600 Polaków dziennie umiera na serce, kolejnych 300 na raka, 200 z powodu smogu, kilkunastu ginie na drogach, kilkunastu od koronawirusa, a my DEBILE TOTALNI, wykłócamy się na śmierć o LGBT, bo tak to sprytnie wymyślił szeregowy poseł, by przykryć tysiąc afer swojej partii – pisze do mnie pani Joanna z Krakowa (można pomyśleć, że dzięki Czytelnikom, moje felietony piszą się same:). I zauważa trzeźwo: „Cóż, nie mamy wyjścia - jest nagonka na słabszych, trzeba ich bronić. To obowiązek przyzwoitych ludzi. Ale zastanawiam się, czemu nieprzyzwoici TO robią. Czemu nienawidzą”.
Ma z tym osobisty problem, bo wśród wrogów „ideologii LGBT” jest Kasia, jej koleżanka od przedszkola (czyli czterech dekad), a od niedawna sąsiadka. Fajna i PRZYZWOITA babka! Pomocna, uśmiechnięta. Ale zafiksowana na sprzątaniu psich kup i krytykowaniu „lesbogejowstwa”. – Próbuje mi tłumaczyć, czemu – cytując szefa kampanii pana Dudy – „Polska bez LGBT jest piękna”, a ja ją przekonuję, dlaczego takie zdanie to hitleryzm i taliban. Czyli wrzeszczymy na siebie – relacjonuje Joanna.
Zastrzega, że „Kasia może mieć osobisty powód”: jej mąż kilka lat temu pojechał do sanatorium i zabujał się we współpansjonariuszu. Stąd rozwód, przeprowadzka. Trauma. Wprawdzie na spokojnie, „na babski rozum”, Kasia potrafi przyznać, że „Janusz był zawsze jakiś inny, seks raz na miesiąc, wymuszony nawet za młodu, więc to była kwestia czasu”… Jednak wzgardzona dusza to wzgardzona dusza i rozum nie ma tu nic do gadania. Górę bierze nienawiść do podstępnych gejów.
Ale czy wszystkie 62,5 tys. rozwodów rocznie, 45,5 tys. w polskich miastach i 17 tys. w polskich wioskach, wynika z uwiedzenia małżonków przez gejów, lesbijki lub drag queens? Czy politycy PiS porzucają swe żony, czasem nawet dwie z rzędu, bo zauroczył ich „wredny pedał”, albo - jak pan Czarnek – wyszukali w internecie foto ekshibicjonisty z gołym przyrodzeniem i postanowili (się) zboczyć? Swoją drogą, tzw. normalni – wedle standardów Czarnka & Co. – ludzie chyba nie tracą czasu na tropienie w necie takich obrazków i publiczne plucie/ślinienie się na ich widok; obserwacja druga: skąd pewność, że to był gej, a nie napalony hetero i w czym ten ewentualny hetero byłby bardziej prorodzinny niż Robert Biedroń lub Tomasz Raczek, najgenialniejszy żyjący krytyk filmowy (gorąco polecam jego program na YT)?
Albo taka przemoc w rodzinie. To też wina „ideologii LGBT”? To czemu jest jej najwięcej akurat w regionach tradycjonalistycznych, z chrześcijaństwem w gębie i na sztandarach – a tak rzadko w sercu?
Czy Polacy masowo umierają na raka z powodu „ideologii LGBT”, czy też dlatego, że rząd nie potrafi stworzyć ludzkiego systemu pomocy i zapewnić nowoczesnych terapii?
Czy prezydent, premier, posłowie, krakowski ks. arcybiskup są aż tak nierozgarnięci, by nie wiedzieć, że ruchy typu LGBT+ powstają z desperacji słabszych, wiecznie prześladowanych, bezkarnie zabijanych (tak było do niedawna w Europie i jest nadal w „paru” krajach świata). Że służą zwróceniu uwagi na chrześcijański paradygmat godności, o którym tyle nauczał nasz święty Jan Paweł II?
Podobną drogę przebyły wcześniej wszystkie ruchu emancypacyjne: chłopów, robotników, kobiet. Maria Skłodowska była dla współczesnych sobie profesorów Sorbony – i Uniwersytetu Jagiellońskiego – zjawiskiem nienormalnym. Uważali oni i głosili, że „kobieta nie ma mózgu, tylko macicę”.
Współcześni nienawistnicy LGBT myślą dokładnie tak jak tamci uczeni. Przekonani, że bronią „nauki, tradycji i cywilizacji przed upadkiem”. A są co najwyżej teoretykami miłości. Niezdolnymi, by kochać bliźniego. Ja wiem, że nie można nikogo zmusić do miłości. Ale może warto się zmusić chociaż do empatii i tolerancji – po to, by nie gwałcić najważniejszego z chrystusowych przykazań.
Byśmy się wzajemnie miłowali.