T.Love: Nasz album to taka pocztówka ROZMOWA
Nie opowiadam się za żadną ze stron, tylko mówię, że to, co się dzieje, jest chore. Stoję z boku, obserwuję z niepokojem - mówi Muniek Staszczyk, lider T.Love, o swoim stosunku do polityki. Jeden z najlepszych polskich zespołów w przyszłym roku będzie obchodzić 35-lecie działalności artystycznej. Najnowsza płyta „T.Love” ukazała się 4 listopada tego roku. Dzień przed urodzinami wokalisty grupy, Muńka Staszczyka.
Dlaczego nowy album nazwaliście po prostu „T.Love”? Jest w tym głębsza ideologia?
To jest nasz piętnasty album i pomyśleliśmy, że przekornie powinien się nazywać tak samo jak debiutancki. A z drugiej strony okładka stworzona została przez znanego grafika Rosława Szaybo, który zrobił wiele klasycznych okładek m.in. Leonardowi Cohenowi, The Clash czy Judas Priest. Poznaliśmy się rok temu. Zapytał, jaki mam pomysł na tytuł, a ja mu powiedziałem, że myślę po prostu o „T.Love”. Rosław uznał, że pomysł jest super, ponieważ nigdy nie mieliśmy swojego logo. Jego projekt rzutuje na tę okładkę. Ona jest bardzo czysta i po raz pierwszy w taki ikoniczny sposób pokazuje nazwę T.Love. Bez żadnej filozofii. Podoba mi się efekt jego pracy.
Logo stworzone przez Rosława będziecie chcieli używać przy kolejnych płytach?
Nie jesteśmy w stanie myśleć teraz o kolejnych rzeczach, bo nie jesteśmy zespołem, który wydaje płyty co roku. Nawet gdyby to był nasz ostatni album, to świetnie się składa, bo dobrze wygląda (śmiech).
Ale to nie będzie ostatni?
Może być. Ale nie musi.
To, co się dzieje dookoła, było mocną inspiracją przy pisaniu tekstów?
Płyta została zrealizowana bardzo szybko. Od stycznia do kwietnia tego roku powstały teksty i muzyka. Poprzedni album był tworzony przez cztery lata, obecny cztery miesiące, więc rzeczywistość dawała mocne sygnały do tekstów. Ale oprócz niej także lektury, rozmowy, popkultura… Taka mieszanka. Z pewnością płyta „T.Love” jest pocztówką współczesności, nasz zespół jej nigdy nie unikał.
Sporo osób uznaje ciebie, obok Kazika Staszewskiego, za czołowego komentatora polskiej rzeczywistości.
T.Love zaczynał w latach 80., w zupełnie innym czasie i teksty zawsze dotykały rzeczywistości. Tak samo zaczynał Kult. Ja reprezentuję zespół, dla którego słowo jest ważne, nie tylko „blablabla”. My nie śpiewamy piosenek do golenia. Niestety, dzisiaj tekst traci znaczenie, ludzie ich nie słuchają uważnie. Było wiele takich płyt w dorobku T.Love, które mówiły o tym, co nas otacza. Poprzedni album „Old is gold” był bardziej o duchowości, ten jest o sprawach bieżących. Czy ja się czuję komentatorem rzeczywistości? Nie wiem. Ludzie po swojemu to nazywają. My jesteśmy zespołem, który od zawsze był umiejscowiony tu i teraz. I zawsze mówił o tym, co się dzieje. Na pewno rzeczywistość na mnie wpływa.
A nie obawiasz się, że twoją publicystykę w tekstach zechcą wykorzystywać politycy i przeciągać cię na swoją stronę?
Ja nie jestem politykiem i nim nie będę. Stoję z boku polityki. Obserwuję to, co się dzieje, nie dlatego, że się czegoś boję. Jestem obserwatorem, nie byłbym w stanie zaangażować się w którąś ze stron, bo uważam, że życie i człowiek są dużo bardziej skomplikowani niż podziały polityczne. Tym bardziej, że te podziały są zbyt głębokie i o tym śpiewam na płycie.
O społeczeństwie, które jest niepotrzebnie podzielone. Wynika to z mojej obawy, nie z tego, że chcę jątrzyć, albo tego, by się skonfrontować. Ta płyta jest w pewnym sensie wołaniem o swego rodzaju pojednanie. Ale czy ktoś mnie będzie słuchał? Ludzi generalnie obchodzą inne rzeczy. Galerie handlowe, zakupy, dobre smartfony, wyjazdy… T.Love jest przeżytkiem. Ale jeszcze dajemy radę. I jeszcze trochę pogramy.
W utworze „Marsz” śpiewasz: „Marsze zbliżają się do siebie, kto wyceluje pierwszy - nie wiem, ja idę z boku - pomniki milczą nieruchome, dotrzymam kroku - wasze czerepy są szalone. To płonie, to płonie Okrągły Stół, podzieli, podzieli smoleński wrak na pół”. Ociekający krwią teledysk do tej piosenki od początku miał przemawiać mocno do wyobraźni jego widzów?
Utwór „Marsz” opowiada właśnie o tym, że nasz kraj jest podzielony. Nie opowiadam się za żadną ze stron, tylko mówię, że to, co się dzieje, jest chore. Stoję z boku, obserwuję z niepokojem. A niektórzy ludzie kompletnie nie kumają i piszą w internecie jakieś głupstwa, że płaci nam jakiś wywiad rosyjski, albo jesteśmy komunistami. To jest idiotyzm. Nie słuchają w ogóle tekstów, tylko piszą jakieś bzdety, włącznie z epitetami typu „ty lewacka ku...”. Mnie to nawet nie irytuje, tylko śmieszy. Oni w ogóle nie wysilają swojego mózgu. Tylko coś tam piszą. I jeszcze się nienawidzą. Potem nie zajmują się nawet utworem, tylko się napier… To jest jakiś odlot! Ile trzeba mieć w sobie złej energii, frustracji, jadu?
Jednym ze szczególnych utworów jest „Warszawa Gdańska”, będąca hołdem dla Davida Bowie. Wy rozpoczęliście prace nad nową płytą T.Love w dniu, w którym David zmarł, prawda?
Tak. Mieliśmy plan, by rozpocząć prace od początku roku. Pamiętam, że w piątek kupiłem płytę Bowiego, a w poniedziałek on zmarł. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że Paweł napisze fajną muzykę, w duchu Bowiego. Ja napisałem tekst. To jest teraz drugi singel, który promuje album. Jest oczywiście dedykowany Davidowi, ale są też inne tematy zawarte w piosence, jak chociażby pewien niepokój, różnice między bogatymi a biednymi, strach, który towarzyszy dzisiejszej Europie. Innej niż ta, która była 20 lat temu.
Muniek Staszczyk urodził się 5 listopada 1963 r. w Częstochowie.