Teleporady: zalety i wady. Okiem pacjentów, lekarzy, NFZ i ZUS
Skargi pacjentów na teleporady wciąż płyną, lekarze apelują do mediów o niewyolbrzymianie problemu, NFZ wziął się za kontrole pracy przychodni, a ZUS - zwolnień chorobowych udzielanych przez telefon. Tylko w marcu na L4 poszły trzy miliony rodaków, prawie dwa razy więcej niż w lutym...
Wszystko wskazuje na to, że lekarskie teleporady jeszcze długo będą nam towarzyszyć. Mają swoje niekwestionowane zalety, szczególnie dla tych pacjentów, którym zależy głównie na recepcie czy zwolnieniu chorobowym. A także dla tych, którzy dotąd utyskiwali na problemy z dostaniem na wizytę, a nagle mogą jej dostąpić całkiem szybko - przez telefon. Przewrotnie można też powiedzieć, że taka forma pracy musiała spodobać się tym przychodniom podstawowej opieki zdrowotnej (POZ) i poradniom specjalistycznym, które najdłużej się "nie odmrażały" i nie przyjmowały fizycznie chorych.
Niestety, skargi i żale na teleporady płyną głośniejszym strumieniem niż pochwały. Co o nich mówią pacjenci, lekarze, płatnik, czyli NFZ oraz ZUS?
Okiem pacjenta
Na początku pandemii, wiosną, pacjenci najczęściej skarżyli na to, że w ogóle nie mogą dodzwonić się do swojej przychodni zdrowia albo specjalisty. Od maja natomiast narzekać zaczęli na brak bezpośredniego kontaktu z lekarzem i leczenie tylko w formie porady. Takie przynajmniej wnioski płyną z analizy skarg, które wpłynęły do biura Rzecznika Praw Pacjenta.
Ile tych teleporad wiosną i latem było? Dokładnie nie wiadomo. Dopiero we wrześniu lekarze zostali zobowiązani do składania sprawozdań o tym, w jakim zakresie udzielili pomocy. Wiadomo za to, że od marca do czerwca wszystkich porad lekarskich było po prostu mniej niż w poprzednich latach. W tym okresie udzielono ich o 12 mln mniej niż w analogicznych okresach lat 2019 i 2018 (ok. 43 mln przy ponad 55 mln wcześniej). Do takich przynajmniej danych dotarł "Dziennik Gazeta Prawna".
Dziś pacjent często chce dostać się na standardową wizytę do lekarza, ale mu się tego odmawia lub namawia na teleporadę. Ta natomiast przebiega w sposób, który osobom naprawdę chorym nie odpowiada. Przykłady? Oto garść tylko z ostatnich dni, tylko z Kujawsko-Pomorskiego. Rzecz jednak w kraju wygląda podobnie.
Oko łzawiło, bolało, szczypało. "Może zrobię zdjęcie komórką i wyślę pani doktor?" - spytałam. "Nie trzeba" - usłyszałam od okulistki. "Ile pani chce zwolnienia?" - padło zaraz. Jakoś bez zastanowienia rzuciłam, że 10 dni i tyle dostałam. Plus: kody recept. Minął tydzień, ale oko nadal boli - opowiada pani Joanna z Torunia.
Marta i Tomasz spod Torunia byli natomiast zszokowani tym, że na teleporadę usiłowano im zamienić wizytę kontrolną w Centrum Zdrowia Matki Polki.
Mamy córkę z wrodzoną wadą serca i wszczepioną sztuczną zastawką tętnicy płucnej. Niedawno miała kolejną w życiu operację. Na październik wyznaczono nam termin wizyty kontrolnej, której podstawą zawsze jest wykonanie echa serca. Gdy standardowo zadzwoniłam do Centrum kilka dni wcześniej, by potwierdzić termin, "wciskano" nam teleporadę. Potrzeba było wielu prób, by samodzielnie dodzwonić się do lekarza i wyprosić normalną wizytę - opowiada pani Marta.
Wielu pacjentów chcących w ogóle skorzystać z teleporady narzeka na długi czas oczekiwania. "Jesteś 50 w kolejce" i muzyczka. "Jesteś 40..." i melodyjka. - Zwariować można, choć pewnie lepiej czekać tak, z telefonem przy uchu, niż siedząc w jakimś zawirusowanym holu przychodni - komentuje pan Cezary.
Te techniczne niedogodności wydają się jednak błahostką wobec sytuacji chorych onkologicznie czy w ogóle przewlekle. Skazywanie ich na teleporady, szczególnie te udzielane w tempie błyskawicznym, to jeden z najpoważniejszych problemów.
Okiem lekarzy
Pod koniec września Kolegium Lekarzy Rodzinnych wystosowało do mediów znamienny apel. Rozpoczynał się tak: "Z rosnącym niepokojem obserwujemy eskalacje pojawiających się w mediach fałszywych informacji związanych z funkcjonowaniem placówek ochrony zdrowia prowadzonych przez lekarzy rodzinnych, a zwłaszcza powtarzania, iż „przychodnie są zamknięte”, gdy wprowadzona została tylko procedura telefonicznego ustalania wizyt w gabinetach lekarskich oraz system porad telefonicznych. Czyli analogiczna do wprowadzonej w urzędach administracji państwowej i samorządowej. Wspomniane, kłamliwe informacje nie tylko wprowadzają Pacjentów w błąd, ale także kreują negatywne opinie dotyczące znaczenia, roli i zadań POZ".
