Tirem przez niebezpieczną Europę
Pokonują tysiące kilometrów wielkimi autami. Bywa, że tiry przez kilka tygodni stają się ich domem. W nich śpią, jedzą, odpoczywają. I potem znów ruszają w drogę...
Marek zatrzymał się właśnie na parkingu przy autostradzie A-1, w okolicy Łodzi. Musiał stanąć, bo nadszedł czas na przymusowy odpoczynek. Wyciągnął z lodówki pasztetową, rozkroił bułkę. Na kuchence gazowej gotuje wodę na herbatę. Za oknem mróz minus 10 stopni, więc trzeba się rozgrzać. Od 22 lat jest kierowcą tira. Wiele przeżył, widział.
- Zostałem kierowcą dla pieniędzy, choć jeździć też lubię - przyznaje. - W starej firmie zarabiałem 500 zł. Gdy zacząłem jeździć na tirach dostawałem od razu 3 tys. zł.
Z czasem polubił tę pracę. Choć trzy, a czasem nawet cztery tygodnie spędzone poza domem potrafią człowieka dobrze wymęczyć. Nie ma chyba trasy w Europie, której by nie zaliczył. Jeździ do Rosji, Wielkiej Brytanii.
- Na trasie do Anglii jest niebezpiecznie, zwłaszcza we Francji - opowiada Marek. - Blisko wjazdu na prom i do tunelu pod kanałem La Manche potrafią rzucić na drogę jakąś kłodę. Jak się ktoś się zatrzyma to po nim. Uchodźcy, których nazywam „Ciabatymi”, pakują się na naczepę, mają na to sposoby. Nie da sobie człowiek z nimi rady. Dlatego kierowcy uderzają w przeszkodę i jadą dalej. Najwyżej sobie zniszczą kawałek plastiku. To lepsze niż mieć kłopot z migrantami.
Marek mówi, że gdy pogranicznicy znajdą migranta w ciężarówce to kierowca musi płacić 3 tysiące funtów grzywny. Sam nie lubi dziś tras do Wielkiej Brytanii. Za duży stres.
- W ubiegłym jechałem do Anglii, w dwa auta, z kolegą - wspomina Marek. - Stanęliśmy na parkingu we Francji. Wiedzieliśmy, że to niebezpieczne tereny. Całą noc, na zmianę, pilnowaliśmy ciężarówek. Rano zaprosiłem kolegę do mojego auta na kawę. Patrzę koło kabiny stoi taki jeden „Ciabaty”. Kolega wyskoczył z auta, bo kilku kolejnych migrantów już próbowało się dostać do mojej naczepy.
Marek mówi, że o wiele spokojniej jest w Rosji. Tam na żadnym parkingu nie czuł niebezpieczeństwa.
- Jeśli w Rosji coś stanie się z autem to nie ma co liczyć, że pomoże polski kierowca - twierdzi Marek. - Zatrzyma się tylko Rosjanin. Były sytuacje, że zabito na parkingu Polaka. Ale gdy ktoś wypije i potem robi z siebie „pana” to tak się kończy...
Pamięta, że kiedyś pod Monachium został uśpiony. Ktoś wpuścił gaz do kabiny. Ukradli mu komórkę i laptopa.
- Kiedy rano się obudziłem zobaczyłem teczkę z dokumentami wetkniętą za wycieraczki - opowiada Marek. - Znalazł ją na drodze jakiś Niemiec i mi ją oddał.
Po zamachu w Berlinie, do którego arabski terrorysta wykorzystał polską ciężarówkę, a wcześniej zamordował kierującego nią Łukasza Urbana, coraz częściej mówi się pracy kierowców tirów. O związanych z nią niebezpieczeństwach. Andrzej Łabędzki 37 lat spędził za kierownicą wielkich ciężarówek i autokarów. Teraz prowadzi szkolenia dla kierowców. Jest prezesem stowarzyszenia „Klubu Polskiego Trakera”, które zrzesza m.in. osoby mające uprawnienia do kierowania tirami. Opowiada, że zawodowym kierowcą został z pasji.
