Tragedia w Rybniku. 4-letni Seweryn zmarł w szpitalu
Na oddziale chirurgii dziecięcej zmarł 4-letni chłopczyk. Rodzice Seweryna obwiniają szpital, że zbagatelizował zły stan dziecka, gdy ci przywieźli go na SOR.
- Lekarz powiedział, że jak się nie poprawi, to o 8 zrobią mu operację. W szpitalu byliśmy o 3. Za długo zwlekali. Zabili nam synka. Zawieźliśmy do szpitala dziecko, a wróciliśmy do domu z bucikami i skarpetkami - mówią zrozpaczeni rodzice.
Seweryn źle się poczuł
Dramat rozegrał się w sobotę nad ranem (noc z piątku na sobotę). Synek państwa Jacyno z Rybnika źle się poczuł. - O godz. 1 w nocy obudził się z bólem brzucha. Zrobiliśmy mu kąpiel, żeby popuścić ten brzuszek. Żona zabrała go na ubikację, żeby zrobić z nim siku. Ja pojechałem do apteki - mówi Damian Jacyno, tata 4-latka. - Od razu myślałam, że to pęcherz, bo synek nie umiał się załatwić, pokazywał cały czas, że chce siku. Miał sine usta. Ciężko oddychał. Brzuch miał twardy - opowiada pani Michalina, mama chłopca. Ojciec zjeździł całe miasto, ale nie mógł znaleźć otwartej apteki. - Jak przyjechałem do domu, od razu pojechaliśmy do szpitala, była godz. 3 - mówi.
Godz. 3. Walą do drzwi SOR
Ile czekali na SOR-ze? Trudno dokładnie określić. - Pani „na okienku” powiedziała, że mamy na SOR w lewo iść i tam do tych drzwi pukać. No i dzwonimy tam, dzwonimy, nic, nikt nie otwiera, walimy do tych drzwi, nic. Pobiegłam znów na to okienko, wołam: „Niech pani coś zrobi, nikt nie otwiera”. W końcu otworzyli. Tacy zaspani byli , tak się poprawiali - opisuje pani Michalina.
Tłumaczy, że lekarz zrobił wywiad, dziecko zostało podpięte do jakiejś aparatury. - Takie badania na serce chyba się robi, saturacja - mówi matka. Tłumaczy, że mężowi powiedziano, że ma zarejestrować dziecko „na okienku”. - Ja poszłam z pielęgniarką, żeby zrobić lewatywę. Położyliśmy Seweryna. On ciężko oddychał. Oczy miał zamknięte. I nic mu nie wyleciało. Przyszedł lekarz, który nas przyjmował i badanie mu zrobił palcem. Troszeczkę kupki wyleciało, ona bez krwi była - opowiada mama.
Diagnoza: stan krytyczny
Tłumaczy, że potem wzięli dziecko na prześwietlenie. - To zdjęcie wyszło i lekarz zawołał nas, by zapytać, czy wiemy, w jakim stanie jest nasze dziecko. Powiedział, że krytycznym. I że prawdopodobnie będzie musiał mieć operację, bo ma zatkane jelitko. Jakiś zator - mówią rodzice ze łzami w oczach. Opisują, jak jechali potem wyżej na drugie piętro. I tam USG robili „takim pistoletem”. - Ja jeszcze z tym lekarzem zostałem, powiedział, że prawdopodobnie będzie wszystko dobrze. Że może się nawet bez tej operacji obejdzie - mówi ojciec Sewerynka. To dało rodzicom małą ulgę. - Myśmy dziękowali Bogu, że może bez operacji się obejdzie. Jeszcze by tam coś złapał, nie daj Boże. Siostrzenica sepsę tam złapała - mówi matka.
Chłopczyk został przyjęty na chirurgię dziecięcą. - Pojechaliśmy na 8 piętro na chirurgię dziecięcą. Pielęgniarki na palec synka założyły przyrząd do saturacji. On „pipał” cały czas. Dali mu kroplówkę, cała chyba zeszła, przeciwbólowe i kontrast - opowiadają rodzice. - Syn mi pokazuje: „tata, chcę piciu”. Ja mówię: „Seweryn, teraz nie możesz. Rób kupę, to szybko polecimy do domu”. Daliśmy mu nocnik, on próbował coś zrobić. Cały czas pokazywał, że chce iść do domu, do domku. Potem mu krew z noska poszła - opowiada ojciec.
Pani Michalina dodaje, że wcześniej lekarz powiedział, żeby pulsometr ściągnąć. - Przyszła za 20 minut pielęgniarka i mówi: „Czemu on jest zimny, blady, niepodłączony”. Ona podłączyła go. Ta aparatura cały czas „pipczała”. Przykryła go poduszką, żeby nie był taki zimny. Nie podłączyli mu nawet cewnika, a był ciągle nawadniany - opisują rodzice.
