Chociaż w szkole średniej Tomasz Smoczyk "orłem" z niemieckiego i rosyjskiego nie był, to dziś potrafi porozumieć się w aż 15 językach. Jak sam mówi, zaczęło się od angielskiego, który nauczył się w wieku 16 lat, wiedząc, że to brama na świat. Później zaczął się uczyć włoskiego, bo zafascynowała go tamtejsza kultura i ludzie. A później kolejno zaczęły pojawiać się kolejne języki.
Niektóre zna perfekcyjnie, w innych się „dogada”. Na jego liście są także takie, w których wciąż zamierza się szkolić. Nauka sprawia mu satysfakcję, daje szansę poznania ludzi z całego świata i popycha do łamania schematów myślowych.
Pierwszy najtrudniejszy
Tomasz Smoczyk przyznaje, że najtrudniej było nauczyć się pierwszego języka. Robił to jednak dla siebie. Na początku lat 90. dla młodych ludzi wychowanych w komunie angielski był czymś wyjątkowym. Nastolatkowie chłonęli go niczym gąbka.
16-letni Tomek siadał przy stole, włączał kaseciaka i słuchał kursu języka angielskiego. Oglądał też MTV, a nocami słuchał BBC. W ostatniej klasie technikum był już pewien, że chce pójść na anglistykę do Nauczycielskiego Kolegium Języków Obcych w Lesznie.
- Na pół roku przed egzaminami wstępnymi skorzystałem z pomocy nauczycielki języka angielskiego – wspomina.
I choć wcale nie zdał rewelacyjnie, komisja egzaminacyjna nie miała wątpliwości, że chcą go w swojej szkole.
- Po latach osoba, która była wówczas w komisji, wyznała mi, że słabo wypadłem, ale widzieli, że angielski jest moją pasją. I to przeważyło
– relacjonuje.
Gdy spotkał pierwszego native speakera patrzył na niego jak na UFO. Nie przeszło mu wówczas przez myśl, że kiedyś założy własną szkołę - DUAL.
Jakiś czas później zapragnął nauczyć się języka włoskiego. Jak sam mówi, dla czystej przyjemności.
- Zafascynowała mnie tamtejsza kultura i ludzie – wyjaśnia.
I zapewnia, że fantastycznym patentem na naukę języka jest znalezienie sympatycznej osoby, która nim włada.
- Kontakt z miłą osobą czyni edukację przyjemniejszą
– tłumaczy.
Kiedy opanował włoski, postawił przed sobą kolejne zadanie.
- Poznałem Hiszpana, który budował farmę wiatraków pod Gostyniem - opowiada. - To była transakcja wiązana. Uczyłem Hiszpana angielskiego, a on mnie hiszpańskiego. Kiedy wyjechał uczyliśmy się na skypie – mówi.
I tak do listy niezbędnych języków poliglota z Leszna dodał hiszpański.
Tomasz nie zawsze miał nauczycieli pod ręką, więc kombinował, jak się dało. Często w sieci.
- Było i tak, że z Hiszpanką, uczyłem się języka rosyjskiego po... niemiecku – śmieje się.
Toki pona? A co to za język?
Oprócz angielskiego, włoskiego, hiszpańskiego, niemieckiego, rosyjskiego i francuskiego, na jego bogatej liście jest kilka innych języków, w tym czeski, rumuński, słowacki, węgierski, japoński, norweski, chorwacki oraz... toki pona. Ten ostatni to sztuczny język stworzony przez kanadyjską tłumaczkę i lingwistkę Sonję Elen Kisa.
- Miałem okazję ją poznać. Jej język jest bardzo prosty, bo bazuje na 120 słowach. W toki pona mówi cztery tysiące ludzi
– informuje Tomasz Smoczyk.
Rzecz jasna o filozofii się w toki pona nie pogada, ale przy takim minimalnym zasobie słów trzeba cały czas kombinować, jak je zestawić, by wyrazić swoje potrzeby.
Na naukę języków nigdy nie jest za późno
Jak tłumaczy Tomasz Smoczyk, zawsze jest dobry czas na naukę języków. Wiek nie jest żadnym ograniczeniem, co widzi w założonej przez siebie szkole językowej.
- Mój najstarszy uczeń ma 75 lat. Zaczął się uczyć angielskiego, ponieważ córka zamieszkała w Stanach Zjednoczonych. Teraz, kiedy do niej jedzie, nie czuje zagubiony - opowiada.
Nauka języków nie tylko daje satysfakcję, ale burzy bariery między ludźmi.
- Ludziom jest zwyczajnie miło, że ktoś stara się mówić w ich ojczystym języku. Ileż to razy podróżując po świecie, dostawałem zniżki lub coś za darmo, tylko dlatego, że starałem się mówić w języku gospodarzy
– przyznaje.
W Rumunii, w informacji turystycznej, pani zapytała, czy chce przyjąć książki w oryginale, bo ma ich cały stos na zbyciu.
Co roku na świecie organizowana jest konferencja dla poliglotów. Na sześć tygodni przed ostatnią zaczął uczyć się japońskiego. Na konferencji zaczepił Japonkę.
- Podszedłem. Chciałem jej zadać kilka pytań. Zgodziła się. I wtedy się zaciąłem. Pustka w głowie, ani słówka. Ani jednego pytania. Poczekała cierpliwie, odetchnąłem i słowa jakoś popłynęły. To był właśnie taki moment, w którym ludzie najczęściej się wycofują, a powinni zawalczyć – podsumowuje.