Trauma domaga się uznania, a nie pouczania
Wciąż nie dotarło do nas, jak bardzo poważny problem w Polsce mamy z deficytem szacunku - mówi psycholog dr Jacek Santorski.
Coraz więcej osób niepokoi się o to, co się dzieje w Polsce. Lech Wałęsa twierdzi, że szykuje się wojna domowa. Nawet artyści, jak Maciej Maleńczuk, śpiewają w ostrzegawczym tonie, że są przerażeni tym, co wyprawia nowa władza. Jeszcze bardziej przerażające są podziały społeczne na my i oni, na naszych i innych, na swoich i wrogów. To się udziela. Jak to się stało, że zamiast rozwinąć się po transformacji ustrojowej, zachowujemy się tak, jak byśmy cofnęli się w czasie i rozwoju? Jak to możliwe, że zamiast wiedzieć więcej i rozumieć się lepiej, przestajemy rozumieć się w ogóle?
- Wciąż działa emocjonalna trauma transformacji - mówi dr Jacek Santorski, psycholog. - Chodzi o rzesze pracowników, którzy zintegrowali się w 1980 r., ale nie osiągnęli sukcesu, drugi policzek dostali od niewidzialnej ręki rynku - wykluczenie, niesprawiedliwość, przemiana odbywała się w bezprecedensowych realiach.
Teraz połowa Polaków jest głęboko nieufna wobec instytucji i władzy.
Pojawiła się też ostatnio jeszcze dalej idąca teoria, że z naszym społeczeństwem dzieje się coś niedobrego, bo nie przepracowaliśmy jeszcze traumy naszych dziadków, którzy przeżyli wojnę, czyli doświadczyli stresu pourazowego, który przeniósł się na kolejne pokolenia.
Prof. Jadwiga Jośko-Ochojska podczas czerwcowej konferencji dotyczącej traumy, zaprezentowała ciekawe wyniki badań myszy. Samice, jeszcze przed zapłodnieniem, wąchały miętę, a po chwili aplikowano im bodziec bólowy. Po kilkukrotnym powtórzeniu tych działań samica reagowała już lękiem na zapach mięty. Identyczne reakcje miały ich dzieci, które urodziły się już po eksperymencie. Później oddzielono dzieci od matki, by wykluczyć możliwość, że dzieci naśladują jej zachowanie. Okazało się jednak, że w porównaniu z grupą kontrolną wyłącznie te myszy, których matki były drażnione miętą - bały się, były agresywne. Stwierdzono u nich też wysoki poziom hormonu stresu. Prof. Jośko-Ochojska wysnuła taki wniosek:
W stresie zmniejszają się struktury mózgu odpowiedzialne za pamięć, za jej konsolidację, zwiększają się odpowiedzialne za lęk i agresję, które idą zawsze w parze. To niesie dalekosiężne skutki społeczne - im większy poziom lęku w społeczeństwie, tym większy poziom agresji.
Naród wciąż cierpiący
Zachowania myszy można też zaobserwować u ludzi. Dowodem na to są badania osób, które przeżyły traumę - żołnierzy, więźniów obozów koncentracyjnych, ofiar przemocy oraz ich dzieci. Badacze mieli też do czynienia z podobnymi koszmarami sennymi u rodziców i u ich dzieci, choć rodzice nigdy dzieciom o tych przeżyciach nie opowiadali.
Według badań dr Małgorzaty Dragan odsetek osób z PTSD (zespół stresu pourazowego) wśród polskich studentów wynosi 11,4 proc. To dużo. Badania wykazują też, że w Polsce około 6 mln ludzi ma różnego rodzaju problemy związane ze zdrowiem psychicznym. To przypadki zarejestrowane, bo szukające pomocy. A co z niezdiagnozowanymi? Radzą sobie na własną rękę. Niejednokrotnie ukojenie znajdując na forach internetowych, gdzie dają upust frustracji i bezradności. Pogardliwe hejtowanie stało się już dawno niezdrowym rytuałem społecznym, a styka się z nim ponad połowa Polaków.
- Z perspektywy motywacji i potrzeb ludzi, potrzeby szacunku, uznania i afiliacji (przyjęcie do grupy) ulokowane są zaraz powyżej potrzeb fizjologicznych i bezpieczeństwa - przypomina dr Santorski. - Dopiero po ich względnym zaspokojeniu dochodzą do głosu potrzeby osiągnięć, twórczości i samorealizacji. Cierpienie może być źródłem twórczości artystycznej, ale trudno mówić o technicznej czy społecznej innowacyjności ludzi, którzy doświadczają frustracji podstawowych potrzeb.