Opowiadają, że nie chcieli ani na moment zostawić synka, cierpiał na autyzm. - My musimy być z nim, ja go nie zostawię samego, nigdy nie był sam. Ale na chwilę pojechali. Dali mu maseczkę tlenową, niedobrze mu się zrobiło, zaczął wymiotować krwią. On wybuchł - opowiadają łkając. - Parsknął na pielęgniarkę krwią. Ona go puściła i poleciał na plecy. „Boże, dzwońcie po ordynatora, dziecko mi umiera” - wrzeszczałam. Gdy poleciał na plecy, prawdopodobnie się zadławił. Waliłam go w plecy, by go ocucić. On nie żył - ocenia matka.
„Za późno przywieźliście”
Reanimacja dziecka trwała bardzo długo. - Pielęgniarka wyszła, powiedziała, „że żyje”. A oni go cały czas pompowali. Na koniec jeszcze lekarz wyszedł inny i mówi: „Za późno go przywieźliście”. Jak za późno? Jak mieliście dopiero o 8 rano operację robić? Policjant mi mówi „niech go pan nie słucha w ogóle” - opowiada Damian Jacyno. Rodzice wezwali wcześniej policję, bo jak mówią, „nie podobał” im się lekarz. - Wydawało mi się, że jest wczorajszy. Jak zobaczyłam, jak wolno się porusza, jak mówi, czy on nie był pijany? Policja przyjechała. Poszli z lekarzem sami. Miał 0.0 promila - mówią rodzice. Obwiniają szpital i lekarzy za opieszałość, że nie od razu wzięli dziecko na blok.
W WSS nr 3 w Rybniku ubolewają nad tym, co się stało, ale nie zgadzają się z taką opinią. - Dziecko otrzymało wszystko to, co mogliśmy w szpitalu uczynić. Było przyjęte na SOR nad ranem w sobotę, a ponieważ było jedynym pacjentem, więc od razu personel się nim zajął bez żadnej zwłoki - mówi Michał Sieroń, rzecznik WSS nr 3 w Rybniku.
Dodaje, że po diagnostyce - pierwszej na SOR, drugiej na oddziale chirurgii dziecięcej - dziecko zostało zakwalifikowane dooperacji w trybie pilnym, to znaczy zaraz po przygotowaniu do tej operacji miało ją mieć przeprowadzoną. - Wszystkie te czynności odbywały się zgodnie z procedurami. Przygotowanie operacji trochę trwa. To nie jest tak, że osobę z ulicy można wziąć na stół i zoperować. Trzeba pacjenta i personel przygotować - mówi Sieroń.
Jaki był stan dziecka, gdy zostało przyjęte do szpitala? - Rodzice przywieźli to dziecko nie w pozycji leżącej, tylko tak, jak się trzyma dzieci - na ramieniu. Czyli dziecko było na tyle silne, że było w stanie utrzymać pozycję pionową. Późnej w trakcie niektórych czynności medycznych nawet stało. Na tej podstawie można wnieść, że stan dziecka nie był na tyle ciężki, by nie umiało utrzymać pozycji pionowej. Co do stanu klinicznego - na pewno było dzieckiem cierpiącym. Lekarz na izbie przyjęć ocenił, że wymaga dalszego leczenia na oddziale chirurgii i podjął tę decyzję po przeprowadzeniu niezbędnych badań na poziomie oddziału ratunkowego. W drodze na oddział chirurgii dziecięcej dziecko miało wykonane badanie USG jamy brzusznej. Te wszystkie procedury trwają - zauważa Wojciech Kreis, zastępca dyrektora ds. medycznych w WSS nr 3 w Rybniku.
Tłumaczy, że lekarz, który był na oddziale, pracuje w szpitalu 30 lat. - To nie był ordynator, tylko szef dyżuru, w jednej osobie prowadzący specjalista chirurgii dziecięcej. Drugi lekarz znajdował się na SOR i był jeszcze lekarz pod telefonem wzywany w specjalnych sytuacjach. Podejrzewam, że był już powiadomiony. Nie wiemy, jaka jest przyczyna zgonu. Będzie ustalona - mówi dyrektor.
Szpital ubolewa
- Wyrażamy bardzo głęboki żal z powodu śmierci dziecka. Będziemy dokładać starań, by przyczyna śmierci została dobrze określona. Jeśli zdaniem rodziny zachowanie personelu było nieodpowiednie, to również wyrażamy głębokie ubolewanie. Wstrząsająca sytuacja, jaką jest śmierć dziecka na oddziale chirurgii dziecięcej, budzi zawsze wiele emocji. Personel też płakał - mówi Kreis.
Wczoraj przeprowadzono sekcję zwłok. - Mamy wstępne wyniki. Doszło do silnego stanu zapalnego jelita cienkiego o przyczynie na razie nieznanej. Konieczne są dalsze badania histopatologiczne, które powiedzą, co było źródłem schorzenia. Powołany będzie też zespół biegłych, by ocenić prawidłowość działań lekarzy oraz to, czy nie doszło do zaniedbań ze strony rodziców - mówi Rafał Łazarczyk, zastępca prokuratora w Rybniku.