Temat na wakacje, czyli opowieść o grajdole
Wyjeżdża Pan na wakacje i zostawia swoje przesłanie? To dobrze. Ale czy nasz swojski, polski i małopolski grajdołek jest aż tak ważny, żeby mógł się stać tematem rozmowy i jej tytułem? Czy aż tak mocno nam doskwiera? I wreszcie, czy możemy się z niego wydostać?
Dlaczego nie? Przecież „grajdoł” jest typowo polskim wymysłem, ja nawet nie wiem, czy istnieje możliwość przetłumaczenia tego pojęcia na obce języki. W każdym razie we włoskim nie ma tego słowa. Bo „grajdoł” to jest nie tylko polska nazwa, ale i pojęcie dla nas typowe. Wyobraźmy sobie, że pojutrze, będąc już na plaży na Sycylii, zaczynam, jak to bywa nagminnie na polskich plażach, budować swój grajdoł. Pewnie nie umiałbym tego nawet wytłumaczyć plażowym sąsiadom, dlaczego koniecznie muszę się okopać?
Bo dlaczego my, Polacy, mamy chęć okopania się? Grajdoł łopatą wykopany daje poczucie bezpieczeństwa? Izolacji? „Świętego spokoju”?
U nas zdarza się przecież, że o piątej rano rezerwują ludzie miejsca na publicznej plaży i mówią, to będzie moje! Absurd! Chcą okopać się, a więc nawet nie chcą popatrzeć na drugie ludzkie ciało? Choćby ono było bardzo atrakcyjne?
Otóż nie, chodzi o to, że trzeba zbudować twierdzę. Bo to będzie moje na chwilę. Tu - ja! I to implikuje wiele innych pojęć ideologiczno-socjologicznych.
Nawet w pięknych, słonecznych, relaksujących okolicznościach mamy chęć zamknięcia się! Zaznaczenia siebie. A nie daj Boże, żeby ktoś przeszedł po moim grajdole! Nawet dziecko, jak przeleci… To jest obraza, a często i awantura! Nie wolno! Bo to jest moje. Zostaję bowiem dotknięty w moim wyimaginowanym i chwilowym poczuciu własności.
To jest naprawdę pojęcie, którego nigdzie na świecie nie ma. Nigdzie. Nawet na dzikich plażach we Włoszech. Nawet gdy przy obecnym tłoku trafisz na puste plaże gdzieś, to tam też pojęcia grajdołu nie ma. Bo to niebywałe na świecie, by ktoś przyszedł z łopatą i zaczął okopywać się: „do postawy klęcząc” - jak w wojsku nas uczyli. Choć już pewnie „świat” i tak wie, że tylko w naszym kraju postawa „klęcząca” jest postawą patriotyczną, bo przecież my wciąż, oficjalnie mamy nakazane wstawanie z kolan, więc musi być założenie, że klęczymy. Ale to już polityka.
Grajdoł jest więc pojęciem niesłychanie pojemnym. W Polsce, a już na pewno w Małopolsce, słowo „grajdoł” znaczy również głęboką prowincję. I tu otwiera się symboliczna zawartość tego pojęcia, nawet na cały kraj. Bo gdziekolwiek się ruszę, czegokolwiek dotknę, to mam poczucie dzisiaj, że jestem w grajdole. To znaczy jestem wtłoczony w jakieś bardzo prowincjonalne, zaściankowe okoliczności, których zawsze nienawidziłem, z których zawsze chciałem się wyzwolić.
Wyjście z tego grajdołu powoli staje się niemożliwe. Już mam sny, że się drapię po tym piasku i nigdy z tego nie wychodzę, bo piach pochłania mnie z powrotem. To straszne. Ale to mój kraj jawi mi się, jako ogromny grajdoł, z głębi którego coraz trudniej znaleźć porozumienie ze światem. I jeszcze, na dodatek, to nie ja zbudowałem ten grajdoł. Zostałem w niego wrzucony.
Poglądy, które panują w tym grajdole, są mi całkowicie obce, ale muszę za nie „świecić oczami”, bo w tym dole tkwię.
Jak słyszę ministra, który mówi, że po jego trupie tu jakiś uchodźca przyjdzie, to rozumiem, że ja za chwilę właśnie tak będę postrzegany w Europie. Już tak jestem postrzegany. Że to ten, który się boi, który ma fobie, który odrzuca, który się zamyka. Bo w to mnie wtłoczył jeden czy drugi minister, który uważa, że jest moim głosem.
Już nie mam chyba prawa kłaść na wigilijnym stole pustego talerza „dla wędrowca”. Odbierają mi to prawo. Nie mam już prawa, choć było to pięknym i starym polskim obyczajem, sprawdzonym w czasach największych niewoli, wojen, zaborów.
Mówię o tym już w czasie przeszłym. Ktoś mi to zabrał. Wtłoczono mnie w grajdoł. Mentalnościowy, kulturowy, obywatelski grajdoł. Nie mogę nawet powiedzieć „gość w dom - Bóg w dom”, bo mi oficjalnie to wyrwano z tradycji. Puste słowa, już nic nie znaczą.
I tak koszmarny sen, że po piachu trudno się wdrapać do góry, by wyjść, uciec, staje się coraz intensywniejszy. Pewnie w plastyce, albo w filmie animowanym można by oddać tę daremność wydostawania się z grajdołu. Chociaż przed laty i w filmie aktorskim pojawiały się obrazy absurdalnej daremności. Choćby „Dwaj ludzie z szafą” Polańskiego. Też zaczynali i kończyli na plaży. Wychodzili z morza i wchodzili do morza. Fantastyczny symbol mozołu ludzkiego, ubrany w piękną metaforę.
Nagle więc spostrzegłem, że nie jestem obywatelem Europy, którym już byłem. Teraz mam takie poczucie, że rządzą mną Tuwimowscy Straszni Mieszczanie, co to „Pod łóżka włażą, złodzieja węszą/ Łbem o nocniki chłodne trącając”. Jak szybko ta normalna, nasza kultura została z nas zdmuchnięta! Jakby jej nigdy nie było! Niebywałe.
Notowała: Maria Malatyńska.