Tomasz Kolowca. Rzemieślnik z krakowskiego strychu
Zna (niemal) wszystkie sekrety szlachetnego materiału, jakim jest skóra, i wie (prawie) wszystko o kreowaniu toreb, portfeli i torebek, które idealnie trafiają w gusta współczesnych kobiet. Tomasz Kolowca z Krakowa, chociaż zawodowo nie ma nic wspólnego z kaletnictwem, tworzy niebanalne przedmioty w pracowni na strychu.
Kaletnictwo, choć przez ostatnie lata nieco zapomniane, wraca do łask. Do pracowni kaletniczych przychodzą nie tylko ludzie starsi, by naprawić skórzaną torebkę czy pasek, lecz także ci, którzy chcą złożyć zamówienie na oryginalny produkt galanteryjny, który ich wyróżni. Tomasz Kolowca kaletnikiem został trochę przez przypadek, bo okazało się, że nie może trafić na torbę, która będzie spełniała jego oczekiwania.Tomasz Kolowca. Rzemieślnik z krakowskiego strychu Dziś realizuje swoją pasję, zszywając i barwiąc skóry.
Ręczna robota
Tomasz na co dzień pracuje w korporacji. Jego kaletnicze hobby zrodziło się, gdy postanowił własnoręcznie uszyć torbę na laptop, bo ceny produktów dostępnych w sklepach okazały się zaporowe. Jego pierwsze torebki i plecaki powstały z... fartuchów spawalniczych. - Nie miałem wcześniej styczności ze skórą i szyciem, ale stwierdziłem, że poszukam wskazówek w internecie. Poczytałem i stwierdziłem, że warto spróbować. Moja ścieżka kaletnicza jest dość prymitywna. Nie używam maszyn, wszytko wykonuję ręcznie. Taki proces wymyśliłem i to mnie cieszy - mówi Tomasz Kolowca.
Swoje produkty szyje najczęściej ze skór bydlęcych. Zaczyna od surowej skóry, którą natłuszcza olejem i smaruje naturalnym woskiem pszczelim zmieszanym z lanoliną, aby przywrócić jej wilgoć i uczynić miękką. Stara się, aby uszyte przez niego przedmioty były przyjemne w dotyku. Do pracy używa jedynie podstawowych narzędzi: noży do cięcia, wybijaków do robienia dziurek oraz igieł i nici. Skórę barwi za pomocą specjalnych barwników zgodnie ze zleceniem klienta.
Jak mówi, swoją wymarzoną torbę szyje już prawie trzy lata i... nadal jej nie zrobił. - Z każdym projektem zbliżam się do ideału, ale jednocześnie wyżej podnoszę poprzeczkę - uśmiecha się Tomasz. I dodaje: Wciąż jestem bez torby, ale przynajmniej się dobrze bawię.
Warsztat w pudełku
Podobno na YouTube można odnaleźć filmik, w którym rzemieślnik udowadnia, że da się uszyć torbę za pomocą dwóch igieł, nici i... widelca. - To prawda - mówi Tomasz Kolowca. - W mojej pracowni narzędzi jest niewiele więcej. Do dużych projektów używam pojedynczego wybijaka, którym wykonuję każdą dziurkę pod szew. To kilkaset, a czasem nawet kilka tysięcy otworów - dodaje.
Wszystko zależy od tego, jak skomplikowana jest konstrukcja, którą ma do wykonania. Ile jest połączeń, z ilu kawałków skóry powstanie, czy będzie miała podszewkę i zamek, czy będą obszycia albo lamówki.
Szew wykonany ręcznie nie jest idealny, ale to nie ma znaczenia. Faktem jest natomiast, że wyroby Tomka to rękodzieło: każda dziurka ręcznie wybita i policzona, każdy supeł zawiązany, a wszystko skrojone nożem. - Staram się, aby to, co szyję, było ładne. Żeby nie budziło fascynacji tylko ze względu na to, że jest surowe, nieobrobione, albo krzywo zszyte, ale żeby wyzwalało również sympatię i ciepłe uczucia.
Kaletniczą przygodę Tomasz rozpoczynał trzy lata temu na stole w kuchni. Cały jego warsztat mieścił się w pudełku po odkurzaczu. - Byłem dumny, że moje hobby nie zajmuje dużo miejsca i nie powoduje bałaganu w mieszkaniu. Dziś wiem, że było to naiwne myślenie - uśmiecha się.
Obecnie pracownia Tomasza Kolowcy mieści się na strychu. Produkcja wyrobów skórzanych wiąże się ze stukaniem młotkiem, a to bywa uciążliwe. W dodatku okazało się, że o ile podstawowe narzędzia można trzymać w pudełku, o tyle płachta skóry potrzebuje przestrzeni.- Przeniosłem się na strych, gdzie wygospodarowałem dwa metry kwadratowe przestrzeni. Mam tam stół i szafkę, w której trzymam niezbędne kaletnicze akcesoria- mówi.
