała mu plany i przyspieszyła śmierć, bo w związku z covidem odwołano jego uroczystości jubileuszowe, nie miał więc kolejnego zadania do wykonania.
Nie było już z czego zaczerpnąć oddechu. Zbiór był pusty?
Tak to opisałem i tak było, łapał powietrze tak, jakby chciał się upewnić, że nie przeoczył żadnej szansy, że wykonał zadanie. Tak więc skoro on się stawiał do tych zadań, ja też się stawiłem. I tak po tomiku „Janowska”, w którym znalazły się 33 wiersze o mamie, powstał tomik „Ojcze nasz” i też są w nim 33 wiersze. Jest więc sprawiedliwie.
„Nie sięgałem po ciebie wcale, dopóki byłeś pod ręką, przesuwałem cię na potem”. To kolejny cytat, tak było?
Pewne rzeczy po prostu istniały, były częścią świata, w którym się żyło, nie zastanawiałem się nad nimi. Wcześniej nie przyglądałem się analitycznie temu, co ojciec stworzył, czego dokonał, jakie wybory podejmował. Miałem taką niestygnącą świadomość, że zawsze siedzi sobie na swoim miejscu przy stole, żartujemy, nie poruszamy ważnych tematów i miał tak siedzieć wiecznie. Ale to okazało się złudne. Dziś pytam siebie czy wiem, na czym mój ojciec polegał, czy tylko mi się wydaje, że wiem? Na ile miałem obraz ojca prawdziwy, na ile zafałszowany przez to kim dla mnie był, jaka rolę pełnił. Jako dzieci nie dostajemy instrukcji obsługi rodziców.
Do kogo bardziej przylegałeś?
We wczesnym dzieciństwie na pewno do mamy, później, w dorosłości było różnie. Do 40 roku bardziej ojciec, a później znów mama, bo kiedy straciła osobowościową siłę rażenia, złagodniały jej kanty, łatwiej się było do niej zbliżyć. Ojciec należał do osób trudnych w bliższym kontakcie, zawsze zajęty projektami, z kolejnymi zadania do wykonania. Dziś powiedziałbym, że był wsobny, neurotyczny, można by powiedzieć nawet, że miał cechy zespołu Aspergera. To nie znaczy że nie był towarzyski, ale głównie był skupiony na sobie, wszystko odnosił do swoich doświadczeń i przypadłości. Wszystko u niego musiało być po coś, czemuś służyć. Nigdy nie jadł, bo mu smakowało, czy było zwyczajnie dobre, ale dlatego że miało na coś dobroczynny wpływ, nie tknął niczego, dopóki sobie tego nie zracjonalizował. Natomiast o konkretach zawsze się z nim dobrze rozmawiało i dobrze się z nim załatwiało sprawy.
Ale ciężko się było mu zwierzyć? Piszesz: Mieliśmy porozumienie/ a teraz mamy jedno wielkie/ nieporozumienie/ jedną wielką niezgodę/ we wszystkich nieporuszonych kwestiach.
Tych nieporuszonych tematów było bardzo dużo, męsko-męskich, ojcowsko-synowskich. Nie było sensu ich wywoływać, po prostu pewnych rzeczy się nie tykało, nie było to przegadywalne. Miałem świadomość tych niezałatwionych spraw; po śmierci ojca nawet się zastanawiałem, czy może należało go bardziej dociskać, próbować. I w dalszym ciągu nie wiem czy dobrze było jak było, czy źle.
Wracając do pierwszego mojego pytania: to ciąży czy nie?
W niektórych sprawach ciążyło, w innych mniej, z wieloma brakami się pogodziłem, puściłem je. Czasami mam wrażenie, że zręczne obchodzenie drażliwych tematów wyszło nam na dobrze, że nie musieliśmy sobie bezustannie ciosać na głowie kołków, tworzyć listy tego, co było złe a co można było inaczej.
Tacierzyństwo cię zmieniło? Próbowałeś być podobny do ojca, starałeś się coś nadrabiać w swoich relacjach?
Jestem innym ojcem dla moich dzieci, bo po prostu jestem innym człowiekiem. Ale, szczerze przyznam, że są cechy, które po śmierci taty wydały mi się wartościowe, jeszcze bardziej je doceniłem, jak choćby szermierka. I dziś wróciłem do sportu choć na innych zasadach, już nie zawodowo, i też z tej szermierki zrobiłem rodzaj rodzinnej aktywności; dwójka moich młodszych dzieci trenuje. Dziadek Zabłocki był dla nich ważną postacią i darzyli go estymą, zarówno jako malarza, z którym najczęściej Ignacy malował. Dla niego dziadek był najlepszym na świecie malarzem i szermierzem. I on to mówi wprost: też taki chcę być. Nie mam zamiaru stawać mu na drodze.
A ty chciałeś być jak ojciec, gdy zaczynałeś trenować?
Nie, to był dla mnie duży problem; ciążyło mi to. Uprawiałem wiele sportów; narty, tenis, jazdę konną, nawet w nogę grałem na Legii, ale dopiero jak poszedłem sam na trening szermierczy, wszystko przyspieszyło, zacząłem wygrywać. To co mi nie szło, lub szło mozolnie w innych dyscyplinach, tam szło od razu. Z drugiej strony był bagaż ojca i myślę, że to zaważyło też na tym, że przestałem trenować, bo widziałem, że ilość pracy, którą muszę włożyć, by go prześcignąć nie jest na moje możliwości. Miałem duże problemy zdrowotne, pogotowie mnie brało z treningów, tygodniami leżałem w szpitalu. Nie mogłem wtedy tego unieść, poprzeczka była za wysoka, wycofałem się z konkurencji. Dziś jestem bardzo sobie za tę decyzję wdzięczny.