I dlatego - podkreśla psycholog - mamy w Polsce rodzący cierpienie deficyt szacunku. - W większości polskich firm badania nastrojów pokazują, że brak szacunku frustruje pracowników na równi z uciążliwościami organizacji pracy i niegodziwą płacą - dodaje. - Duży dystans władzy w hierarchicznych organizacjach, wodzowski charakter partii politycznych, arogancja urzędów i urzędników prowadzą do tego, że ludzie czują się ignorowani w swojej podmiotowości. I myślą, że się ich nie szanuje.
Zdaniem Jacka Santorskiego zanim zaczną działać reformy społeczne, każdy może w tej sprawie coś ważnego zrobić. Wystarczy zmienić język, którym mówimy do innych i o innych, zwłaszcza bardzo innych.
- W języku pokolenia Y nazywa się to szacun za szacun. Dzięki temu nasz świat może być nie tylko lepszy, ale też zamożniejszy - przekonuje. Zachęca też do narodowego treningu przyjmowania informacji zwrotnych, których bardzo często nie potrafią przyjmować nawet osoby z wyższym wykształceniem. - Anglosasi mówią o informacji zwrotnej, że to dar. A Polacy przyjmują ją jako cios, na który trzeba odpowiedzieć ciosem, a na spotkaniach wykazują swoje racje. Jest zadziwiające, że w społeczeństwie tak homogenicznym jak nasze Polacy znajdują tylu „gorszych” od siebie - mówi Santorski.
Jak się zmienić i po co?
Dominikanin Tomasz Dostatni przypomina na swoim blogu, że Polska była państwem bez stosów, a tolerancja religijna przyciągała różnych „heretyków”, którzy w Polsce się chronili. Że Żydzi wybrali nasz kraj, uciekając przed pogromami, a polski król podkreślał, że nie jest panem ludzkich sumień. A teraz trzeba bić na alarm i postawić sobie pytanie, co możemy zrobić, aby hasło Polska dla Polaków znowu stało się haniebnym, gdy ktoś je wykrzykuje w metrze w twarz, Bogu ducha winnym, przestraszanym cudzoziemkom. - Wydaje mi się, że trzy grupy ludzi muszą w zdecydowany sposób na to zjawisko odpowiadać. Władza, szkoła i Kościół - nawołuje.
Reakcje władz, wszelkiego szczebla są nieadekwatne. Nie ma odcięcia się od rasistowskich zachowań. Zmieniajmy postawy własne i tych, na których mamy wpływ.
Jacek Santorski uważa, że to, co się dzieje w Polsce, nie skończy się, dopóki transformacyjne doświadczenie nie zostanie przez nas symbolicznie przepracowane. W jaki sposób? Był już pomysł, aby datę końca pańszczyzny uczynić świętem narodowym. 2 marca 1864 roku na terenach ostatniego z zaborów - zaboru rosyjskiego, pańszczyzna została zniesiona. Na poważnie nikt tematu jeszcze nie podjął.
„Musimy używać zrozumiałego języka zamiast toczyć wyrafinowane intelektualnie dysputy” - twierdził w Krytyce Politycznej (nr 72, 2015r.) dr hab. Michał Bilewicz, psycholog społeczny z Centrum Badań nad Uprzedzeniami Uniwersytetu Warszawskiego. Zrobił na nim wrażenie film Borysa Lankosza „Ziarno prawdy”, bo używa zrozumiałych narzędzi. Dr Bilewicz przypomniał też, że w Rwandzie to media przygotowały podglebie dla ludobójstwa - przed mordem na Tutsich radio sączyło propagandowy jad o „karaluchach, które trzeba wytępić” i „wysokich drzewach, które trzeba wyciąć”. Po wojnie stworzono tam, we współpracy z psychologami, operę mydlaną, która jest nadawana w kanale radiowym o najwyższej słuchalności. Scenariusz wygląda tak: dziewczyna Hutu ma romans z chłopakiem Tutsi, a chłopak przeżywa problemy związane z urazami psychicznymi z czasów ludobójstwa. - Badania wykazały, że programy te znacząco poprawiły nastawienie dwóch grup zamieszkujących Rwandę i pozwoliły zrozumieć perspektywę ofiar - mówił dr Bilewicz i przekonywał, że wyrafinowana sztuka czy ambitne kino nigdy takich efektów by nie osiągnęły.
- Przydałaby się duża produkcja filmowa w stylu Wajdy i dyskusja narodowa, otwarta i uczciwa, z udziałem stron dramatu - to by była „terapia przyczynowa” - sugeruje dr Santorski. - To, co dziś w sferze symbolicznej robi PiS to terapia objawowa. A opozycja nie robi prawie nic. Książki Sowy, Ledera czy „Byliśmy głupi” Marcina Króla, to zbyt niszowe działania, aby były skuteczne.