- Nie musiałem być kierowcą, ja tego chciałem - zapewnia. - Dzięki temu mogłem też jeździć za granicę, poznawać nowe kraje. W latach 70. i 80. XX wieku takie wyjazdy nie były dostępne dla wszystkich. Pracowałem w „Pekaesie” w Błoniu. Była to wtedy jedyna w Polsce firma spedycyjna, która prowadziła transport międzynarodowy. Jeździłem ciężarówkami. Gdy była potrzeba siadałem za kierownicą autobusu - rejsowego, turystycznego.
Andrzej Łabędzki mówi, że kierowcy jeżdżący za granicę zawsze nocowali w samochodzie. Nie obliczy, ile kilometrów spędził za kierownicą tira. Jeździł na Bliski Wschód - do Iranu, Iraku, Kuwejtu, Jordanii, Pakistanu, Libanu i Syrii. Warunki były gorsze niż dziś. - Brałem do auta dwie beczki po 200 litrów wody - wspomina pan Andrzej. - Umieszczałem je pod naczepą. Potem stawałem na pustyni i się myłem. W tamtych czasach niewiele było parkingów z prysznicami. Teraz to norma. Ale należy pamiętać, że za korzystanie z nich trzeba zapłacić od 2 do 5 euro.
Zresztą kiedyś czasy były inne. W Polsce po drogach jeździł milion aut, a nie ponad 20 mln. Poza tym jedyna w kraju międzynarodowa firma transportowa miała 800 ciężarówek.
- Dziś za granicę jeździ 220 tys. polskich ciężarówek - mówi Andrzej Łabędzki. - Polska jest tu potęgą. Co czwarta tona w Europie, w transporcie samochodowym, jest przewożona przez polską ciężarówkę.
Podobno w Polsce brakuje 30 tys. kierowców. Podobnie jest w Niemczech, Anglii. Młodzi ludzie nie chcą siadać za kierownicą wielkiej ciężarówki, przemierzać tysiące kilometrów, spać w kabinie auta. A w domu spędzać kilka dni w miesiącu.
Zbyszek jeździ tirami już 15 lat. Lubi tę pracę. Zobaczył kawał świata, ale przyznaje że czasami ma dość.
- To dobre dla człowieka, który jeszcze nie ma rodziny - wyjaśnia. - Ja jestem żonaty, mam dwoje dzieci. Paulina ma 8 lat, Patryk - 6. Tęsknie za nimi. Bywa, że trzy tygodnie nie ma mnie w domu. Potem jestem tydzień i znów w trasę. Już nie raz myślałem, by zrezygnować. Ale zarabiam tu więcej niż moi koledzy z podwórka, którzy pracują w fabrykach. To mnie trzyma. Przecież trzeba z czegoś utrzymać rodzinę. A moja żona nie pracuje.
Dla Zbyszka rodzina jest dziś najważniejsza. Wie, że taka praca nie sprzyja umacnianiu więzi. Miał kolegę Darka. Tak jak on jeździł „na tirach”. Pracowali u tego samego przewoźnika. Nie raz całe godziny przegadali na parkingach. Darek ciągle opowiadał o swojej Eluni, synku Kamilku.
- Spotkaliśmy się po dłuższej przerwie, a Darek jakiś smutny, zapuszczony, nieogolony - wspomina Zbyszek. - Zaczął się zwierzać. Kiedyś wrócił wcześniej z trasy, chciał zrobić niespodziankę swej Eluni... Niespodzianka była, ale dla niego. Zastał żonę z jakimś facetem. Darek zostawił żonę, z synem rzadko się widywał. Nie mógł zapomnieć o tym, co się stało. Zaczął pić, wyrzucili go z pracy. Nie wytrzymał tego wszystkiego, miał dość. Któregoś dnia znaleźli go martwego. Powiesił się...
