Trucizny nasze powszednie, czyli czym truli się nasi przodkowie i czym podtruwamy się my?
O tym, w jaki sposób truli się nasi przodkowie, a także o tym, w jakich okolicznościach trucizna staje się lekiem, rozmawiamy z doktorem Wojciechem Ślusarczykiem z Collegium Medicum Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, kierownikiem Działu Historii Medycyny i Farmacji Muzeum Okręgowego w Bydgoszczy.
Kiedyś, gdy była mowa o truciznach, człowiek myślał o cykucie, cyjanku, arszeniku i starych koronkach. Teraz do tego kanonu dołącza nowiczok - trzy lata temu został nim otruty Siergiej Skipral, a ostatnio głośna była sprawa Aleksjeja Nawalnego. Jednak po trucizny sięgali i jak widać - jeszcze sięgają nasi sąsiedzi. W Polsce takich tradycji nie było? Otruta została królowa Bona, jednak do zamachu doszło, gdy wróciła już do Italii.
Stosowanie trucizn jest zjawiskiem uniwersalnym i ponadczasowym. To, czy dana substancja jest trucizną w dużej mierze zależy jednak od dawki. Ludzie byli tego świadomi praktycznie od początku istnienia gatunku, podobno jako pierwszy taką myśl sformułował natomiast Phillippus Aureolus Theophrastus Bombastus von Hohenheim, czyli po prostu Paracelsus - wybitny lekarz i alchemik, który urodził się pod koniec XV wieku. On jako pierwszy odszedł od humoralnej doktryny Hipokratesa i zastosował podejście alchemiczne. Jego zdaniem zdrowie było wynikiem tego, że archeusz, czyli wewnętrzna siła napędzająca człowieka, którą on utożsamiał z duszą, przerabiała principia, czyli pierwiastki rozumiane w sposób alchemiczny. Gdy archeusz pracował w sposób prawidłowy pierwiastki jakie dostawały się do organizmu z pokarmami i napojami, były przetwarzane właściwie i człowiek był zdrowy. Zakłócenie tej pracy było natomiast tożsame z chorobą. W związku z tym Paracelsus zalecał zupełnie inne terapie niż w przypadku medycyny humoralnej.
Zanim pójdziemy dalej, mógłby Pan wytłumaczyć, na czym ona polegała?
Hipokrates przyjął, że w ciele człowieka krążą cztery humory: krew, żółć, czarna żółć i flegma. Człowiek miał być zdrowy tak długo, jak długo ciecze te znajdowały się w stanie równowagi. Medycyna humoralna dominowała praktycznie do końca XVIII wieku. Zakładała usuwanie humorów, których było za dużo przy pomocy krwioupustów, lewatyw czy środków przeczyszczających.
A jakie znaczenie miała zmiana wprowadzona przez Paracelsusa?
Podejście Paracelsusa spowodowało, że zaczęto podawać proste leki chemiczne, które miały usprawnić pracę archeusza. Przykładem takiego leku, który dziś uznalibyśmy jednoznacznie jako truciznę, była rtęć. Ona jest trująca, to sprawa oczywista. Paracelsus sięgał jednak po maść rtęciową, aby leczyć chorych na syfilis. Choroba ta przybrała w tamtych czasach skalę epidemii. Terapia rtęcią mogła zabić syfilityka, gdy tej rtęci było za dużo. Małe dawki podawane przez Paracelsusa i jego zwolenników, działały jednak leczniczo. Co ciekawe, w wydanym w latach 50. ubiegłego wieku polskim podręczniku dla studentów medycyny, który zresztą w większości jest poświęcony kile, nadal jednym z zalecanych środków jest rtęć. Przypomnę, pierwszy skuteczny lek na kiłę został wynaleziony w 1909 roku. Tymczasem, w połowie XX stulecia, poza antybiotykami, syfilitykom nadal serwowano rtęć, która serwowana w małych dawkach powoduje, że układ odpornościowy człowieka jest pobudzony do działania. Trucizna w tym przypadku staje się lekiem.
Innym przykładem jest strychnina. Jak wiadomo, jest ona elementem trutki na szczury i myszy. Wpływa na układ oddechowy, po zażyciu zbyt dużej dawki ofiara umiera przez uduszenie. Jeszcze przed wojną był jednak preparat, który się nazywał glutonina. Była to po prostu strychnina w tabletkach. Zażywali ją przede wszystkim pacjenci starsi wiekiem, ponieważ małe dawki strychniny pobudzają układ oddechowy do działania.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień