Tomasz Siemoniak: Nic nie będzie z obrony terytorialnej
To kontrowersyjny projekt polityczny - Tomasz Siemoniak były minister obrony w rządzie PO. Mówi też o uchodźcach i wyborach
Kiedy ogląda się relację z zaprzysiężenia żołnierzy z brygady obrony terytorialnej w Białymstoku, widać zapał w tych młodych ludziach, chęć służenia krajowi. A Platforma mówi, że wojska terytorialne to złudzenie, propaganda. Dlaczego?
Ludzie, którzy przystępują do obrony terytorialnej mają dobre intencje. I nikt z nas, także ja , tych intencji nie podważa. Natomiast projekt obrony terytorialnej ma niesłychanie silną identyfikację z Antonim Macierewiczem. Jest projektem propagandowym, który ma udowodnić, że minister Macierewicz jest ojcem obrony terytorialnej, najnowocześniejszego rodzaju wojsk, jemu bezpośrednio podległego. A to nie ma nic wspólnego z bezpieczeństwem Polski, ze wzmacnianiem Ściany Wschodniej czy prawdziwym wykorzystaniem chęci ludzi, którzy chcą służyć Polsce. Uczestniczą w przedsięwzięciu, które tak jest skonstruowane, że nie może się udać. I to, że w uroczystości w Białymstoku uczestniczyło 80 osób po wielu miesiącach hucznych zapowiedzi i przygotowań, też coś pokazuje. Nie da się w XXI wieku mieć żołnierzy, którzy po 16-dniowym szkoleniu, i potem po jednym weekendzie w miesiącu, staną się siłą, która ma stanowić o bezpieczeństwie Polski. Uważam, że w tym projekcie jest 99 proc. propagandy. Polsce potrzebna jest obrona terytorialna, można różne warianty rozpatrywać. Natomiast wybrano taki, który ma szybko pokazać sukces.
Znalazłam opis, że obrona terytorialna ma również pomagać ludności w sytuacjach kryzysowych, chronić ją np. przed skutkami klęsk żywiołowych. Może przyda się do takich sytuacjach.
Ale proszę prześledzić wypowiedzi Antoniego Macierewicza. On wyraźnie mówi, że to ma być formacja, która będzie gwarantowała skuteczność wojsk operacyjnych, będzie walczyła w wojnie hybrydowej i ma otrzymać tysiące dronów. Nic nie mówi o pomocy przy klęskach żywiołowych. Ta jednostka w ogóle nie będzie do tego szkolona. Nie będzie miała zdolności do tego, by w sytuacji kryzysowej być użyta. Uważam, że takie nadzieje związane z obroną terytorialną są zupełnie niesłuszne. Szkolą obronę terytorialną żołnierze wojsk specjalnych, co też jest dziwnym przedsięwzięciem. Szkolą do wojny hybrydowej i do tego, by gwarantowali skuteczność obrony wojsk operacyjnych. Jest to pomieszanie z poplątaniem. Fachowcy, emerytowani generałowie miażdżą taką koncepcję. Można myśleć o formacjach, które pomagają w czasie klęsk żywiołowych. Taką formacją jest Ochotnicza Straż Pożarna. Gdyby to w tę stronę szło, to myślę, że byłoby to warte rozpatrzenia. Natomiast mamy kontrowersyjny projekt polityczny. I nic z tego nie będzie.
Ale podobne formacje działają w innych krajach.
Miałem okazję jeździć po świecie i przyglądać się doświadczeniom różnych państw. Mam na myśli zwłaszcza moje wizyty w Szwajcarii i Finlandii. Tam te rozwiązania w niczym nie przypominają tego, co proponuje Antoni Macierewicz. Taka obrona terytorialna, jaką nam funduje, nie przynosi żadnych wartości dodatnich, wręcz przeciwnie. Odbiera wojsku pieniądze. Gdyby to była koncepcja, która opiera się na rezerwach, na szkoleniu tych rezerw, na wpisywaniu tego w normalne wojsko, to byłbym absolutnie za. Tylko, że wtedy nie dałoby się robić takiej propagandy. Nie ma przykładu za granicą nawet zbliżonego do tego, co jest w tym momencie robione w Polsce.
Może terytorialsi to krok do zawodowej armii? Ktoś po szkoleniu w BOT uzna np., że warto wstąpić do wojska.
Jest przecież służba przygotowawcza, były Narodowe Siły Rezerwowe. Ta służba przygotowawcza trwa miesiącami. To jest dobre przygotowanie. Więc wydaje mi się, że jeśli by tak miało być, jak pani mówi, to byłaby to bardzo droga forma przyciągania do wojska. Można to robić inaczej, prościej i bardziej skutecznie. Jeśli żołnierze tzw. OT będą chcieli przystępować do armii zawodowej, to trochę mija się to z celem. Bo kto zostanie w OT? Jednak te 16 dni i weekendy zmarnują się. Zresztą wojsko będzie szkoliło te osoby absolutnie od zera, bo nie uznaje fikcji. Wysyła żołnierzy na poligony, gdzie jest prawdziwy sprzęt, uczestniczy w misjach. Dowództwo nie może sobie pozwolić na to, że wyśle entuzjastę- amatora. To musi być świetnie przeszkolony żołnierz. Latami.
Czego można się nauczyć w ciągu 16 dni?
Można nauczyć się na zasadzie hobby, jak na jakimś obozie. Można mieć wrażenie, że coś się umie. Są ludzie, którzy w jakimś kraju byli kilka dni i uważają, że go dobrze poznali. Więc jest to jakoś tam subiektywne. Natomiast we współczesnej armii niczego nie można nauczyć się w 16 dni. Można liznąć parę podstawowych terminów. Dziś żołnierz, który jest siedem dni w tygodniu żołnierzem, 365 dni w roku, uczy się cały czas. To jak go porównać do osoby, która w najlepszym wypadku spędzi w wojsku kilkanaście weekendów w roku?
