Trwa podniebny wyścig zbrojeń. Oto najbardziej niebezpieczne bezzałogowce świata
Podczas Międzynarodowego Salonu Przemysłu Obronnego w Kielcach zaprezentowano Mantę – najnowszy bezzałogowiec, wyprodukowany przez należącą do grupy WB Electronics gliwicką firmę Flytronic. Być może właśnie maszyny tego typu trafią do polskiej armii.
MON już w styczniu ogłosił, że zamierza kupić 15 zestawów bezzałogowców klasy mini (w ramach programu "Wizjer") oraz 12 zestawów klasy taktycznej krótkiego zasięgu (w ramach programu "Orlik"). Kilka tygodni temu szef resortu - Tomasz Siemoniak - na antenie Polskiego Radia zapowiedział, że zamówienie trafi do polskiego przemysłu obronnego. To w praktyce oznacza, że batalia rozstrzygnie się między WB Electronics, a Polską Grupą Zbrojeniową, która proponuje maszynę typu E- 310 (oparta jest ona w dużej mierze na izraelskich rozwiązaniach).
Niezależnie od tego, jaką decyzję podejmie MON, trzeba sobie jasno powiedzieć, że bezzałogowce dostarczone wojsku w ramach programu „Orlik”, czy „Wizjer” nie będą prowadzić misji bojowych. Ich zadaniem będzie raczej obserwacja i ewentualnie koordynowanie ognia innych rodzajów sił zbrojnych. W tego typu misjach nieliczne polskie bezzałogowce były już zresztą wykorzystywane podczas misji w Afganistanie. Są jednak armie, które posiadają na swoim wyposażeniu samoloty bezzałogowe (eksperci raczej wolą unikać terminu „drony”) zdolne nie tylko niepostrzeżenie obserwować, ale też celnie uderzać przeciwnika. Oto najsłynniejsze z nich.