Dalej lekarze podkreślali, że z ostatniej analizy badań dotyczących opieki medycznej wynika, iż w okresie od marca do lipca br. (tj. do przedwyborczego poluzowania rygorów epidemiologicznych), odnotowano zaledwie ok. 2400 skarg do Rzecznika Praw Pacjenta, dotyczących telefonicznej formy kontaktów wstępnych z pacjentami – tzn. niecałe 500 miesięcznie w stosunku do milionów porad, których w tym okresie udzielono. "Natomiast ten przyszłościowy (choćby ze względów epidemiologicznych i spowodowany deficytem kadry medycznej) rodzaj kwalifikowania chorych do dalszych badań, został przez 80 procent z nich oceniony pozytywnie" - zaznaczali lekarze rodzinni Michał Sutkowski, rzecznik Kolegium, Wojciech Pacholicki, wiceprezes Federacji Związku Pracodawców Ochrony Zdrowia „Porozumienie Zielonogórskie” i Dominik Lewandowski, prezes Młodych Lekarzy Rodzinnych.
Apel, jak widać, dotyczył oceny pracy POZ. Zarówno jednak teleporadnictwo uskuteczniane przez lekarzy rodzinnych jak i tych z poradni specjalistycznych bywało już poddawane krytyce przez... samych medyków. A precyzyjniej, dominacja teleporad nad standardowymi wizytami. Przykład? Wywiad, którego w sierpniu udzielił dr Maciej Hamankiewicz, były prezes Naczelnej Izby Lekarskiej.
"Przypomnę, czym jest prawdziwa wizyta lekarska. Musi się ona składać z wywiadu lekarskiego, czyli rozmowy z pacjentem i tzw. badania przedmiotowego. Ono musi polegać na badaniu wzrokiem, czyli lekarz musi widzieć pacjenta, musi go, jak to się mówi w żargonie lekarskim, opukać, podotykać, sprawdzić ewentualnie, w którym miejscu odczuwa ból itd. I to nazywamy poradą lekarską. Teleporada jest protezą, którą można zastosować w nielicznych sytuacjach. Na przykład: gdy lekarz zna pacjenta, prowadzi go od wielu lat i gdy pacjentowi braknie jakiegoś leku, to wówczas lekarz może mu udzielić przez telefon w tym zakresie porady" - mówił dr Hamankiewicz dziennikarzowi "Super Expressu".
Okiem płatnika, czyli NFZ
Zastrzeżenia do teleporadnictwa (czy też szerzej pracy lekarzy) zaczął mieć też płatnik czyli Narodowy Fundusz Zdrowia. Po sygnałach do Rzecznika Praw Pacjenta, resortu zdrowia, a i samego NFZ, pracownicy Funduszu zaczęli wielkie, ogólnopolskie sprawdzanie przychodni. Oddelegowano do tego zadania około 300 pracowników.
Co robili inspektorzy? Dzwonili jako pacjenci do lekarzy rodzinnych i badali, czy w ogóle można się skontaktować, jak długo to trwa i czy jest możliwość odbycia standardowej wizyty. Wyniki? Smutne. Przynajmniej te aktualne dla końca września. Do 600 przychodni w kraju spośród skontrolowanych blisko 9000 w ogóle był kłopot z dodzwonieniem się.
W 56 przypadkach natomiast, gdy inspektorzy pojechali na miejsce, okazało się, że kontaktu być nie może, bo przychodnia po prostu jeszcze się "nie odmroziła": nie przyjmuje fizycznie, nie odbiera telefonów. A to już dla NFZ sygnał do natychmiastowego wszczęcia szczegółowej kontroli, którą zakończyć może nałożenie dotkliwej kary, a nawet zerwanie kontraktu.
Dodajmy, że w kontekście wspomnianych 56 karygodnych przypadków przychodnie udzielające tylko porad przez telefon wypadają i tak dobrze.
Okiem ZUS, a nawet... prokuratury
Wiele wskazuje na to, że jedną z wad rozkwitu lekarskiego teleporadnictwa może stać się nadużywanie e-zwolnień branych przy okazji telefonicznych porad. Jak się okazało się, że w marcu na L4 poszły ponad 3 miliony Polaków. Tymczasem miesiąc wcześniej zwolnienia lekarskie wzięło 1,7 mln osób. Teraz ZUS wziął się za wzmożone kontrolowanie zwolnień z okresu pandemii.
Problemem zainteresowały się w niektórych miastach prokuratury. Tak stało się np. w Gdyni. Tutaj do niepublicznej przychodni policjanci wkroczyli już w kwietniu. Powód? Spółka utworzyła specjalną stronę internetową, na której oferowała odpłatne "zdalne wystawianie zwolnień".
Internet jak papierek lakmusowy
Apetyczna kobieca pupa, wypięta w kierunku laptopa i podpis "Wizyta u ginekologa. Wiosna 2021" - to jeden z memów o teleporadach, krążących w sieci. Aktywność internautów jest jak papierek lakmusowy: im memów więcej, im one ostrzejsze, tym społeczny problem bardziej palący.
Najpopularniejszym memem o teleporadach pozostaje jednak od tygodni ten, który uderza w lekarzy. To historyjka obrazkowa przedstawiająca medyka, któremu "pali się!" i który usiłuje wezwać straż pożarną. Natrafia jednak na... strażacką teleporadę. Strażak pyta: kiedy pojawił się ogień, kiedy ostatnio paliło się, jak kolor mają płomienie i jaką ma temperaturę. - Proszę to opisać i na podstawie tego opisu udzielimy teleporady, w jaki sposób ma pan doktor ugasić pożar - mówi.