W 1963 roku ksiądz Czesław postanowił założyć niezależną od biskupstwa parafię rzymskokatolicką. Bunt wikariusza skrzętnie wykorzystała Służba Bezpieczeństwa. W tym, że jednak władza odpuściła, widzę jakiś efekt obrony zielonogórskiego Domu Katolickiego z 1960 roku. – Tym razem chciano uniknąć konfrontacji... – mówi historyk Tadeusz Dzwonkowski, dyrektor Archiwum Państwowego w Zielonej Górze.
Gądków Wielki to zamożnie wyglądająca wieś z szeroką główną drogą i wypieszczonym kościołem w centrum. Tutaj znają się wszyscy, a dzieci nawet obcym mówią „dzień dobry”. Sąsiedzka sielanka. Ksiądz proboszcz, którego pytamy o wydarzenia z początków lat 60., z uśmiechem odpowiada, że oczywiście słyszał o parafialnej wojnie, ale sam jest zbyt młody, aby o tym dyskutować. Na szczęście jego poprzednicy w gądkowskiej parafii dawno już przywrócili harmonię. – Ale idźcie do pani Dudkowej. Była w to zaangażowana całym sercem – odpowiada, pokazując biały dom tuż obok kościoła.
W Archiwum Państwowym w Zielonej Górze skompletowano sporą teczkę dokumentów poświęconych gądkowskim wydarzeniom z lat 60.
– W tym czasie parafialnych wojen toczono sporo, z reguły w jakiś tam sposób zamieszany był w to kościół „patriotyczny”, czyli niezależny od papieża i miejscowego biskupa, np. Kościół polskokatoklicki – mówi Tadeusz Dzwonkowski, historyk, dyrektor Archiwum Państwowego w Zielonej Górze.
Jednak w niewielkiej parafii w okolicy Torzymia w roli głównej wystąpił ksiądz Czesław i jego Samodzielna Niezależna Parafia Rzymskokatolicka w Gądkowie Wielkim. Prawdziwym scenarzystą całej historii był szef zielonogórskiej SB i chodziło o pokazowe „wyrwanie” tej parafii ze struktur Kościoła rzymskokatolickiego i podważenie autorytetu kurii. Jednak gorzowska kuria biskupia nie zamierzała skapitulować, a na jej czele stał biskup Wilhelmem Pluta, uchodzący za zdecydowanego przeciwnika ustroju.
Notatka służbowa KW PZPR z 3 listopada 1963:
„Do chwili przybycia do Gądkowa W. ks. Zygmunta Marcinkowskiego w parafii urzędowali księża: Barański Bronisław – proboszcz, i ks. Czesław – wikariusz koadiutor. W tym okresie istniały nieporozumienia pomiędzy ks. Barańskim a ks. Czesławem na tle wpływów w parafii. Ks. Barański podejrzewał ks. Czesława, że ten został przysłany przez Kurię do Gądkowa, ażeby zebrać dostateczną ilość materiałów przeciwko niemu, które by posłużyły do usunięcia go ze stanowiska proboszcza za jego działalność postępową”.
– Za poprzednim księdzem nie przepadaliśmy. Jak to się mówi, był z jednej strony strasznie pazerny, z drugiej zaliczano go do tzw. księży patriotów, podporządkowanych ówczesnej władzy – wspomina pani Piątek. – Nie można było go wysadzić z parafii. Gdy się rozchorował, w jego miejsce przysłano właśnie księdza Czesława. Wydawał się idealny. Młody, bardzo religijny, przystępny, pięknie śpiewał, a jakie wygłaszał kazania... Przyjechał najpierw z bratem. Drugi brat, organista, wstąpił później do milicji.
Jak wspominają w Gądkowie, to był prawdziwy duchowny. Wkrótce do parafii zjechała jego rodzina, która dotychczas wynajmowała jakiś dom w okolicy Złotowa. Gdy tutaj przyjechali, natychmiast poczuli się znakomicie. U siebie.
– Byłem młodym chłopakiem, gdy żukiem pojechaliśmy do Wschowy, aby księdza Czesława do nas przywieźć – wspomina Stanisław Dudek. – Jechał z jedną walizką. I kazał się zatrzymywać przy każdej kapliczce, modlił się, a i nam kazał.