Problemy są latem i zimą, bo na strychu nie ma klimatyzacji ani ogrzewania. Jednak rzemieślnik nie narzeka, bo dzięki spartańskim warunkom łatwiej się skupić na pracy.
Tajniki kaletnictwa
Nazwa rzemiosła pochodzi od średniowiecznej kaletki, która stanowiła zakończenie dolnego brzegu gorsetu i miała kształt szerokich zębów. Dzisiaj kaletnik najczęściej zajmuje się naprawą wyrobów skórzanych: naderwanego paska, urwanej sprzączki czy przetartej klapki. Często się zdarza, że osoba uprawiająca ten zawód łączy go z obowiązkami rymarza - rzemieślnika, który pracował na grubych, tzw. surowych skórach. Taki materiał wykorzystywany był w produktach, które cechowały się wytrzymałością, jak końskie uprzęże czy paski. Tymczasem przedmioty galanteryjne powstają głównie z delikatniejszej skóry, która jest mniej wytrzymała, ale za to ma przyjemniejszą, miękką fakturę.
- Do skór nie należy używać tłuszczów roślinnych, ponieważ mogą ją zniszczyć i wysuszyć. W mojej pracy używam oleju kopytkowego wzbogaconego o olejek z drzewa herbacianego. Nadaje on skórze przyjemny zapach, a przy tym ma właściwości grzybo- i pleśniobójcze - mówi Tomasz.
Tajniki kaletnictwa zgłębiał, wykorzystując internet. Inna sprawa, że nie wystarczyło coś przeczytać lub obejrzeć filmik, a wszystko szło jak z płatka. Zdarzało się, że do pewnych rozwiązań rzemieślnik dochodził metodą prób i błędów.
Proces twórczy
Zwykło się mówić, że najlepsza jest skóra włoska. Faktycznie, Włosi opanowali rynek, jeśli chodzi o skóry używane do produkcji galanterii. Natomiast skóry grube (zwłaszcza potrzebne na już) Tomasz zamawia w Dębicy. Proces tworzenia swoich wyrobów zaczyna od rozmowy.
- Najpierw ustalam, jakie jest życzenie klienta. Na przykład torba na laptop może być dowolną teczką, która go pomieści. Próbuję więc zawęzić oczekiwania do jak najbardziej szczegółowych - wyjaśnia Tomasz. - Wspólnie z klientem dochodzimy do wstępnych założeń, jakiego rodzaju ma to być torba i w jaki sposób będzie używana.
Kaletnik pyta o kolor i parametry ogólne: liczbę kieszeni, sposób zapięcia czy noszenia. Pada też pytanie o wzrost klienta, bo od tego zależą długości pasków czy uszu torby.
Kiedy wszystko już wiadomo, w komputerze powstaje projekt wykroju, który twórca przenosi na skórę. Wiele produktów to przedmioty nie tylko pracochłonne, ale także wymagające zastanowienia i przemyślenia.- Staram się pokazywać klientom etapy pracy, aby osoba która mnie zainspirowała do wykonania danego przedmiotu, mogła coś zasugerować lub zmienić. Lubię, gdy przyszły właściciel jest włączony w proces twórczy, wtedy poczuwa się do współudziału - uśmiecha się kaletnik.
Torebka ze strychu
Zapytany o zamówienie, które sprawiło mu największą trudność, a zarazem dało największą satysfakcję, Tomasz skromnie odpowiada, że nie jest dumny z żadnego przedmiotu. Jest co najwyżej zadowolony.- Kiedyś zrobiłem kuferek w stylu torby lekarskiej. Klientka, która go zakupiła, piszczała z radości do słuchawki, więc wnoszę, że jej się podobał - mówi. - Uszyłem też buty w ramach wyzwania postawionego samemu sobie. Szewc by się pewnie nie pochwalił takim dziełem, ale ja jestem z nich zadowolony, bo są wygodne i bardzo lekkie - mówi.
Współcześnie znane marki dyktują, co będzie modne w danym sezonie. Efekt jest taki, że często mijamy na ulicy osoby wyglądające niemal identycznie. Czy rękodzieło to dobry sposób, aby podkreślić swój indywidualizm?
- To pytanie zadaję osobom, które kupują moje produkty - mówi rzemieślnik. - Odpowiedzi są przeróżne. Niektórzy cenią to, że skóra, z której szyję, ma szanse przetrwać lata, nie tracąc na wyglądzie i funkcjonalności. Rzemiosło to zwykle rzeczy trwałe, wykonane z większą uwagą i starannością. Kolejna ich cecha to niepowtarzalność - nie ma dwóch identycznych przedmiotów, nawet jeśli są wykonane z tego samego wykroju. Nie śledzę wybiegów mody. Być może torebki dlatego się podobają, bo nie gonią za trendami - dodaje.
I to skutkuje. Jak dotąd spod igły Tomasza Kolowcy wyszło kilkadziesiąt przeróżnych produktów dla tych, którzy chcą mieć coś innego, co ich określi, będzie wymyślone i zrobione tylko dla nich. Przez rzemieślnika na krakowskim strychu.