Andrzej Łabędzki mówi, że dziś kierowca tira, jeżdżący za granicę może co miesiąc dostać nawet 6 - 7 tys. zł. Ale będzie mówił, że zarabia tyle, ile wynosi średnia krajowa, czyli 1500 - 1600 zł.
- Prawda jest bowiem taka, że taki kierowca zarabia głównie dzięki temu, że nie śpi w domu - wyjaśnia Andrzej Łabędzki. - 90 proc. jego zarobków stanowią diety delegacyjne i ryczałty noclegowe.
Wojtek, kierowca tira z 16-letni stażem, twierdzi że nie są to małe pieniądze. Na sprawę trzeba jednak spojrzeć kompleksowo.
- Trzeba odliczyć koszty utrzymania - mówi Wojtek. - Jak w trasie spędzam trzy tygodnie, to muszę coś jeść. Na chińskich zupkach mój żołądek nie pociągnie. 2 tys. muszę wydać na jedzenie. Nawet jak mam 5 tys. zł na miesiąc, to po odliczeniu kosztów zostają 3 tys. Wielu chłopaków woli więc zostać kierowcą w jakiejś firmie, jeździć wokół Łodzi. I zarobi w sumie niewiele mniej niż ja. A przynajmniej jest w domu, z żoną i dziećmi.
Na kierowców polskich tirów czeka też coraz więcej zagrożeń. Nie ma prawie dnia, by polska ciężarówka nie została okradziona. Kradnie się wszystko: towar, paliwo, światła ksenonowe. Bywa, że to polski kierowca okrada rodaka. A Calais we Francji jest dziś zmorą nie tylko zmorą polskich kierowców. Tu odbywają się przeprawy promowe, zaczyna się tunel pod kanałem La Manche. I nie brakuje migrantów, którzy wykorzystują przejeżdżające tam tiry, by dostać się do „lepszego świata”, czyli do Wielkiej Brytanii. Ostatnio Andrzej Łabędzki rozmawiał z kierowcą, który odwiedził Calais.
- Zapewniał, że sytuacja się tam unormowała, jest o wiele lepiej - opowiada. - Ale już zaczynają przybywać kolejni uchodźcy. Nie są jeszcze tak zorganizowani jak to było w ubiegłym roku. Wtedy była tam tzw. dżungla. Rozstawione namioty, kontenery. Jednak wszyscy są przekonani, że ten spokój niedługo się skończy. Zrobi się cieplej to „zabawa” rozpocznie się od nowa.
Paweł, tak jak Marek, odpoczywa na podłódzkim parkingu. Pije herbatę, w dalszą drogę będzie mógł wyruszyć za dwie godziny. - Jadę do Rumunii - tłumaczy. - Mam nadzieję, że w poniedziałek będę w domu.
Paweł lubi swoją prace. Niedawno miał tydzień urlopu. Już po trzech dniach tak go nosiło, że chciał wrócić za kółko. - Kabina to mój dom - mówi. - Gdy jest kurs do Hiszpanii, Francji to spędzam w niej trzy tygodnie. Mam tu dwa łóżka, kuchenkę na butlę gazową, lodówkę. Latem jak trzeba to i pranie zrobię. Potem je na wycieraczkach wieszam.
Za granicą staje na płatnych parkingach, stacjach benzynowych, choć to nie zawsze zapewnia bezpieczeństwo. Twierdzi, że najgorzej jest w Hiszpanii. - Stanąłem na stacji, przy samym dystrybutorze paliwa - wspomina. - Rano się obudziłem i towaru nie było. Są tam kamery. Gdy przyjechała policja to okazało się, że akurat nie działały...
Jego szwagra, który też jeździ tirem, złodzieje uśpili w kabinie i zabrali wszystko cenna co miał w kabinie. - Te kradzieże są wpisane w naszą pracę. Za coś nam przecież płacą - mówi filozoficznie Paweł i szykuje się w dalszą drogę.