Parafianie wikariuszem byli zachwyceni i wielu poszłoby za nim w ogień. Wkrótce musieli to udowodnić. Kuria podjęła decyzję, że dawny proboszcz wraca do Gądkowa, a ksiądz Czesław trafi do nowej parafii w województwie zachodniopomorskim.
– Nawet tam pojechał, ale szybko wrócił
– wspomina pani Piątek. Jej zdaniem odpowiedzialność za to wszystko, co stało się później, ponosi rodzina księdza Czesława, która stwierdziła, że nie ma ochoty się z Gądkowa ruszać. Był sierpień 1963 roku... Byłam nawet świadkiem takiej rozmowy. Matka księdza zapytała: Czesiu, co zamierzasz teraz robić? On odpowiedział, że przecież on przy biskupie jest jak baranek. A brat zapytał tylko, gdzie oni na zimę się podzieją...
Pismo z 3 listopada 1963:
(...) ks. Czesław zabiegał o pozbawienie ks. Barańskiego stanowiska proboszcza i objęcie tego stanowiska. Rozpoczął on wśród wiernych działalność dyskryminującą ks. Barańskie-go, w wyniku usilnych starań został mianowany przez Kurię wikariuszem – koadiutorem, objął kasę parafialną i stał się faktycznym zarządcą parafii. Przez ten okres zdołał zmobilizować wokół siebie większość parafian. W tym okresie ks. Barański również starał się utrzymać swoje wpływy wśród parafian. Grupa jego zwolenników była jednak mniej liczna. Grupy te wzajemnie zwalczały się, pisały petycje do Kurii, organizowały delegacje itp. Kuria wówczas pod pozorem uzdrowienia zaistniałej sytuacji w Gądkowie przysłała trzeciego księdza – Marcin-kowskiego Zygmunta. (...) W czasie pobytu w Gądkowie dziekan Berka wyjaśniał wiernym z ambony, żeby nie robili żadnych zakłóceń i zaprzestali żądać pozostawienia w Gądkowie ks. Czesława z uwagi, że jest on skompromitowany na tle swego postępowania i Kuria zawiesiła go w czynnościach. (...) W toku zbierania informacji ustalono, że największą grupę zwolenników posiada ks. Czesław, liczy ona około 70 proc. ogółu parafian zamieszkałych w zasadzie we wszystkich miejscowościach wchodzących w skład parafii, tj. w Gądkowie Wielkim, Gądkowie Małym, Dębrznicy i Radzikowie...”.
Jak pół roku później pisano w materiale oficjalnej agencji informacyjnej, jednym z najczęstszych powodów konfliktów między parafiami wiejskimi a kuriami biskupimi jest sprawa mianowania i przenoszenia księży. Władza naturalnie popierała wszelkie separatystyczne ruchy. Tak było w przypadku księdza Czesława. Natychmiast stał się księdzem postępowym. Zresztą Gądków nie był ani pierwszy, ani jedyny. Tak było w Wierzbicy (ówczesne województwo kie-leckie), Gnojnie (woj. lubelskie), Młynarach (woj. olsztyńskie). Doszło do secesji, do odejścia parafii spod władzy miejscowego biskupa kurii i utworzenia tzw. samodzielnych parafii rzymskokatolickich.
– Dla mnie rozpoczęło się to banalnie
– wspomina pani Jadwiga. – Matka księdza Czesława robiła u mnie pranie, u nich na plebanii nie było warunków. Wówczas zaczęła straszne rzeczy na biskupa wygadywać. Wyprosiłam ją i powiedziałam, że w moim domu biskupa obrażać się nie będzie...
Do Gądkowa zjechali doradcy z innych „niepodległych” parafii. Pojawili się funkcjonariusze wiadomych służb. Zwolennicy księdza Czesława szybko opanowali filialne świątynie w Radzikowie i Debrznicy.
