To u nas władza „odrąbywała” rękę buntownikom
O mniej znanych aspektach Wydarzeń Zielonogórskich rozmawiamy z dr hab. Rafałem Reczkiem, dyrektorem poznańskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.
Od kilku lat wspólnie staramy się wypełnić białą plamę, jaką w świadomości historycznej Polaków były Wydarzenia Zielonogórskie. Czuje się Pan usatysfakcjonowany?
Jak na razie tak. To, co wydarzyło się w Zielonej Górze 30 maja 1960 roku dociera do coraz szerszego kręgu odbiorców. Ale ciągle jest sporo pracy przed nami. Gdy czytamy w opracowaniach historycznych o tym, co działo się w tamtym czasie, gdy czyta się opracowania, to na przestrzeni roku, między 26 czerwca 1959 roku, kiedy w Kraśniku Fabrycznym na Lubelszczyźnie miały miejsce wystąpienia w obronie kapliczki osiedlowej, następnie mamy w kwietniu wydarzenia w Nowej Hucie w obronie krzyża. Kolejne są właśnie Wydarzenia Zielonogórskie, które są porównywalne z Nową Hutą, ale znacznie większe niż te na Lubelszczyźnie. Powinniśmy wszyscy o Zielonej Górze wiedzieć, pamiętać.
Mówimy o skali wystąpienia?
I skali represji. Mamy zdarzenie w którym bierze udział około pięciu tysięcy ludzi, ponad 300 osób doświadcza różnych sankcji prawnych. Wyroków sądowych, kolegiów wykroczeń. Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że średnie wynagrodzenie wynosiło wówczas 1,5 tys. zł, a kary oscylowały wokół 2,5 tys... A często takie grzywny dostają dwie, trzy osoby w rodzinie. Porównajmy to z wydarzeniami, do których doszło cztery lata wcześniej w Poznaniu, robotniczym protestem, w którym zginęło kilkadziesiąt osób. Owszem, były procesy pokazowe z wieloletnimi wyrokami więzienia. Jednakże w związku z następującą odwilżą październikową i dojściem do władzy Gomułki, wyroki zweryfikowano i ci ludzie nie doświadczyli takich sankcji.
A tutaj, cztery lata później, w nowym województwie, budowanym powiedzmy sobie trochę na wzór tej Nowej Huty, Kraśnika Fabrycznego, gdzie miano tworzyć socjalistycznego człowieka, taryfy ulgowej nie zastosowano.
Wyroki więzienia, wilcze bilety... Paradoksalnie można przypomnieć, co powiedział Cyrankiewicz w Poznaniu, że ten, kto podniesie rękę przeciwko władzy ludowej , temu władza tę rękę odrąbie. Ta władza odrąbywała buntownikom rękę właśnie tutaj, w Zielonej Górze.
Był pan gorącym rzecznikiem postawienia pomnika ks. Kazimierzowi Michalskiemu. Bo jest ikoną wydarzeń z 1960 .?
Nie tylko. Ks. Michalski to postać, która była organizatorem życia religijnego, co jest naturalne bo był kapłanem, ale też społecznego. Pamiętajmy, nie mówimy o jednorodnym środowisku które tutaj odbudowywało kraj z powojennej ruiny. Ci ludzie tutaj przyjechali z różnych części II Rzeczpospolitej. Kresy, Wielkopolska... Ksiądz kanonik ich zjednoczył już podczas pierwszej swojej posługi. Musiał opuścić Winny Gród w roku 1950, gdy nie uległ naciskom władzy w latach 50. Musiał wyjechać, Trafił do aresztu. Gdy 29 kwietnia 1959 roku wychodził na wolność wspomniał, że to data symboliczna, gdyż tego samego dnia wyzwolono obóz Dachau, w którym był osadzony. W tym czasie mieszkańcy Zielonej Góry, ci z Wielkopolski, i ci ze wschodu modlili się o jego powrót. To był ten moment, gdy oni się zjednoczyli, stworzyli wspólnotę. Nie byli już Wielkopolanami, nie byli Kresowianami. Powoli tworzyła się ta substancja ludzka, o której możemy powiedzieć „zielonogórzanie”.
Czy mamy jeszcze jakieś białe plamy do wypełnienia?
Jest tego sporo. Najbardziej bolesne to nieznane miejsca pochówku ofiar komunistycznego reżimu, nie znamy dokładnie okoliczności ich śmierci. Jeśli już jesteśmy w Zielonej Górze... Należy się pochylić nad ofiarami sądu wojskowego, czyli takiej efemerydy sądowej, która tutaj działała i w bardzo brutalny sposób osądzała ludzi. Zapadały wyroki śmieci, wykonywano je...