Czy terytorialsi w jakiś sposób zagrażają zawodowej armii?
Zagrażają w ten sposób, że zabierają jej pieniądze i etaty. Słyszałem, że tu w Białymstoku przenoszone są etaty, przenoszeni są ludzie do OT. To osłabia nasze jednostki operacyjne. A pieniądze i zakupy na rzecz OT to są pieniądze i zakupy, które nie będą dla armii zawodowej. Jeśli OT ma dostać 500 ciężarówek, to nie dostanie ich armia zawodowa. W wojsku jest ogromne poczucie krzywdy w związku z tym, powiększone wypowiedziami ministra Macierewicza, który mówił o OT jako najnowocześniejszym rodzaju wojsk. To jak się czują piloci F16, pancerniacy ze Świętoszowa na Leopardach, komandosi z Lublińca, gdy słyszą takie bajki?
Co PO zrobi z BOT, jeżeli w 2019 roku wygra wybory?
To zależy jaki będzie tego ostateczny kształt. Na razie mamy dużo propagandy. Nie wiem, co zastaniemy w 2019 roku, jeśli wygramy wybory. Mogę zapewnić o jednym. Ludzi, którzy się do tego zapisali bardzo szanuję i na pewno będą wykorzystani, tylko trzeba im uczciwie pokazać ścieżkę albo armii zawodowej albo rezerwy, a nie udawać jakiegoś wojska czwartej prędkości. Co do struktur, zapewne trzeba będzie włączyć te jednostki do jednostek operacyjnych, tak żeby ileś tego potencjału uratować.
To zmieńmy temat. Platforma jest za przyjmowaniem uchodźców, czy nie? W ostatnich dniach pojawiały się sprzeczne komunikaty
W tej trudnej sprawie, bo budzi ona bardzo duże emocje, nie każdy tak samo rozumie każde słowo. Trochę tak jest, że w naszych gorących czasach trzeba o wszystkim powiedzieć tak, żeby to była tzw. setka do telewizji, czy tytuł w portalu. Sprawy bardziej skomplikowane gdzieś się upraszczają. A tutaj trzeba zawsze zaczynać od sprzeciwu w 2015 roku premier Ewy Kopacz wobec automatycznego rozdzielania uchodźców po poszczególnych krajach i od ustaleniach korzystnych dla Polski, które przewidywały przyjęcie 6900 osób z terenów wojennych. Z gwarancją, że to polskie władze będę decydowały, kogo przyjmują. Natomiast nie godzimy się z pomysłami jakiejś niekontrolowanej imigracji. Odróżniamy uchodźców, którzy są ofiarami wojen od imigrantów ekonomicznych. Chcę powiedzieć na koniec, że jesteśmy przeciwni, by robić z tego politykę. Na koniec nie zapominajmy, że ta sprawa ma wymiar europejskiej solidarności.
Przeciwnicy przyjmowania uchodźców mówią: nie chcemy mieć takich ulic pełnych wojska i policji jak Paryż, Bruksela...
Ale to jest taka demagogia. Jeśli chodzi o Francję to są dziesiątki lat polityki polegającej na tym, że obywatele z byłych kolonii francuskich przyjeżdżali do Francji i stawali się obywatelami francuskimi. To, że taki jest dzisiejszy obraz Francji to nie jest kryzys uchodźczy ostatnich dwóch, czy trzech lat, tylko lata takiej polityki otwarcia, do której Francja miała absolutnie prawo. Używanie tego, jako argumentu wydaje mi się bardzo nietrafne. Jeśli zaś mówimy o ostatnich latach, to ja też jestem bardzo wstrzemięźliwy w takim krytykowaniu kanclerz Angeli Merkel. To jest w takim dobrym tonie skrytykować panią kanclerz. Co Niemcy miały zrobić jeżeli dziesiątki tysięcy ludzi szły w ich stronę? Pewnie mądrzejszy i głupsi, pewnie z dobrymi i złymi intencjami. Co mieli zrobić Niemcy? Postawić mur, strzelać do nich? To jest wszystko bardzo łatwe, jak się rozważa gdzieś w programie telewizyjnym, a trochę trudniejsze, jak trzeba się mierzyć z realiami. Trzeba po prostu widzieć, że to wielki problem Europy. My nie możemy się przed nią zamknąć. Skala kilku tysięcy osób, z których pewnie zrobiłoby się kilkaset, bo Polska nie jest jakimś celem dla nich wszystkich, byłoby kompletnie nieodczuwalne.
Podlaska europosłanka PO prof. Barbara Kudrycka na forum PE publicznie skrytykowała polski rząd, że nie chce przyjmować uchodźców. I znów pojawiły się głosy, że to donoszenie na Polskę.
Ja nie lubię takich słów: donoszenie na Polskę. Łatwo można się pomylić. Parlament Europejsko to nasz parlament , tak jak polski parlament, czy podlaski sejmik. Nasi eurodeputowani mają prawo mówić co uważają, mają prawo popierać swój rząd, krytykować go. Nie każda wypowiedź Polaka za granicą jest od razu donoszeniem na Polskę. Zresztą politycy PiS, którzy tak chętnie używają argumentu targowicy, chętnie korzystali z tej możliwości organizując różne wysłuchania, wystawy w Strasburgu. Ja ten głos Barbary Kudryckiej odbieram jako ważny.