Tomasz Pasek: Przeciwnika trzeba szanować [WIDEO]
- Na wysokim poziomie sam zawodnik nie jest w stanie właściwie nic wskórać. Musi mieć promotora, trenera od motoryki, psychologa, lekarza, fizjoterapeutę i sponsorów - przyznał trener kick boxingu i boksu Tomasz Pasek.
Kick boxing bardziej gryzie się z boksem czy obie te dyscypliny sobie pomagają?
Jedna i druga ma za sobą sporą rzeszę fanów oraz ludzi, które je uprawiają. Boks nazywany pięściarstwem ma olbrzymią tradycję i historię. Natomiast kick boxing jest sportem dosyć świeżym, cały czas rozwijającym się. W Polsce istnieje dopiero około 30 lat. Kick bokserzy przechodzą w szczególności na boks profesjonalny. W tym kontekście sobie pomagają. Czy przeszkadzają? Jeżeli chodzi o przepisy, to trochę tak. Na tę chwilę nie można amatorsko jednocześnie uprawiać obu tych dyscyplin. Z drugiej strony nie ma co się dziwić, że pięściarze nie chcą rywalizować z zawodnikami, którzy kopią.
Jakie są proporcje pomiędzy amatorskim i zawodowym kick boxingiem?
Przede wszystkim w tym pierwszym uprawia się dyscyplinę dla idei. Nie ma tutaj mowy o żadnej gratyfikacji finansowej. Natomiast to właśnie tam zdobywa się wszystkie istotne cechy, które później kształtują się u nas w drodze naszego rozwoju, kiedy chcemy zostać zawodowcem. Ponadto jest mniejszy dystans rund, walka w pełnych ochraniaczach na nogi, kasku. W tej drugiej formie tego nie ma. To większe ryzyko, większa atrakcja dla kibiców. Co za tym idzie? Po prostu otrzymuje się pieniądze za wyjście do ringu. Nie można jednak nazwać tego zawodem. W amatorskim kick boxingu jest zdecydowanie większa rywalizacja. Żeby tam być wysoko, musimy zacząć od najniższego szczebla. To mistrz pierwszego kroku, województwa, następnie eliminacje i mistrzostwa Polski, reprezentowanie kraju, Puchary Świata i mistrzostwa Europy oraz świata.
Jedno z drugim da się i można z powodzeniem łączyć?
Myślę, że tak. Są w Polsce zawodnicy, którzy to robią. Przykładów daleko nie trzeba szukać, bo można je znaleźć w moim klubie. Osoby Rafała Gąszczaka, Kacpra Frątczaka, Michała Niemiero, Dionizego Warszczuka. To utytułowani zawodnicy, którzy po latach dostali się do reprezentacji narodowej. Również kilka razy w roku toczą pojedynki zawodowe. Z reguły odbywa się to w okresach, w których nie ma mistrzostw Polski i świata. To odpowiedni moment. Uważam, że rywalizacja z zawodowcami dodaje prestiżu i ma swoją otoczkę medialną.
Czy wielu zawodników, po osiągnięciu pewnego poziomu stara się traktować kick boxing jako swoje główne źródło utrzymania?
Chcieć znaczy móc. Jeżeli ktoś odpowiednio nastawi się, może to zrobić. Zadanie nie należy do łatwych, bo trzeba podporządkować pod to całe swoje życie. Takiej osobie potrzebny będzie sztab ludzi, którym także musi zależeć na tworzeniu kariery tego wojownika i toczeniu pojedynków na wysokim poziomie. Na takim szczeblu sam zawodnik nie jest w stanie właściwie nic wskórać. Musi mieć swojego promotora, człowieka, który poprowadzi pod względem motoryki. Do tego psychologa, lekarza, fizjoterapeutę i sponsorów. Nie może na co dzień ciężko pracować, tylko jego zadaniem jest odpowiednie przygotowanie się do walki. Do tego dochodzi odpowiednia ilość walk w ciągu roku, która zostaje zapisana w kontrakcie. Wówczas można zaplanować swój budżet, bo nie ma co ukrywać, że ludzie walczą zawodowo dla pieniędzy. Dla porównania: w amatorstwie wystarczy tylko zawodnik oraz trener i można dojść do sporych sukcesów.
