To nie jest książka tylko o seksie, ale o pełnej miłości
„Sztuka kochania” Michaliny Wisłockiej, wydana po 40 latach od premiery, stała się hitem. Jak to możliwe? Przecież wtedy i dziś to zupełnie różne światy.
„Sztuka kochania” Michaliny Wisłockiej, wydana po 40 latach od premiery, stała się hitem. Jak to możliwe?
Aktualność książki polega na tym, że jest to lektura o miłości. Gdy się mówiło przy Michalinie Wisłockiej, że napisała książkę o seksie, to ona się denerwowała. Podkreślała, że książka traktuje o miłości, a seks jest jej ważną składową. To przesłanie jest nadal aktualne. Pokazuje na przestrzeni tych lat dobre myślenie dr Wisłockiej o związkach, relacjach między ludźmi, dlatego że ona pisze o okresie młodości, dorosłości i późniejszej fazie życia...
Czasy dziś mamy podobne do tych w PRL-u?
40 lat temu Michalina Wisłocka z dużą determinacją walczyła o wydanie tej książki. Dziesięciu recenzentów wydało negatywną opinię, tylko prof. Andrzej Jaczewski był za. Ani czasy upojnego socjalizmu, ani obecne nie są dobre do pozytywnego traktowania ludzkiej seksualności, patrzenia na seksualność w kategoriach zdrowia. A Wisłocka bardzo mocno zwróciła na to uwagę...
Ale nie byłoby tego bestselleru, gdyby nie ziemia lubuska?
We wstępie do wydanej po 40 latach książki nawiązuję do Lubniewic. Jestem przekonany o tym, że gdyby Michalina Wisłocka na początku lat 50. nie przyjechała do Lubniewic, nie spotkała tam marynarza Jurka i nie przeżyła pięknej, niespełnionej miłości erotycznej, to „Sztuki kochania” by nie było. Dzięki tym wydarzeniom miała szansę poznać to, co związane jest z pozytywnym, namiętnym przeżywaniem erotyki. Dostrzec wartość, jaką może być bliska relacja między dwojgiem ludzi. Nie miałaby świadomości, że można czerpać tyle radości z bycia ze sobą. Śmiało mogę powiedzieć, że Lubniewice są szczęściodajne dla kultury erotycznej Polski.
Gdyby nie Lubniewice, nie byłoby też filmu o Michalinie Wisłockiej?
Gdybyśmy trzy lata temu nie otworzyli parku Miłości w Lubniewicach, nie doszłoby do spotkania wielu osób, których zaprosiłem, między innymi córki Michaliny Wisłockiej z Violettą Ozminkowski i nie powstałaby książka „Sztuka kochania gorszycielki”. Bo to właśnie na motywach tej bestsellerowej biografii powstaje film „Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej”. Jego premiera odbędzie się 27 stycznia.
To kobieta przejmuje ster w relacjach damsko-męskich. Ale Wisłocka ma w tej książce duży poziom tolerancji dla mężczyzn...
Jest Pan konsultantem tego filmu?
Cieszę się z tego, że zdjęcia do niego kręcono poza Warszawą, także w Lubniewicach. Michalina Wisłocka upodobała sobie nasz region, odwiedzała też Łagów, Zieloną Górę, Żary... Cieszę się, że tak dużo pięknych rzeczy dzieje się wokół osoby Michaliny Wisłockiej. Nigdy w życiu bym nie pomyślał, że będę pisać wstęp do „Sztuki kochania”. Książki, którą z wypiekami na twarzy czytało wielu Polaków. Przecież sprzedano siedem milionów egzemplarzy. To miłe, że wydawca poprosił mnie o to. Cieszę się, że wstęp napisał też profesor Andrzej Jaczewski, który był autorem wstępu do pierwszego wydania książki. Ten dziś 87-letni nestor polskiej seksuologii z dużym zadowoleniem przyjął zaproszenie. Wspólnie zastanowiliśmy się nad tym, że przecież po 40 latach jest pewien postęp medyczny, szczególnie związany z antykoncepcją, dlatego też zaproponowaliśmy dopisanie jednego rozdziału. I tak też się stało. Napisany został przez prof. Mirosława Wielgosia, który jest prezesem Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego, a teraz jest rektorem warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, oraz dr Beatę Wróbel – seksu-olożkę i ginekolożkę.
Jakie głosy dziś Pan słyszy?
Hanka Bakuła, z którą teraz piszę książkę, o ponownym wydaniu „Sztuki kochania” powiedziała: To jest dla guwernantek! Ona 40 lat temu patrzyła na tę lekturę jako studentka Akademii Sztuk Pięknych. Teraz, po tylu latach, po przeczytaniu tej książki stwierdziła: To jest poradnik, który powinien być obowiązkowym kompendium wiedzy o miłości, o seksualności dla ludzi, którzy wchodzą w związki.
Ale chyba są rzeczy, które nie do końca pasują do naszej rzeczywistości?
Wisłocka przypisuje kobiecie tradycyjne role, mężczyźnie też. Mam wrażenie, że ona traktowała mężczyznę w sposób niedojrzały. To kobieta przejmuje ster w relacjach damsko-męskich. Ale Wisłocka ma w tej książce duży poziom tolerancji dla mężczyzn... W lekturze jednak wiele rzeczy jest ciągle aktualnych. Chodzi o podejście w kształtowaniu pewnej świadomości dotyczącej seksualności, fizjologii... Ważne jest też to, że ona w sposób przystępny to tłumaczy. I taka też była Michalina Wisłocka w relacjach ze swoimi pacjentkami. I w książce też widać jej wielką – jako lekarza ginekologa – troskę o kobietę, o jej zdrowie seksualne.
