Ten zawód nie polega na byciu kontrowersyjnym
Rozmawiamy ze słynącym ze śmiałych projektów architektem Robertem Koniecznym, zwycięzcą konkursu na przebudowę galerii sztuki współczesnej Bunkier Sztuki w Krakowie.
Dlaczego chce Pan zabrać krakowianom ich ukochaną „folię” przy Bunkrze Sztuki?
Startując w konkursie mieliśmy świadomość, że zarówno Bunkier Sztuki jak i kawiarnia to miejsca kultowe. Problemem jest jednak to, że forma kawiarni nie przystaje do tego miejsca. Wszyscy się do niej przyzwyczaili, ale gdyby przenieść tę „folię” i postawić np. na Rynku, czy pod Wawelem, wszyscy przeżylibyśmy wizualny szok.
Pańskie budynki też budzą kontrowersje.
W zawodzie architekta nie chodzi o bycie kontrowersyjnym, ale o poszukiwanie najlepszych rozwiązań i często te nieoczywiste budzą kontrowersje. Akurat w przypadku Galerii Bunkier Sztuki mamy do czynienia z budynkiem, który jest ikoną architektury i jako taki musi pozostać wyjątkowy, musi budzić emocje, intrygować, zaciekawiać, przyciągać jak magnes. Świadczy o tym skala reakcji na nasz projekt. Przy tej okazji pojawiło się wiele nieścisłości i nieprawdziwych informacji.
Podobna sytuacja spotkała nas w Szczecinie. Najpierw pojawiły się protesty przeciwko wycince drzew, które przycichły, gdy okazało się, że zostanie ich tyle samo. Później zarzucono nam, że na placu nie ma trawy. Ale czy ktoś szuka trawy na przykład na krakowskim Rynku? Dostaliśmy nagrodę za najlepszą przestrzeń w Europie, co przekonało sceptyków. Mieszkańcy zrozumieli, że daliśmy im plac, który można wykorzystywać na milion sposobów: organizować koncerty, jeździć na rolkach. Życie zaczęło pisać tu własne scenariusze, które przerosły nawet naszą wyobraźnię. Chcielibyśmy, żeby tak też było z Bunkrem Sztuki.
Pana projekty są kontrowersyjne, ale dostają prestiżowe nagrody.
Niektórym osobom mogą wydawać się kontrowersyjne. W projektach szukam drugiego dna, niewydeptanej ścieżki. Każdy projekt robię na sto procent. Architektura to moja pasja, moje życie. Jak projekty są już zrealizowane, nikt nie przechodzi obok nich obojętnie. A dla mnie najważniejsze jest, że są funkcjonalne i sprawdzają się w życiu, dlatego wiele energii poświęcamy na dopracowanie każdego z projektów.
Ale dom dla siebie zaprojektował Pan w trzy dni...
To żona zapaliła mnie do pomysłu budowy domu. Znalazła fajną działkę w Beskidach, w miejscu do którego jeździłem od małego z dziadkami. Kocham góry, mają jakąś tajemnicę, same w sobie są architekturą. Nad projektem pracowałem dwa lata. Kiedy dostaliśmy pozwolenie na budowę, w Polsce pojawił się problem osuwisk, całe miejscowości zjeżdżały. Nie dawało mi to spokoju. Jedyną radą konstruktora była jak najmniejsza ingerencja w teren. Zacząłem projektować od początku, pracowałem na maksymalnych obrotach. Obiecałem żonie, że nowy projekt powstanie w trzy dni. Do dziś nie mogę uwierzyć, że się udało.
Często w Pańskich projektach pojawiają się tak radykalne zmiany?
Przy projekcie „arki” sytuacja była wyjątkowa. Musiałem później gonić projektem budowę. Różne ciekawe rzeczy przychodziły mi po drodze do głowy, eksperymenty z nowymi technologiami. Na szczęście ostatecznie się udało. Z pewniej odległości wydaje się zwykłym, skromnym budynkiem, ale kiedy podchodzi się bliżej bryła zaczyna robić się intrygująca.
Lubi Pan Kraków?
Bardzo. Jak mam wolną chwilę, jadę do Krakowa nacieszyć oczy i dobrze zjeść. Kiedy uczyłem na Akademii Frycza Modrzewskiego, umawiałem się ze studentami nie na wydziale, w salkach lekcyjnych, tylko wieczorem na mieście. Podobało mi się prowadzenie zajęć w różnych knajpach, było klimatycznie. Jestem oczarowany starą architekturą. Cenię sobie klimat miasta, jego urodę, piękno. Ale nowa architektura musi iść dalej, musi dawać coś, czego stara już nie da. Dobrym przykładem wydaje się Barcelona, miasto, które umiejętnie łączy tradycje z współczesnością. Stara się ściągać do siebie najlepszych architektów na świecie. Dzięki temu powstają budynki, które są kolejnymi punktami na mapie turystycznej, dają życie, nakręcają zainteresowanie miastem, biznes. W Krakowie też powstało ostatnio kilka interesujących budynków, które pokazują, że miasto się rozwija.
Które krakowskie budynki się Panu podobają?
Dobrym przykładem jest Manggha. Super obiekt. Dobrze położony, wyważony, przetrwał próbę czasu. Lubię Pawilon Wyspiańskiego projektu Krzysztofa Ingardena. Widać, że architekt szukał nietypowych rozwiązań. Niedawno powstała Cricoteka to ciekawy, intrygujący budynek. Cenię twórczość Romualda Loeglera, na którego architekturze się wychowałem, czy architektów młodszego pokolenia jak pracownia Lewicki Łatak czy nsMoonStudio.
Polska architektura ma się dobrze?
Dzieje się coraz lepiej. Ale poziom świadomości nadal jest bardzo niski. Domy, które zalewają okolice są festiwalem form, kolorów, różnych okresów architektonicznych. Brak im umiaru, skromności, świadomości, że pejzaż jest najważniejszy. Najczęściej budynki krzyczą, każdy chce się odróżnić, i tworzy się totalny chaos przestrzenny. Domy w tym przodują, bo buduje się ich najwięcej. Potrzebne są dwa pokolenia, żeby świadomość była większa. Niestety te złe rzeczy, które zbudowano zostaną jeszcze na długo.
To wynika ze złego gustu, złych regulacji?
Ze wszystkiego po trochu. Brakuje świadomości, że przestrzeń, to wszystko co nas otacza. Że jak się buduje to nie tylko dla siebie, bo oglądają to inni. Każda decyzja o budowie płotu, domu, ingeruje w przestrzeń. Regulacje często opierają się na paragrafach, a nie na zdrowym rozsądku. W Niemczech, gdy robiliśmy projekt, dokumentacja była cieniuteńka, a na działkę przyjechali architekt miejski, urbanista, planista i oglądali, czy budynek pasuje do otoczenia. W Polsce nie ma takiej praktyki. Koncentrujemy się na biurokracji, a nie na tym, czy zrealizowany budynek będzie pasował do otoczenia. To bez sensu. Mamy przepiękny kraj, a pejzaż w znacznej mierze zniszczony przez architekturę.