Tej zimy może być jeszcze gorąco. Zwłaszcza, gdy władza nie słucha
Narasta konflikt o wycinkę drzew wzdłuż ul. Kostrzyńskiej. Jeśli urzędnicy nie spełnią żądań obrońców, ci są gotowi przywiązać się do drzew.
Z dziennikarskiego obowiązku byłem już na trzech spotkaniach w sprawie wycinki drzew wzdłuż ul. Kostrzyńskiej (w skrócie: od najbliższego lata miasto za 44 mln zł chce naprawić 3 km drogi, ale musi przy tym wyciąć 255 drzew, na co nie chce zgodzić się część mieszkańców).
Bez czasu dla ludzi
Po tym, gdy urzędnicy rozmawiali z mieszkańcami w byłym Lamusie, później w szkole podstawowej na Wieprzycach a w zeszłym tygodniu w magistracie, w głowie kołaczą mi dwie refleksje. Pierwsza: jest mi żal mieszkańców walczących o zachowanie drzew. Druga (i to ona wpływa na pierwszą): urzędnicy mają chyba w głębokim poważaniu mieszkańców.
Wiem, to mocne słowa. Ciąg wydarzeń z ostatnich trzech tygodni jest jednak następujący. 22 grudnia na spotkaniu z mieszkańcami w kamienicy po Lamusie spotkali się: wiceprezydenci Jacek Szymankiewicz i Artur Radziński, a także inni urzędnicy, np. dyrektor wydziału inwestycji czy miejski inżynier ruchu.
Jako, że przedświąteczne spotkanie było w godzinach, gdy inni pracują, mieszkańcy poprosili o kolejną turę rozmów – 27 grudnia po południu w podstawówce przy ul. Dobrej. Na nie, z urzędników, przyszedł tylko wiceprezydent Radziński.
Już wtedy mieszkańcy zaczęli głośno domagać się kilku spraw. Godząc się powoli z tym, że wycinka jest przesądzona, poprosili, by za każde wycięte drzewo zostało w pobliżu, najlepiej na Wieprzycach, posadzone nowe. Obrońcy domagają się też powołania specjalnego zespołu złożonego z mieszkańców oraz urzędników, który opiniowałby ingerencję w roślinność przy następnych inwestycjach drogowych. Jest też postulat, aby projektant remontu każdej drogi przeprowadzał konsultacje z gorzowianami.
Te postulaty – no, może poza ostatnim - wyraźnie słyszałem 27 grudnia. Wiceprezydent Radziński żadnych deklaracji składać jednak nie chciał. Umówił się tylko z mieszkańcami, że tuż po nowym roku obie strony spotkają się na kolejnych rozmowach. Słyszałem też wyraźnie, o co apelował wtedy senator i mieszkaniec Wieprzyc Władysław Komarnicki. Że na tym spotkaniu fachowcy, krok po kroku, drzewo po drzewie, mają analizować które z drzew przeznaczonych do wycinki można jednak zachować i gdzie mają być nasadzenia zastępcze (miasto chce wyciąć, przypomnę, 255 drzew, a nasadzeń rekompensacyjnych zaplanowało… 25).
Z nadzieją, że usłyszę konkrety, wybrałem się na kolejne spotkanie 5 stycznia. Z władz miasta pojawił się na nim wiceprezydent Radziński, ale praktycznie powiedział tylko „dzień dobry” i poszedł. Mieszkańcy musieli więc rozmawiać z trojgiem urzędników (oraz dwoma architektami), którzy nawet nie uczestniczyli we wcześniejszych rozmowach. Ba! Urzędnicy nawet nie kryli, że nie są władni podjąć na tym spotkaniu konkretne decyzje. Spotkanie oczywiście nie przyniosło żadnych efektów. I nie ma się co temu dziwić.
Widząc to wszystko, nie dziwię się też wielkiemu poirytowaniu obrońców.
To są bojówkarze?
– To się dla was może źle skończyć. Brak porozumienia może być powodem zatrzymania całej tej inwestycji. Ludzie będą przywiązywać się łańcuchami do drzew – wykrzykiwał jeden z mieszkańców.
Prezydent Jacek Wójcicki, który nie był na żadnym spotkaniu, określa takich ludzi krótko: - Bojówkarze.
Czy tak rzeczywiście będzie? Czy dojdzie do sytuacji, która będzie wstydem i dla mieszkańców, i dla urzędników – dla nas wszystkich? Wiem jednak jedno, do końca lutego, do kiedy to władze miasta chcą (bo muszą, z uwagi na prawo) wyciąć drzewa, pozostało ledwie półtora miesiąca. Czasu na dogadanie się zatem niewiele.
Oby tylko tej zimy nie zrobiło się gorąco…