To nieprawda, że starość Panu Bogu się nie udała
O trudnych relacjach pomiędzy młodszym pokoleniem a seniorami, o duszy, testamencie i kodzie duchowym jaki chcą nam oddać starsi - opowiadają białostoczanki Magdalena i Agata Fabczak, matka i córka, autorki książki "Mądrość zmęczonych oczu".
Czym jest duchowy testament?
Magdalena Fabczak: To przekaz ukryty we wnętrzu, który zawiera szeregi wbudowanych drogowskazów odpowiedzialnych za rozwój duchowy. W podobny sposób, w jaki w cząsteczce DNA zakodowane są informacje o rozwoju biologicznym.
Co zawiera ten testament?
Magdalena: Każdy człowiek ma własny. Jest pisany całe życie i całe życie możemy czerpać rady i mądrość od naszych ukochanych dorosłych.
W swojej książce pisze Pani, że często nie ma nas przy naszych bliskich, aby ten testament odebrać. "Bywa tak, że gdy życie daje nam szansę rewanżu za miłość - nie ma nas przy nich". Dlaczego? Nie mamy czasu?
Magdalena: Absolutnie nie chodzi o brak czasu. Czas mamy, tylko nie umiemy nim gospodarować, żeby znaleźć dla seniorów miejsce w naszym życiu. Kiedy rodzi się dziecko, matka w nocy przewija, karmi, nosi na rękach. Bolą ją plecy, ręce, kręgosłup. Ale z jej strony nie ma ani słowa skargi, czy wyrzutu. W momencie, kiedy mama, tata czy dziadkowie osiągają wiek bardzo dojrzały, 80-100 lat, kiedy życie daje możliwość powiedzieć "sprawdzam" - jak w kartach - okazuje się, że nie ma ani kart, ani gracza. Bardzo często tak bywa.
Skąd taka smutna konkluzja?
Magdalena: Ukończyłam wydział pedagogiki i psychologii oraz studia logopedyczne. Bardzo długo pracuję w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Białymstoku jako terapeuta mowy. Moją specjalnością jest rehabilitacja głosu i mowy u osób po całkowitym usunięciu krtani, a także afazji, dyzartii, jąkania. Wiele razy byłam świadkiem mało budujących sytuacji. Poza tym prawie od 30 lat pracuję charytatywnie w Podlaskim Towarzystwie Laryngektomowanych, które zrzesza osoby po raku krtani. Choroba nowotworowa pacjentów i rodzin jest mi bliska. Znam też historie pacjentów, którzy przebywają w moim obecnym oddziale - udarowym i neurologicznym. Wiem, jak często rodziny stosują najróżniejsze kombinacje, żeby osobę chorą, niedołężną umieścić w miejscu, które otoczyłoby ją kuratelą, ale tylko w sensie opiekuńczym. Traktują te miejsca niejako jako rodziny zastępcze. To bardzo złe podejście. Uważamy, że funkcje, jakie spełnia zakład opiekuńczo-leczniczy, dom spokojnej starości, DPS, domy seniora wystarczy. Odwiedzamy naszych seniorów raz na miesiąc, raz na trzy miesiące, raz na pół roku... A przecież wiadomo, że osoby, które przebywają w takich ośrodkach pomocowych, odchodzą od nas dwa-trzy razy szybciej niż gdyby przebywali w rodzinie. Jeżeli już oddałeś/oddałaś taką osobę do ośrodka - bo musiałeś - odwiedzaj ją, przynajmniej raz albo dwa razy w tygodniu. Żeby patrzeć jej w oczy, żeby rozmawiać, żeby przynajmniej cząstkowo uzyskać ten testament duchowy - najważniejszy w ich życiu. Oni przeżyli 80-90 lat. Mają nam bardzo dużo do powiedzenia. Bywa, że lekceważymy ich, nużą nas. Przeszkadza nam, że musimy im służyć aż tak. Brak nam cierpliwości, empatii, unosimy się gniewem, krzyczymy na starszych, trzaskamy drzwiami i wychodzimy pospiesznie. Często traktujemy osoby starsze jako zło konieczne. Jeszcze jeden obowiązek, który trzeba zaliczyć. A oni nam służyli bardzo dużo.
Kiedyś udawano się to tzw. starszyzny po radę, to ona decydowała o ważnych kwestiach w danej zbiorowości. Seniorzy byli darzeni ogromnym szacunkiem, stanowili autorytet, źródło wiedzy. Teraz mamy internet.
Magdalena: Kiedyś były też wielopokoleniowe rodziny mieszkające w jednym domu. W tej chwili młodzi pobierają się i mają swoje mieszkania. Zatraca się ta więź, silna relacja, zatraca się odpowiedzialność za babcie, za prababcie, mamę, tatę. Trzeba jednak przyznać, że ze strony seniorów też bywa wiele negatywnych sytuacji. Są seniorzy trudni, toksyczni, którzy nas od siebie uzależniają, szantażują nas.
To nie Pani pierwsza publikacja. Co skłoniło Panią do napisania książki o tej właśnie tematyce?
