Tomasz Furtak: Z trwogą myślę o przyszłorocznym budżecie
O sukcesach, ale i problemach Sulechowskiego Domu Kultury rozmawiamy z jego dyrektorem Tomaszem Furtakiem.
Jak udał się tegoroczny Festiwal Chopinowski?
Bardzo się udał. Ale jest to takie przedsięwzięcie, które spędza nam sen z powiek. Przede wszystkim dlatego, że jest bardzo skomplikowane. W tym roku był to najbardziej pracochłonny festiwal ze wszystkich, głównie z tego względu, że był on też bardzo wymagający logistycznie.
Byliśmy kilka razy na lotnisku w Berlinie, byliśmy na lotnisku w Poznaniu. Jeździliśmy z naszymi uczestnikami z Anglii, Niemiec i Polski, studentami, uczniami szkół muzycznych do studia w Lubrzy, do Trzebiechowa, Cigacic. Poza tym jeszcze na miejscu czekały nas jazdy, przemieszczanie się między motelem w Kalsku, gdzie nasi goście mieszkali, a pomiędzy budynkami, w których odbywał się festiwal. To wszystko było niezwykle trudne do ogarnięcia. Ale udało nam się. No dobra, kilku studentów czekało nie w tym miejscu, w którym miało czekać, ale to był tylko drobny incydent w stosunku do tego, co zrobiliśmy. Ze sprzedażą biletów nie mieliśmy najmniejszych problemów, bo poszły na pniu. I co najważniejsze, na to przedsięwzięcie nie wzięliśmy z gminy ani złotówki. Wszystko zrobione za pieniądze z zewnątrz. Jeśli chodzi więc o festiwal, to mamy już tyle źródeł finansowania, że one pozwoliły nam na jego organizację.
Ta instytucja jest powołana do tego, żeby prowadzić działalność merytoryczną
Gratuluję sukcesu. Rozumiem więc, że z budżetem problemu nie będzie?
No, tak dobrze nie ma. W mojej instytucji w ogóle budżet jest bardzo trudny. Gdyby nie pieniądze zewnętrzne, o które cały czas zabiegamy, to byśmy... nie wiem, chyba 50 proc. planu nie wykonali. A przecież ta instytucja jest powołana do tego, żeby prowadzić działalność merytoryczną. Nie tylko wypłacać pensje, opłacać media i koszty z tym związane, ale też, żeby robić coś dla społeczeństwa. Bez tych pieniędzy zewnętrznych byłoby bardzo ciężko.
Ale jakoś sobie radzicie...
Powiem tak. Z trwogą myślę o przyszłorocznym budżecie. Nie wiem, czy nie będę musiał przeprowadzić restrukturyzacji zatrudnienia. Bo jeżeli mam wejść w nowy rok z zadłużeniem w wysokości 50 tys. zł, to powtórzy sytuacja z tego roku. Z miesiąca na miesiąc patrzymy na to, czy wystarczy na pensje dla pracowników, a w takich warunkach nie ma żadnego komfortu pracy. I teraz pomyśleć, że gdybym ja nie załatwił pieniędzy, to ludzie by nie mieli na pensje. Coś z tym fantem trzeba zrobić, bo tak się po prostu nie da. Gdzie te czasy, kiedy ja tu za pieniądze domu kultury robiłem remonty. Ot tak, 150 tys. wyciągałem z konta. Bo ja nadal tyle zarabiam na kulturze, tylko że mi po prostu ucięto te pieniądze. Z samych dotacji nie pociągniemy, a to, co dom kultury zarabia, jest przeznaczane głównie na pensje i bieżące wydatki. No i to jest niepokojące.
Urząd „pozbył się” świetlic i wiedział, czego się pozbywa
Skąd te problemy?
Wcześniej problemem był sport, na który przekazywano między innymi nasze pieniądze. Teraz z kolei przyszły większe koszty związane z oświatą. Poza tym jest jeszcze jedna kwestia. W tym roku na wsie wydałem już ponad 30 tys. zł. Były to zarobione przeze mnie pieniądze, nie dotacje. Wsie chcą działać, więc potrzebują pieniędzy. Tylko jeżeli ja na świetlice wydałem ponad 30 tys. zł, na samo ich funkcjonowanie, a one wpłaciły mi z racji funkcjonowania ledwie 4,5 tys. zł, no to gdzie tu jest rentowność? Parę lat wstecz urząd „pozbył się” świetlic i wiedział, czego się pozbywa. Administrowanie nimi wziął na siebie dom kultury. I teraz pieniądze, które powinienem przeznaczać na kulturę, przeznaczam na kupowanie węgla dla świetlic. Dlatego między innymi na listopadowej sesji rady miasta zapytałem, czy jest sens organizować w przyszłym roku Dni Sulechowa. Bo, jeśli nie ma na to pieniędzy, to po co.