– Kościół w Gądkowie udało nam się obronić – dodaje pani Dudek. – Od dziesiątej do szóstej pilnowaliśmy i zwolenników ks. Czesława nie wpuściliśmy. Wieś, a raczej parafia, się przepołowiła: na zwolenników i przeciwników. Cóż, zamydlono ludziom oczy, że to nadal ich wiara, że to Kościół rzymskokatolicki. Kuria zareagowała i przywróciła nam księdza Rychwalskiego, który był już w Gądkowie zaraz po 1945 roku.
Według oficjalnych danych w 1966 roku 108 osób popierało księdza Grzegorza, 171 było mu przeciwnych, a 141 było neutralnych...
19 grudnia 1963 r: Ksiądz Rychwalski do prezydium wojewódzkiej rady narodowej, podpisy sześciorga parafian: „W łączności z bezskutecznością wszelkich odwołań i skarg – składanych przez Społeczeństwo Rzym. -Kat. parafii Gądków Wielki, jak i przez prawowitych Kapłanów wyznaczonych przez Kurię (...) do pracy w tejże parafii – zażaleń składanych: ustnie, telefonicznie i pisemnie do Władz Administracyjnych, jak i do Władz Bezpieczeństwa – na gwałcenie praw i przepisów PRL przez zwolenników ks. Czesława – składamy obecnie publiczny protest, domagając się bezwzględnej ingerencji władz państwowych, ku poszanowaniu przepisów obowiązującego prawa”.
– Byłam u wojewody Lembasa, u Wieczorka, czyli sekretarza KW – wspomina.
– Odprawił nas. A w tym czasie u nas było wiele emocji. Pewnego dnia patrzymy, a do kościoła idzie wielu zwolenników księdza Czesława. To ja pobiegłam po naszego księdza, a później po wiosce, aby też nasi przyszli. Było spotkanie z władzami. Słyszałam wtedy przez drzwi, jak rozliczano zwolenników tego samodzielnego kościoła, dlaczego tak niewiele osób przyszło. Tłumaczyli, że nie wiedzieli i poszli pracować do lasu. Stanęliśmy przed kościołem i powiedzieliśmy, że skoro ich słuchają, to i nas powinni. Usłyszeliśmy, że powinniśmy tę nową parafię wpuścić do gądkowskiego kościoła, bo duży jest. My odpowiedzieliśmy, że nas jest więcej. I oni naszego księdza w Radzikowie nie wpuścili. I skutecznie obroniliśmy kościół przed jego rodziną i zwolennikami.
– W nasze sprawy bardzo mocno zaangażowała się SB – dodaje pan Stanisław. – Przyjeżdżali funkcjonariusze ze Słubic. Nawet mnie, chłopca, próbowali zastraszyć, pytając, dlaczego temu a nie innemu księdzu służę do mszy. Przychodzili, kładli na stół kaburę z pistoletem. Mówili, że nie dostanę się do technikum, gdyż szkoły są państwowe, a państwo stoi za księdzem Czesławem.
24 grudnia 1963 r., relacja ze spotkania przedstawicieli władz wojewódzkich z parafianami: „Cały czas w dyskusji powtarzano, że bez b-pa i Kurii mogą żyć, a nawet nie będą musieli płacić na Kurię i Seminarium, lecz nikt nie zastanawiał się ani nie wysuwał żadnych propozycji co do prawnego uregulowania tych spraw. W dalszej rozmowie ludność ta żądała, aby władze przejęły klucze od kościołów w Gądkowie i przekazały przedstawicielom ludności. Domagano się również zmuszenia ks. Rychwalskiego, aby umożliwił korzystanie ks. Czesławowi z jego pokoju, wykazywali, że jest to bezprawie. (...) Żądano również, aby przejściowo wydać zakaz meldowania nowych księży w Gądkowie, motywując to, że już około 15 księży przewinęło się przez Gądków i nie wiadomo, ile jeszcze Kuria ich naśle. (...) Padały głosy, że miejscowe władze trzymają stronę ks. Rychwalskiego, dotyczy to zarówno Prez. GRN, jak i Posterunku MO w Boczowie...”.
