Terapia szokowa i „odwyk”
KSSSE AZS PWSZ Gorzów zajął w elicie dopiero 10. miejsce. W sezonie, w którym kilka rzeczy było pierwszych: pierwszy raz poza play offem, pierwszy raz nie trafiliśmy z zagranicznymi transferami...
Dla akademiczek to był najtrudniejszy sezon w 15-letniej historii. KSSSE AZS PWSZ występuje w ekstraklasie nieprzerwanie od 2004 r. i zawsze kończył sezon w czołowej ósemce. Warto jednak pamiętać, że w pierwszym roku grało tylko 10 ekip, więc wystarczyło wyprzedzić tylko dwa kluby. Teraz za naszymi plecami były MKK Siedlce i JTC Pomarańczarnia MUKS Poznań, ale to było za mało, by wejść do fazy pucharowej.
Dlaczego pierwszy raz akademiczek zabrakło w play offie? Przyczyn jest kilka, począwszy od dużo mocniejszych niż rok temu rywalkach, na kontuzji jedynej środkowej kończąc.
Nie szło im na wyjeździe
W rundzie zasadniczej KSSSE AZS PWSZ rozegrał 22 mecze, wygrał tylko sześć z nich. Odpowiedź na pytanie, dlaczego tak mało, jest banalnie prosta: o ile dysponowaliśmy siódmą obroną w lidze, o tyle w ataku gorszą siłą dysponował jedynie beniaminek z Poznania (i to dopiero po odejściu najlepszych zawodniczek). Mało tego, tylko raz, w ostatniej kolejce, zdobyliśmy więcej niż 70 punktów - co ciekawe, w Toruniu. Właśnie mecz z Energą był jedynym, który nasze dziewczyny wygrały na wyjeździe.
Mimo to do miejsca w ósemce zabrakło zaledwie jednej wygranej i korzystniejszego bilansu spotkań z JAS-FBG Zagłębiem Sosnowiec. Gdzie straciliśmy cenne punkty? Szkoda m.in. porażki w Łodzi z Widzewem, gdzie KSSSE AZS PWSZ prowadził przez trzy kwarty, a zwłaszcza pojedynku w Lublinie z Pszczółką AZS UMCS, gdzie rywalki zabrały nam nadzieję sekundę przed ostatnią syreną rzutem za trzy...
Dużą bolączką akademiczek był słaby atak: tylko raz rzuciły więcej niż 70 punktów
Za to w swojej hali akademiczki z reguły biły się jak równy z równym, także z gigantami ekstraklasy, żeby wspomnieć mecze z najlepszą drużyną rundy zasadniczej Artego Bydgoszcz czy MKS-em Polkowice. Mimo porażek gospodynie zebrały wówczas sporo ciepłych słów. Nadzieję na awans do play offu straciliśmy w zasadzie dopiero 28 lutego po przegranej w Siedlcach.
Zmiany, zmiany, zmiany...
Nie ma co ukrywać, że dla wielu gorzowskich kibiców gorsze wyniki KSSSE AZS PWSZ były szokiem, wszak przez wiele lat - mimo trudności - nasz zespół spokojnie plasował się w górnej części tabeli. Tyle tylko, że jeszcze jesienią trener Dariusz Maciejewski jasno powiedział, że wyniki z wcześniejszych lat były nieco na wyrost. Zgoda, co sezon akademiczki poprawiały swoją pozycję w ekstraklasie, tyle tylko, że po każdym z nich z kadry ubywała przynajmniej jedna koszykarka z zawodowym kontraktem. Kiedyś ta zachwiana równowaga musiała doprowadzić do kryzysu.
Ale nie tylko z tego powodu szkoleniowiec szybko musiał zweryfikować plany co do bieżących rozgrywek. Już pierwsze spotkania pokazały, że nowe zagraniczne zawodniczki nie dorównują poziomem takim poprzedniczkom jak Taber Spani, Alyssia Brewer, Sharnee Zoll czy Chineze Nwagbo.
- Do tej pory koszykarki, które trafiały do AZS-u, choć od kilku lat nie stać nas było na drogie transfery, gwarantowały dobry poziom. Teraz karta się odwróciła i tylko Kelley Cain spełniła oczekiwania - przyznał Maciejewski. - Zaryzykowaliśmy i oprócz droższego centra wzięliśmy dwie tańsze zawodniczki. Pełniąca w naszej ekipie rolę rozgrywającej Angel Goodrich nie miała zbyt dużego doświadczenia, ponadto w WNBA była raczej „dwójką”, a nie jak u nas „jedynką”. Z kolei Kanadyjka Cassandra Brown miała rękę do trzypunktowego rzutu, ale to jednak było za mało. Gdy rywale rozszyfrowali jej styl, wyszedł u niej brak umiejętności choćby gry jeden na jeden. Za te pieniądze to nie były jednak tak do końca złe transfery, choć nie ukrywam, że liczyłem na lepszą grę tych osób.
Uraz Cain zaburzył plany
Co gorsza, dużo niższy poziom KSSSE AZS PWSZ pokrył się, niestety, z większymi pieniędzmi w kilku polskich klubach, z którymi ostatnio nasze regularnie wygrywały. Te przełożyły się na wzmocnienia rywali. Efekt? Wystarczy powiedzieć, że aż siedem drużyn grających w play offie myśli o medalu mistrzostw Polski. Jeśli dołożyć do tego stabilne kluby z Sosnowca i Łodzi i mocny kadrowo w pierwszej rundzie MUKS, widać wyraźnie, dlaczego o wygrane było ostatnio tak ciężko.
- Wydawało się, że po serii upadków kilku klubów żeńska koszykówka nadal jest pogrążona w kryzysie. Było jednak inaczej, bo w ślad za wielkimi pieniędzmi przyszedł wyższy poziom i zbyt duża dysproporcja między czołową siódemką a pozostałymi drużynami - wyjaśnił Maciejewski.
Finansowo od lat nie dorastamy rywalom do pięt, a mimo to dopiero teraz było tąpnięcie
Szkoleniowiec KSSSE AZS PWSZ słusznie uważa, że mogło być lepiej, gdyby nie kontuzja amerykańskiej środkowej. Rosła i wysoka Cain, która miała skomplikowane złamanie dłoni, pauzowała aż trzy miesiące, od października do stycznia. Tej dziury nie załataliśmy.
- Z tego powodu straciliśmy bardzo dużo punktów w pierwszej rundzie. Tam, gdzie mieliśmy korzystny terminarz. Przez sporą część sezonu graliśmy bez najlepszej i najdroższej koszykarki. Ubytek tak kluczowej zawodniczki jak Cain, przy wąskim składzie był dużym problemem i poważnie zmniejszył szansę na play off. Mimo to mogliśmy awansować, szkoda, że się nie udało - powiedział trener akademiczek.
W tym sezonie sporo minut dostały młodsze zawodniczki. Kilka z nich jak Beata Jaworska, Daria Stelmach, Klaudia Czarnodolska, Magdalena Szajtauer czy Natalia Sobek pokazało, że mają papiery na granie. Dobrze, że większość akademiczek ma ważne, długoterminowe umowy, bo dzięki temu szkielet kadry na przyszły sezon już mamy. Oby jesienią „odwyk” naszych od zwycięstw wyzwolił w nich głód sukcesu.