Jak zareagował ojciec?
Myślę że chociaż bardzo chciał, bym trenował, odetchnął wówczas z ulgą; był przerażony że te wszystkie moje problemy ze zdrowiem to mogła być jego wina.
Powiedziałeś, że jesteś innym ojcem niż twój ojciec. Ale też w wierszu „Wcielenie” piszesz, że siedzisz w jego kapciach, przy jego stole i nawet posłodziłeś trzy łyżeczki, jak on i nie wymieszałeś.
Nie widzę tego, choć wszyscy dookoła mi to mówią. Słyszę od mojej starszej córki, że zachowuję się jak dziadek. I nie wiem w sumie czy powielam rzeczy, które mi się podobają czy nie podobają. Mamy bardzo podobne zachowania ruchowe i nie da się z tym walczyć. Przejąłem jego gesty, odzywki. W tym wierszu próbowałem jeszcze bardziej wejść w jego skórę, w skórę osoby, która odeszła, i która już nie siądzie w szlafroku, nie posłodzi herbaty, coś się skończyło. Zawaliła się jakaś część świata.
Da się przygotować na śmierć rodziców?
Myślę, że można i trzeba próbować. A w przypadku moich rodziców odbywało się jakiś czas, trwało. Nie był to wypadek, lub nagle zdiagnozowany i zaawansowany rak, który zwykle szybko i brutalnie przerywa istnienie. To było powolne zmierzanie do celu, krok, po kroku. A z mojej perspektywy - zauważanie odnotowywanie kolejnych etapów powolnego znikania.
Piszesz „trwanie może być dobre”, rozumiem że trwanie przy umieraniu taty?
Tak. Pytasz, co może być w tym dobrego? Po pierwsze mogłem być, siedzieć, obserwować i mimo tych wszystkich niedorozumień i niedomówień, ćwiczyć wzajemne zaufanie, ćwiczyć się w człowieczeństwie. Czuwałem, zauważałam różne momenty, chwile jak ojciec przestaje jeść, jak przestaje mocno oddychać, jak już nie ma z czego czerpać, bo zbiór oddechów mu przydzielonych nieodwołalnie staje się pusty.
Kiedy rozmawialiśmy ostatnio, mówiłeś, że twoja mama do końca grała Alinę, udawała że nie jest chora. A jak było z ojcem?
Grał Zabłockiego długi czas, tylko grał inaczej. Był chojrakiem i, choć to człowiek słabowitego zdrowia, do samego końca był sprawny, dawał sobie radę ze wszystkim. Grał przed sobą i nami, że wszystko ma pod kontrolą. Wiedział, że nie ma dobrej pamięci i wszystko sobie zapisywał, bardzo precyzyjnie pilnował kalendarza, sam chodził do lekarzy, sam się potrafił obsługiwać. Nie lubił, gdy się mu coś wymykało. Do samego końca malował, do samego końca, choć już ledwo chodził, umawiał się z młodymi dziennikarkami na wywiady.
Pytasz w wierszu „Brawo Michał”: „po co komu książka o moim ojcu/ skoro każdy ma własnego?” Miałeś z tym problem?
Więcej problemu miałem, gdy przystępowałem do pisania o mamie i nie wiedziałem, jak się za to zabrać, jaką formę wybrać. Z ojcem było łatwiej, bo droga była przetarta. A jednak są to dwa inne tomiki. Grzegorz Turnau powiedział, że w „Janowskiej” była większa epickość. I miał racje, bo w tej książce jest cały charakter mojego ojca: konkretnego i szybkiego człowieka. A wracając do pytania; po co komu ta książka to szczerze mówiąc nadal nie wiem. Nie wiem, czy komukolwiek się przyda i na co, bo przecież moje relacje z moim ojcem nie muszą być podobne do innych. Ale co mogłem zrobić więcej? Zrobiłem to, co potrafię, a czy ktoś na tym skorzysta, to się dopiero okaże. Jasne, że mam z tym jakiś tam problem.
Bo się odsłaniasz?
Bo piszę coraz bardziej egocentrycznie, jakbym nie potrafił wyjść poza najbliższe otoczenie w postrzeganiu świata. O matce, o ojcu, o dzieciach. Kiedy dorastałem, stawiałem na samodzielność, odcinałem się. Ale później zauważyłem, że nie byłbym sobą, gdyby nie osoby, z których się zrodziłem. Nie istnieje samostanowienie. To złudzenie. Nie możesz się odciąć od przodków i udawać że jesteś pierwszy na ziemi, bo to głupie. A kiedy sobie to uświadomisz, to czerpiesz z tego siłę. Ale ta prawda przychodzi z wiekiem, może w moim przypadku przyszła za późno, bo długo funkcjonowałem w złudnym przekonaniu o swojej osobności.
„Między ojcem a synem stoi tylko jedna jedyna matka/ bez matki nie ma mowy o synu/ bez matki nie ma mowy o ojcu"? Jak z tym u was było?
Moja mama, która została opisana w innym miejscu, prosiła się tutaj o wprowadzenie jako kluczowy element całej naszej zależności. Jest koniecznym łącznikiem, ogniwem istotnym; bo syn jest wielkim cenzorem relacji ojca z matką. Bardzo często złe relacje z ojcem wynikają z tego, że syn postanawia ukarać ojca, wymierzyć sprawiedliwość. Te relacje, które są w tomikach opisane, choć przecież nie idealne, były dość klarowne, wszystkie osoby akceptowały siebie w swoich funkcjach. Nasz trójkąt był pod tym względem czysty, dlatego zadziałał.