To nieprawda, że musisz być doskonała. Po prostu bądź sobą!
Odeszła z telewizji, bo miała dość terroru doskonałości. Chora na bielactwo dziennikarka Ewelina Kopic pokazuje, że trzeba się lubić takim, jakim się jest
Dobrze jest być sobą?
Fantastycznie! Tylko trzeba siebie polubić, wręcz pokochać.
Brzmi to trochę jak cytat z Bridget Jones, która walczyła z nadliczbowymi kilogramami o akceptację, o to, by ktoś ją pokochał taką, jaka jest.
I nic dziwnego, że Bridget pokochały kobiety na całym świecie, bo wyraziła ich pragnienia identyczne pod każdą szerokością geograficzną, wręcz zmobbingowane obowiązującym modelem kobiecości, który nie uznaje zmarszczek, obwisłych podbródków, blizny po cesarskim cięciu itd.
Nie trzeba mieć rozmiaru 36, twarzy bez ani jednej zmarszczki i wiecznie jędrnych piersi?
Czy ktoś wierzy w takie idealne, nieprzemijające "piękno" bez odsysania, nici hialuronowych itd.? Kiedy patrzę na różne "doskonałe" panie, które usiłują wmówić wszystkim dookoła, że swój wygląd zawdzięczają tylko diecie i ćwiczeniom, to ogarnia mnie pusty śmiech.
Bez nazwisk?
Po co nazwiska? Przecież to widać. Ten cały botoksowy świat zawładnął mediami i wyobraźnią kobiet. Telewizja narzuca nam kanon urody i wymusza, żebyśmy się dostosowały. No to korzystamy z dobrodziejstw medycyny estetycznej. Żeby była jasność, ja medycyny estetycznej nie neguję, bo wszystko jest dla ludzi, pod warunkiem, że zna się umiar i nie wtłacza kobietom, że tylko nienaturalnie przemodelowana twarz da szczęście, bo jest piękna. Ktoś nam w ogóle zaczął mylnie definiować pojęcie piękna. Wygląd w telewizji to co najmniej połowa sukcesu, bo widzowie chcą oglądać osoby piękne, nieskazitelne. W pewnym momencie przestałam akceptować sytuację, w której od tego, co mówisz, co myślisz ważniejsze jest, jak wyglądasz, ile publikacji na twój temat pojawia się na portalach plotkarskich, jak dużo bankietów showbiznesowych zaliczyłaś. I nie chodzi o premiery teatralne i filmowe, czy rozdania ważnych nagród, ale premiery nowych produktów do mycia podłóg lub otwarcie sklepów, na których to imprezach owe celebrytki pozują z butem lub torebką przy twarzy... Nikt mnie nie przekona, że to normalne, by od południa przygotowywać się na wieczorne wyjście, byle potem znaleźć swoje zdjęcie w kolorowym piśmie...
Bycie celebrytą "zobowiązuje"...
Oczywiście, nie mam nic przeciwko temu, by osoby, które odniosły sukces, ogrzewały się w cieple medialnej chwały: aktorzy, wokaliści, którzy ciężko zapracowali na sukces, mają talent. To w pewnym sensie także nagroda za ich pracę, osiągnięcia, sympatię widzów. Tylko zastanówmy się, co jest dziś dla nas miarą tego sukcesu? Niestety, w naszej rzeczywistości gwiazdą staje się nie artysta, ale celebryta, bywalec bankietowy, czasem skandalista, czasem po prostu ktoś, kto zapomniał pod sukienkę założyć bielizny... i na sezon taki celebryta jest "właścicielem" masowej wyobraźni. Ma monopol na wiedzę, opowiada widzom, jak żyć. Zachwiały się proporcje, zmarniał ten medialny świat.
Czy myślałabyś tak samo, gdyby nie twoja choroba?
Ja zawsze tak myślałam i dlatego, mimo zaproszeń, pojawiałam się na celebryckich eventach bardzo rzadko. Mnie się zawsze wydawało, że te zaproszenia i popularność to wartość dodana do pracy w telewizji. Niestety, dziś to cele same w sobie. W ciągu ostatnich kilku lat telewizja bardzo się zmieniła i nie ma już jasnych zasad, kto w niej pracuje i kto jest promowany. Choroba przyspieszyła podjęcie decyzji o odejściu z telewizji. Od kilkunastu lat choruję na bielactwo. To defekt skóry związany z zaburzeniami pigmentacji. Zaczęło się od małej plamki na nadgarstku. Dziś białe plamy zajmują ok. 50 proc. mojego ciała: ręce, plecy, nogi. Jestem "łaciata". Nie wiadomo, jakie są przyczyny bielactwa. Podobno jednym z "wyzwolicieli" jest stres. Początkowo maskowałam się, używałam hektolitrów fluidów, samoopalaczy. Nie mogłam nosić bluzek z krótkimi rękawami, ukrywałam swój problem. Wstydziłam się go. W upalne dni zapięta pod szyję, w spodniach, zalewałam się potem. Musiałam dojrzeć, by się oswoić z bielactwem, żeby pokazać te swoje "łaty". Sądzę, że bielactwo miało wpływ na moje wycofanie się, ale też pozwoliło mi trzeźwo spojrzeć na to, co tak naprawdę jest dla mnie najważniejsze. Ja z tej choroby nie robiłam sensacji, dramatu. Powiedziałam w jednym z programów, że brzydota źle sprzedaje się na wizji, ale to nie oznacza, że czuję się brzydka, gorsza. Uznałam, że po prostu nie będę dalej brać udziału w tym wyścigu do ścianki czy na okładkę kolorowego pisma.