Jak dziś wspominają gądkowianie, to był dziwny czas. Pełen emocji, gdy sąsiad nienawidził sąsiada. Jak mówi jedna z pytanych przez nas kobiet, to było trochę jak wojna. Religijna, w której wcale o religię nie chodziło. Zdarzały się szarpaniny, przede wszystkim przy wejściu do kościoła. Bywało, że w świątyni i w jej najbliższym otoczeniu odbywały się dwie „konkurencyjne” msze.
– Rzeczywiście: ja, moja rodzina, popieraliśmy księdza Czesława – przyznaje Tadeusz Bednarczyk. – Ale to naprawdę był dobry duchowny, z każdym porozmawiał, miał podejście do ludzi. I do dzieci. Był w stosunku do nich spokojny, a nie agresywny, jak do innych. To dla nas było naprawdę ważne.
– My nie zastanawialiśmy się nad tym wszystkim – dodaje starsza kobieta. – Przed
wojną, na wschodzie, ksiądz to była świętość. A tutaj nie wiedzieliśmy, który ksiądz jest prawdziwy. A Czesława znaliśmy.
Kolejne niedziele, kolejne msze, rekolekcje. Jedne w kościołach, inne przed kościołami. W Gądkowie msze separatystów odbywały się na plebanii. Na jej ścianie pojawiła się tabliczka informująca o funkcjonującej tutaj samodzielnej, niepodległej parafii.
Protest delegacji parafii złożony na ręce przewodniczącego Prezydium WRN: „Wczoraj, 26 grudnia 1963 r., znowu zastaliśmy Kościół nasz zamknięty na nowe łańcuchy i grupę ks. Czesława szykującą się do bicia nas i poniewierania za nasze przekonania i praktyki religijne. W Kościele stwierdziliśmy kradzież ornatu i innych rzeczy liturgicznych, zabranych przez zwolenników Ks. Czesława, który wdziera się do naszego Kościoła i chociaż już nie należy do Kościoła Rzymsko-Katolickiego, odprawia w nim swoje nabożeństwa. (...) Niezrozumiały jest także dla nas fakt, że delegatom naszym, czy też osobom przesłuchiwanym przez Władze, usiłowano wpoić przekonanie, że powinien opowiedzieć się po stronie Ks. Czesława”.
Biskup próbował nawrócić ks. Czesława, próbowali koledzy z seminarium. Wydawał się być głuchy na wszelkie argumenty.
– Później, po latach, zapytałem go o listy, o te, które pisał do biskupa, pełne inwektyw i jadu. One do niego nie pasowały – dodaje pan Stanisław. – Odpowiedział mi: „Stasiu, czy ty myślisz, że ja sam te listy pisałem?”.
– W końcowym okresie, gdy zostało już kilka rodzin, zebraliśmy podpisy jakichś sześciuset, może więcej ludzi, i pojechaliśmy do Sejmu – wspomina pani Jadwiga. – Tam usłyszeliśmy, że to nie ich sprawa, że trzeba do ministerstwa wyznań. Poszliśmy. Przyjął nas pan Wierzbicki. Powiedzieliśmy, że nie chcemy tej nowej wiary. On mówił, że to jest przecież ta sama wiara. A sąsiadka na to, że to sekta. Kazał nam wyjść, ale później słyszeliśmy przez drzwi, jak na kogoś, chyba w Zielonej Górze, krzyczał. Że ma przecież przed sobą podpisy całej parafii.
Służbie Bezpieczeństwa udało się pogłębić konflikt między młodą i starszą generacją kapłanów
Notatka służbowa: „W 1966 roku Niezależna Samodzielna Parafia Rzymsko-Katolicka w Gądkowie Wielkim, powiat Słubice, stopniowo straciła swych zwolenników. Przypuszczalnie parafia ta przestanie istnieć w 1967 roku. (...) W marcu 1966 roku ks. Czesław przywiózł z Poznania do pomocy duszpasterskiej w Niezależnej Parafii w Gądkowie Wielkim ks. Władysława Zygmunta, który od szeregu lat znajdował się w konflikcie ze swoim biskupem i został usunięty ze stanowiska proboszcza. W kwietniu tegoż roku ks. Czesław związał się bliżej z kobietą. Te stosunki poderwały opinię jego. Dlatego, kiedy zaangażował się z tą osobą jeszcze bardziej, zgłosił sam ustąpienie ze stanowiska proboszcza Niezależnej Samodzielnej Parafii, natomiast Rada Parafialna wybrała na stanowisko proboszcza ks. Zygmunta”.
