"Ja tej mięty polskiej prawicy do Johnsona, Farage’a i May akurat nigdy nie rozumiałem, w końcu brexitowa kampania w głównym stopniu opierała się na budowaniu niechęci do polskich emigrantów. A kuku!".
Trzech bohaterów miała w ostatnich dniach polska popkultura i żaden z nich nie był finalistą Nike, żaden nie występuje w Konkursie Chopinowskim, żaden też nie został laureatem Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Tu nawet z wymienieniem nazwisk wiele osób miałoby problem, ale to już nie dziwota odkąd Telewizja Publiczna ostatecznie i trwale abdykowała z roli mecenasa ambitnej kultury i rozrywki, wybierając wyścig ze stacjami komercyjnymi na ilość Augustina Egurroli w ramówce. Argumentu, że przecież jest jeszcze TVP Kultura proszę życzliwie nie podrzucać, udziały w rynku tego kanału nie przekraczają 0,3 procenta. A w ostatnich lat największą widownię zgromadziły tu „Działa Nawarony”.
No więc trzech bohaterów: Ziemkiewicz i dwa Matczaki. Z czego tylko jeden trafił tu za artystyczne dokonania. 21-letni raper Mata na koncert promujący płytę „Młody Matczak” ściągnął ponad 40 tysięcy widzów. Mawiają, że stał się głosem swojego pokolenia, a w jego teksty z przerażaniem wsłuchują się rodzice licealistów. Drodzy rodzice! Spokojnie! W końcu wy też rapowalibyście w młodości o tym samym i słuchalibyście tego samego, o seksie, piciu i paleniu, gdybyście oczywiście znali wówczas poza rapem coś innego niż MC Hammer.
Macie dzielnie w medialnym rejwachu sekunduje ojciec, znany prawnik, który właśnie pokłócił się z czołówką polskich pisarzy o swoją książkę pod absurdalnym tytułem „Jak wychować rapera”. Dzięki temu pewnie sprzeda więcej egzemplarzy niż Twardoch „Pokory” i Masłowska „Innych ludzi”, tak niesprawiedliwie urządzony jest świat w XXI wieku. A ojciec jest tak rozpędzony, że nikt nie będzie zdziwiony, gdy za chwilę na rynku ukaże się jego płyta „Stary Matczak”. Hip-hop dla dziadersów. Krwisty diss na Ziobrę i koniecznie coś o nawalaniu się w toskańskich winnicach, taki tytuł nawet widzę: Patowiniarnia.
No i last but not least – Rafał Ziemkiewicz, niewpuszczony za poglądy na brytyjską ziemię. Auć. Nasz ziomo Boris Johnson już nie naszym ziomem, polscy narodowcy przeżyli szok, że dla konserwatywnych Anglików ich poglądy leżą na prawo od prawej ściany. Dziś nawet Torysi są lewakami! Boże chroń królową. Ja tej mięty polskiej prawicy do Johnsona, Farage’a i May akurat nigdy nie rozumiałem, w końcu brexitowa kampania w głównym stopniu opierała się na budowaniu niechęci do polskich emigrantów. A kuku!
Dla Ziemkiewicza nastają w każdym razie trudne czasy, życie w dyskomforcie i permanentnym poznawczym dysonansie, musi przecież teraz trzymać kciuki za trwanie Polski w Unii Europejskiej. Ewentualny polexit byłby mu wybitnie nie na rękę, jakiż kraj tej lewackiej wspólnoty wpuściłby go do siebie, może Węgry jedynie, bo Bułgaria już niekoniecznie. Na spotkania autorskie mógłby wówczas jeździć chyba już tylko do byłych republik radzieckich.
Nie będąc jednak entuzjastą rozwiązań, jakie stosuje brytyjska straż graniczna, dziś bardziej przejmuję się pushbackami na naszej wschodniej granicy, niż pushbackiem znanego publicysty z londyńskiego lotniska. Krzesać oburzenia po równo, za cholerę, nie mogę. RAZ nie powinien czuć się z tego powodu poszkodowany, przy okazji promocję nowej książki miał jak ta lala. Te kilka godzin w areszcie to jednak było trochę czasu antenowego i całkiem sporo odsłon za darmo. A i obrońców ma mnóstwo, jak na ironię są wśród nie też tacy, którzy na co dzień mają problem z uszanowaniem odmiennych poglądów i bez wahania usuwaliby je innym sprzed oczu. Bo takie rzeczy to my, ale nie nam. Stary numer.
W kraju więc, generalnie, po staremu. Mało kultury, więcej medialnej kulturystyki.