Dlaczego trenerzy wracają po latach do walczenia?
Myślę, że jest to spowodowane ambicją takiej osoby. Niektórzy ludzie zakończyli rywalizację przedwcześnie, na przykład z powodu złego stanu zdrowia, różnego rodzaju urazów, albo na przykład sytuacji osobistych. Po prostu wydarzyło się coś, co przerwało tę karierę. Mija jakiś okres czas, kilka, albo nawet kilkanaście lat. Taki szkoleniowiec z entuzjazmem podchodzi do trenowania swoich podopiecznych, a gdzieś może i nawet za namową bliskich lub współpracowników rodzi się taki pomysł, żeby samemu jeszcze wystartował. Uważam, że jest to pozytywnie odbierane w środowisku. Jednak sytuacje są różne. Czasem człowiek wraca po dziesięciu latach i ma pięćdziesiątkę na karku. To co innego jak musiał zrezygnować i skończył rywalizować mając powiedzmy 25 lat. Potem minęło trochę czasu, a on znajdując się w bardzo dobrej kondycji psychofizycznej rywalizuje wygrywa. To dwa odrębne tematy.
Inna rzecz to odbiór takiego powrotu w mediach...
Są organizacje, które chcą zatrudniać w swoich szeregach najlepszych zawodników sportów walki i zamierzają tworzyć wydarzenia przyciągające tłumy. Każdy kibic pragnie zobaczyć dwóch dobrych rywalizujących ze sobą wojowników, a przy tym jest ciekaw jak było kiedyś, a jak jest teraz. Jest szkoleniowcem, więc czy przy tym będzie w stanie zrobić dobrą formę? Myślę, że to ciekawy chwyt marketingowy. Sam taki trener może podejść do tej konfrontacji z dużym dystansem, nie nastawiając się na końcowy rezultat.
Sporty walki z roku na rok cieszą się coraz większą popularnością?
Zdecydowanie tak, bo nie widać, że żeby ona spadała. Stoją za tym media, telewizja, Internet, czyli po prostu szybki przesył informacji. Jeszcze ponad dziesięć lat temu, kiedy nie było aż takiego dostępu do sieci. Wówczas zawodnicy wymieniali się poszczególnymi informacjami, filmami, korespondowali między sobą obracając jedynie skromnymi materiałami. W tym momencie mamy w telewizji kilka programów, które przez całą dobę pokazują rywalizację zawodników rożnych sportów walki. Z kolei Internet to przecież nieograniczony materiał szkoleniowy, a także samych pojedynków.
To wprowadza inspirację wśród ludzi, którzy trenują lub chcą zacząć to robić...
Media zachęcają do tego. Oczywiście, każdy kij ma dwa końce. W niektórych sportach walki kończą się w dramatyczny sposób i może to kogoś zniechęcić. Jednak wszędzie zdarzają się wypadki, nieprzyjemne sytuacje, które spychają dobry wizerunek tej dyscypliny na bok. Na ulicy nie brakuje agresji i jest jej coraz więcej. Bywa, że ludzie nie potrafią się ze sobą dogadać. Wówczas umiejętność korzystania z rąk i nóg, posiadanie zdolności do obronienia się jest atutem, a przy tym argumentem, aby przyjść na salę treningową i nauczyć się tego, a w przypadku konieczności ochronić siebie lub swoją rodzinę. Czasami z takiej zwykłej ciekawości rodzi się profil bardzo dobrego zawodnika. Podsumowując: przyczyny są różne, ale musi nastąpić ten pierwszy impuls.
Jak nauczyć wojownika, aby szanował rywala i podczas walki nie zrobił mu krzywdy?