- „Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej” Film „Sztuka kochania” wyreżyserowała Maria Sadowska. W postać Michaliny Wisłockiej wcieli się Magdalena Boczarska. Na ekranie zobaczymy też m.in. Danutę Stenkę, Karolinę Gruszkę, Piotra Adamczyka, Borysa Szyca, Wojciecha Mecwaldowskiego czy Eryka Lubosa. Pojawiły się już pierwsze plakaty promujące film, którego premiera odbędzie się 27 stycznia 2017 roku. Warto dodać, że obraz przygotowują twórcy filmu „Bogowie”.
I o związek?
Ta książka pokazuje, jak warto dbać o związek, swoją miłość, jak pokonywać kryzysy. A sami wiemy, że Michalina nie była osobą spełnioną w związku. Że całe jej życie było poszukiwaniem miłości. Przez pewien czas żyła w związku równoległym, czyli ona, mąż i przyjaciółka. Z moich badań wynika, że dziś osiem procent Polaków żyje w związkach równoległych. To pokazuje, jak różnie buduje się relacje...
Ale większość nas – wbrew pozorom – chyba jest zadowolona ze swoich związków?
W czerwcu pytałem Polaków, czy przeżyli swoją prawdziwą miłość. 67 procent odpowiedziało, że tak. A gdy zadałem kolejne pytanie, czy gdybyś miał możliwość ponownego wyboru partnerki/partnera, jaką podjąłbyś decyzję, to większość twierdzi, że wybrałoby znów obecną partnerkę/partnera. Mimo tego więc, że często narzekamy na osoby, z którymi jesteśmy w związku, to jednak zależy nam na nich.
Książka rozchodzi się jak świeże bułeczki...
Pewnie część z nas sięgnęła po nią z powodów sentymentalnych. Ci, którzy są w fazie 50-60 plus, bardzo dobrze identyfikują się z Wisłocką. Moje badania pokazują, że im późniejsza faza życia, tym więcej ludzi kojarzy, rozpoznaje Michalinę Wisłocką. Myślę, że młodzi czytelnicy mogli widzieć tę książkę w biblioteczce swoich rodziców czy dziadków i teraz sięgną po nią z ciekawości. Albo szukają rzetelnej wiedzy o seksualności, związkach, miłości...
Powiedział tylko: „Misia, przyjdzie do ciebie mój doktorant”. I oddał mi słuchawkę. Grzecznie zapytałem o adres. Usłyszałem: „Mieszkam tam, gdzie Kiliński ma mnie w dupie”.
Nie wystarcza im już internet?
Widać, nie wystarcza. Mają świadomość, że techniki seksualne to za mało. A pornografia nijak się ma do rzeczywistości. Dr Wisłocka była jej wielką przeciwniczką. Warto dodać, że w wydanej po 40 latach książce zamieszczono te same rysunki Bożeny Bratkowskiej, które znalazły się w pierwszym wydaniu.
Jak wspomina Pan pierwsze spotkanie z Michaliną Wisłocką?
To był początek lat 80. Robiłem doktorat u prof. Jaczewskiego na temat seksualizmu dzieci i młodzieży w Polsce. Powiedział mi wtedy, że nie jestem lekarzem, więc dobrze by było, gdybym miał konsultanta lekarza. Najlepiej Michalinę Wisłocką. Ale ona teraz jest u szczytu popularności. Nie wiadomo, czy się zgodzi. Zaraz jednak do niej zadzwonił. Powiedział tylko: „Misia, przyjdzie do ciebie mój doktorant”. I oddał mi słuchawkę. Grzecznie zapytałem o adres. Usłyszałem: „Mieszkam tam, gdzie Kiliński ma mnie w dupie”. Po czym Wisłocka odłożyła słuchawkę. Wziąłem taksówkę. „Pod pomnik Kilińskiego” – poprosiłem. No i trafiłem na ul. Piekarską 5. Drzwi otworzyła Wisłocka. Jak mnie zobaczyła, stwierdziła: „Taki gupi (wypowiedź oryginalna) to pan nie jest!”. Z czasem kontakty stawały się coraz bardziej przyjacielskie.
O dobre relacje trzeba dbać. Właśnie ich życzyłby Pan naszym Czytelnikom?
Życzyłbym spełnienia w miłości, bo każdy chce mieć w życiu swojego „Misiaczka”, do którego można się przytulić, któremu można się zwierzyć. Pamiętajmy, że o dobre relacje należy dbać. Bycie w związku to sztuka kompromisu. I nie idealizujmy świąt. Czasami, niestety, dla niektórych to czas konfliktów. Prezenty, opłatek nie zawsze poprawią nasze relacje. Święta budujemy przez atmosferę całego roku. Choć oczywiście Boże Narodzenie to dobry moment na refleksje, na wybaczanie sobie... Nasze związki, rodzina jest jak biznes, o który należy dbać, a tam, gdzie trzeba, wprowadzić program naprawczy. Życzyłbym zdrowia, bo jest to wartość niepodważalna.