Magdalena: Ja po prostu kocham starych ludzi. Na na oddziale udarowym pracuję z osobami niedołężnymi, którzy nie mówią, mają niedowład jednej strony ciała, są niewydolni fizycznie. Ale kiedy patrzę w oczy starszej osoby, dostrzegam w nich coś z bezradności dziecka, które wie, że nie wdrapie się na stołeczek, by podkradać cukierki z górnej półki. I prosi mnie. Te oczy patrzą na mnie i oczekują na dar z mojej strony.
Książka składa się z części naukowej, zawierającej odniesienia do badań, i części emocjonalnej w oparciu o rozmowy z seniorami. Ile trwała praca nad nią?
Magdalena: Rok. Ale pomysł na książkę nosiłam w sobie od 11 lat. Chciałam pokazać, jakie potrzeby mają osoby starsze. Od wielu lat mamy ogromny niż demograficzny. Mało dzieci rodzi się, siłą rzeczy - rośnie populacja osób starszych. Uważam, że osobom, które tak wiele dały innym, absolutnie należy się pełna wzajemność z naszej strony. Ale nie jest to tylko mój punkt widzenia. W książce znajduje się 50 wywiadów z osobami w różnym wieku, moich pacjentów, przyjaciół, znajomych. Są też opisane moje spotkania i rozmowy z moimi pacjentami.
Co się przewija w tym opowieściach?
Magdalena: Zaskoczenie ogromem cierpienia tych dorosłych osób i własną niedołężnością. Opiekunowie są zaskoczeni, że nagle muszą dać z siebie aż tyle, żeby oddać zabraną kiedyś miłość.
Komunikacja międzypokoleniowa stanowi tło książki, bowiem do współpracy zaprosiła Pani swoją córkę. Pani Agato, o czym są Pani teksty?
Agata Fabczak: To moje spostrzeżenia, przemyślenia. Moim celem było pokazanie, jak istotne jest budowanie relacji, z perspektywy osoby młodszej. Fokusujemy się w tym momencie na realizacji potrzeb własnych. One są w tym momencie bardzo rozreklamowane, bardzo oczekiwane. Możemy zarabiać pieniądze, bawić się, podróżować. Na pierwszym miejscu stawiamy siebie. Gdy byłam dzieckiem, sytuacja wyglądała trochę inaczej. Byliśmy bardziej skoncentrowani na rodzinie, żeby być razem, wspólnie spożywać niedzielne obiady, na dyskusjach o obejrzanych filmach, wiadomościach. Teraz jesteśmy sami, niezależni. Nasz cel: to być sobie samemu żeglarzem, sterem i okrętem. Zapominamy, jak istotne są relacje z osobami starszymi. Ich wspomnienia, porywy serca, przeżycia, które były ich udziałem, historia naszych rodzin, nas jako młodych ludzi. Jeśli nie zostaną przekazane teraz, w ostatnich momentach ich życia, przeminą bezpowrotnie. Niestety moi dziadkowie już nie żyją. Ale te ostatnie momenty z ich życia wspominam bardzo ciepło. Oboje byli sprawni intelektualnie. To był czas refleksji.
Mówi się jednak, że starość Panu Bogu nie wyszła. Wydaje mi się, że seniorzy nie chcą być ciężarem dla bliskich, nie znoszą poczucia bezradności i zależności od innych. A co na to ta druga strona?
Magdalena: W swoich wywiadach najwięcej odnotowałam takiej nieporadności, momentami przerażenia. Nieznajomości potrzeb osób starszych, na zasadzie: "co ja jeszcze muszę zrobić, żeby mój rodzic, czy dziadkowie mieli szczęśliwą starość. Całe życie byli zdrowi, wydolni, to ja od nich czerpałem". Ale moim zdaniem to nie prawda, że Panu Bogu starość się nie udała. Bo udała się bardzo. Tylko my wszyscy inni nie dorośliśmy do tego, jak ona jest piękna. Jak jest syta duchowo. Nie zdajemy sobie sprawy, jaki urok ma starość, jaka jest mądra. Żeby się tym zachwycić trzeba pochodzić do hospicjum, do innych zakładów opieki, popracować z osobami w sędziwym wieku, żeby to odczuć.
Czy książka ma pokazać te uroki starości? Jest poradnikiem dla bliskich, jak ją zrozumieć? Zacytuję zdanie z niej: "Największym złem dla człowieka jest osamotnienie, a największym brakiem jest brak miłości".
Agata: Książka jest zbiorem doświadczeń i historii wielu ludzi. Ma budzić refleksje.
Jest też osobisty fragment historii pań rodziny.
Magdalena: Książka jest hołdem dla mojej mamy. Kiedy mamunia odchodziła, miała 84 lata. Przez ostatni tydzień musiała leżeć w szpitalu. Muszę powiedzieć, że piękniejszego dowodu miłości ze strony rodzica, nie dostałam nigdy wcześniej, jak właśnie wtedy. Tylko patrzyłyśmy na siebie, nic nie mówiąc. Jednocześnie powiedziałyśmy sobie tak wiele, zapewniając się o swojej wzajemnej miłości. Był to najbardziej sycący mnie duchowo moment w relacjach mama - ja. Dlatego mówię, że kocham starych ludzi, bo ich rozumiem, wyczuwam. Bez oceniania kogokolwiek, wiem, ile tracą inne osoby, że się tak małą nad nimi pochylają, za rzadko. I o tym napisałam w książce.