Od samego początku wzorem powinna być osoba, która ma pierwszy kontakt z tym zawodnikiem. Trener musi być autorytetem, jeżeli chodzi o różnego rodzaju zachowania, typu fair play. Jeśli szkoleniowiec będzie hipokrytą, czyli przekazuje jedno, a sam postępuje inaczej, to wiadomo, że ciężko wówczas o pozytywny rezultat takiego działania. Chodzi o naukę walki zgodnie z regułami, przepisami, z dbaniem o poszanowanie przeciwnika. Trzeba to wpajać do głowy, kontrolować i zwracać uwagę na różne inne odchylenia od tej normy. Wtedy nie powinno być problemu. Zawodnik dobrze prowadzi się w życiu prywatnym i podobnie zachowuje się na ringu. Sporty walki skupiają ludzi z olbrzymim temperamentem. Zadaniem trenera jest wyszkolić takiego człowieka pod względem motoryki, taktyki, ale również wejść w jego głowę i poznać go od środka.
MMA jest przyszłością?
Na pewno mieszane sztuki walki są najbardziej przekrojową formą rywalizacji pomiędzy dwojgiem ludźmi. Natomiast najbardziej naturalną płaszczyzną do pojedynku jest tzw. „stójka”. Człowiek naturalnie porusza się na nogach. Dopiero kiedy jest zmęczony to siada lub kładzie się. Jeżeli ktoś chce nas zaatakować to z reguły zrobi to wówczas, kiedy idziemy lub biegniemy. Zatem cała obrona lub, która przeradza się później w walkę rozpoczyna się właśnie w „stójce”. Natomiast kibic, który siedzi przed telewizorem pragnie zobaczyć coś więcej, co dostrzega na co dzień. Stąd MMA zyskało taką popularność, która prawdopodobnie jeszcze się zwiększy. MMA wprowadza ekstremalne doznania. Daje to między innymi sytuacja, w której dochodzi do uderzenia w „parterze” osoby nawet znajdującej się w danym momencie na plecach. Jeszcze 100 lat temu nie przyszłoby to nikomu do głowy. Panowała zasada „leżącego nie biją” - przysłowie z XIX wieku, które było synonimem rycerskości. Naruszenie tych przepisów było surowo piętnowane.
Ostatnie wydarzenia, które miały miejsce w jednym z zielonogórskich lokali wywołały duże emocje i lawinę komentarzy, ponieważ w tę sprawę zamieszany był znany zielonogórski wojownik?
Ma to zdecydowanie większe echo, kiedy sprawcą jest Jakub K., czyli osoba powszechnie kojarzona z lokalnymi sportami walki. Jakby był to tzw. „no name”, nie zmienia to okoliczności i ludzkiego dramatu, jednak uważam, że wówczas nie miałoby to takiego oddźwięku. Dla mediów oczywiste jest, że ludzie interesują się takimi sprawami. Zestawienie takich czynników jak znane nazwisko i dramatyczna sytuacja? Chyba nie ma lepszych okoliczności na przykucie uwagi. Ludzie pochylają się nad tym tematem, zastanawiają się: „Dlaczego tak się stało?”, „ Co by było gdybym to ja był na jego miejscu?” Przecież doszło do śmierci człowieka...
Sprawca tamtego zdarzenia pracował jako bramkarz czy też ochroniarz w klubie. To niebezpieczne zajęcie?
Na pewno tak. Zawsze osoba, która pełni taką funkcję w lokalu, może nawet stać się ofiarą danego zajścia. W klubach nocnych znajdują się osoby pod wpływem alkoholu, a także środków odurzających. Człowiek odpowiedzialny za ochronę osób lub mienia w takim miejscu może w jakiejś sytuacji sobie nie poradzić, a czasami wymyka się to spod kontroli. Przykładem tego była sytuacja sprzed miesiąca. Znam takie przypadki, że bramkarz wyszedł z domu do pracy i już nigdy do niego nie wrócił...
ZOBACZ TAKŻE: Walka McGregora z Mayweatherem jeszcze w tym roku? Skrzecz: Za taki hajs, to ja wyskoczyłbym teraz nawet do Joshuy