– Było coraz mniej ludzi wiernych tamtej parafii, nie byli w stanie jej utrzymać – mówi pani Dudek. – Myślę, że zadecydował ten nasz zdecydowany opór. Księdzu Czesławowi zaproponowano pracę na stacji benzynowej w Rzepinie, wiem, że miał później dwie córki. Był bardzo życzliwy ludziom z naszej wsi.
– W rocznicę kapłaństwa ks. Andrzejewskiego biskup Pluta opowiedział nam, że zrobił wszystko, aby pomóc ks. Czesławowi
– dodaje pan Stanisław. – Kilka razy już mówił, że rzuca wszystko i wraca do kapłaństwa. Wystarczyła pokuta w tzw. księżówce. Ale miał taką opiekę... Ledwie wyszedł z siedziby biskupstwa, natychmiast pojawiali się obok niego smutni panowie. Nie mogli dopuścić, aby sprawa Gądkowa zakończyła się całkowitą klęską. Chociaż jego „wytrwali”.
Zielona Góra 6 czerwca 1967 r.: „Zgodnie z planem „trójki” udało się jeszcze o rok opóźnić ten proces. Dopiero w dniu 4 maja 1968 r. – w myśl wcześniejszego porozumienia – nastąpiło przekazanie mienia rozwiązanej Niezależnej Samodzielnej Parafii przedstawicielowi Kurii. Jeżeli ks. Zygmunt opuści parafię, ponieważ ona jest fikcją, żyje on jedynie z pieniędzy otrzymywanych od państwa, wówczas Rada Kościelna będzie kompetentna rozwiązać parafię i zgłosić ten fakt w Wydziale do Spraw Wyznań, przekazując całą dokumentację i klucz do kościoła...”.
– To był nieszczęśliwy człowiek, który zabrnął w ślepy zaułek – mówi pan Stanisław.
– Podobnie jak inni ludzie z Gądkowa byłam na jego pogrzebie – dodaje pani Jadwiga. – Był znakomitym kapłanem.
– Ale nie na tamte czasy...
Tadeusz Dzwonkowski przyznaje, że historia gądkowskiej wojny parafialnej doskonale pokazuje zachowanie ówczesnej władzy wobec Kościoła, ale...
– W tym, że jednak odpuszczon,o widzę jakiś efekt obrony zielonogórskiego Domu Katolickiego z 1960 roku – dodaje. – Tym razem chciano uniknąć konfrontacji...
- W tekście oraz w cytowanych dokumentach unikamy podawania nazwiska księdza Czesława. Brzmienie dokumentów oryginalne – pochodzą z... Ryszard Michalak. „Kościół Polskokatolicki i Samodzielne Niezależne Parafie Rzymskokatolickie w polityce wyznaniowej państwa polskiego po 1956 roku. Źródła do sprawy Gądkowa Wielkiego”, „Studia Zachodnie”, nr 9, 2007.
- Wzorem dla Gądkowa była Wierzbnica „W parafii w Wierzbicy mianowany został 27-letni wikary, ks. Zdzisław Kos. Ówczesny proboszcz parafii rzymskokatolickiej, ks. Marian Bujarczak, pobierał wygórowane opłaty za posługi duszpasterskie, przez co nie był lubiany w swojej parafii. Wikary miał inne podejście do obowiązków. Ks. Kos został w końcu przeniesiony przez biskupa do innej parafii, ale w 1962, zachęcany przez swoich dawnych parafian oraz rodzinę, pojawił się ponownie w Wierzbicy, gdzie z ich pomocą udało mu się zająć kościół parafialny i stworzyć Niezależną Samodzielną Parafię Rzymskokatolicką w Wierzbicy. Dochodziło do kłótni i bójek na kamienie, kołki i kłonice, płonęły stodoły. Sprawa dla ks. Kosa zakończyła się ekskomuniką.