Czy usłyszałaś od swoich szefów, że nie możesz pracować na wizji, bo źle wyglądasz?
Wbrew temu, co znalazłam gdzieś w tabloidach, decyzja o odejściu była samodzielna. Nikt na mnie nie naciskał! Były pytania o moje plamy i prośby, by je tuszować, ale nikt, na Boga, mnie z tego powodu z pracy nie wyrzucił! Odejście to efekt moich obserwacji i przemyśleń. Pewnego dnia powiedziałam sobie: do cholery, koniec, nie dam dłużej rady. I zresztą po co? Jestem, jaka jestem. Ludzie mają gorsze problemy, z którymi muszą się mierzyć każdego dnia! Zdjęłam te golfy, swetry, założyłam podkoszulek i stałam się wolna.
Prawie jak amerykańskie hipiski, które paliły biustonosze, by poczuć wolność.
(śmiech). To była moja osobista akcja, takie oczyszczenie. Potem, gdy już założyłam portal "Dobrze być sobą", to okazało się, że chorych na bielactwo jest wiele i każda z nas, bez względu na to, czy oglądają ją tylko mąż i dzieci, czy też tysiące widzów, ma te same problemy i zahamowania. Prawda jednak jest taka, i nie dotyczy tylko bielactwa, że te nasze defekty przede wszystkim widzimy my, bo otoczenie najczęściej nie zauważa krzywego nosa, małej blizny, plamy na ręce. Dlatego od nas powinnyśmy rozpocząć proces zaakceptowania tego, jakie jesteśmy.
Nie jest chyba łatwo tak z dnia na dzień zrezygnować z tej telewizyjnej adrenaliny?
To jeden z największych problemów Polaków. Przeczytałam, że ktoś się brzydzi tych plam lub że telewizja jest tylko dla doskonałych, albo że robię z siebie biedactwo i to zwykły lans. Jakaś kompletna bzdura. Na szczęście lawina komentarzy i mejli od pań i - uwaga - panów, którzy cieszą się, że ktoś z tego "nieskazitelnego świata" mówi otwarcie o swoim defekcie, jest dla mnie dużo ważniejsza od złośliwości!
Dobrze też dla innych, bo założyłaś portal, na którym mogą się spotkać kobiety z defektami?
Mam taką nadzieję. Spotkały się na tym portalu kobiety jak ja z bielactwem, ale także np. po usunięciu piersi, z łysieniem plackowatym czy atopowym zapaleniem skóry. To też miejsce dla zupełnie zdrowych kobiet, które myślą tak jak ja i chcą świata, który nie ocieka botoksem i hialuronem. Kobiety żyją pod presją otoczenia, które wymaga od nich nieskazitelności. Nie możemy się jej poddać, bo przestaniemy być sobą. Staramy się wzajemnie wspierać. Testujemy nowy lek na bielactwo, piszemy o makijażu medycznym, o łuszczycy, szerokich biodrach i tych wszystkich "tematach", na które niewiele jest miejsca w telewizjach.
Wrócisz do telewizji?
Jeśli ktoś będzie chciał pokazywać normalne życie i tworzyć poradniki dla kobiet, które chodzą po ulicach, a nie stąpają po czerwonych dywanach! (śmiech). Nie chcę mówić o cudownych zabiegach za koszmarne pieniądze, bo sponsor zapłacił za program. Przymierzam się do projektu internetowego, który będzie nawiązywał do idei "dobrze być sobą". A telewizja? Jestem zdania, że nie należy zamykać definitywnie żadnych drzwi, ale stale otwierać nowe.
Ewelina Kopic,
dziennikarka telewizyjna z Katowic (rocznik 1981). Swoją karierę rozpoczynała w Telewizji Katowice. Finalistka konkursu na prezentera TVP2, współgospodyni programu "Pytanie na śniadanie". Potem pracowała w Polsacie oraz TVP Puls.