„Trzeba przeczekać”, „jak się wzięło, trzeba spłacać” - to tylko dwie dobre „rady cioci Zosi”, jakie usłyszałem dzisiaj dla polskich kredytobiorców, którzy mają na głowie kredyty hipoteczne. Pewnie, że trzeba spłacać, pewnie, że trzeba przeczekać. Problem w tym, że jak idzie dobrze w gospodarce, to u nas jest to zawsze tylko i wyłącznie sukces władzy, a kiedy jest jakiś problem, to ramiona rozłożone w poczuciu bezsilności i opowieść, że „się nie da”.
Polskie kredyty hipoteczne to gałąź, na której siedzi większość naszej klasy średniej, to najczęściej kredyty na to jedno mieszkanie, w którym mieszka rodzina nauczyciela czy przedsiębiorcy. Skoro prezes Glapiński miał jeszcze całkiem niedawno tyle animuszu, by przekonywać, że nie będzie wielkiej inflacji ani podwyższania stóp procentowych, czyli podwyższania rat kredytów, to może jednak czas przyznać, że się pomylił?
Może nie jest to dobry moment, żeby wciskać go na kolejną kadencję na stanowisko szefa NBP? W pytaniu o wysokość rat za kredyty hipoteczne chodzi o coś szczególnie ważnego: w tej dyskusji jest faktycznie zakodowane pytanie o los polskiej klasy średniej.
Szefem NBP powinien być w takich czasach ktoś naprawdę spoza partyjnego układu. Idą czasy, kiedy zaufanie do prezeski lub prezesa NBP będzie kluczową kwestią. Inflacja tak się rozhulała, że albo jakoś „sama z siebie” przestanie rosnąć, albo ten lub kolejny rząd stanie przed koniecznością poważnych reform i ostrego zaciskania pasa w stylu początku lat 90. poprzedniego wieku. Ci, którym brak wyobraźni społecznej dalej niż na najbliższe „do wyborów”, tego nie pojmą. Inflacja i stopy procentowe były w Polsce wyższe już przed wojną, a tak zwana put-inflacja to tylko część problemu.
Rząd musi mieć w Narodowym Banku Polskim poważnego partnera, który będzie w stanie bronić naszych kieszeni przed nieodpowiedzialną partyjną polityką szastania pieniędzmi, jak to było w ostatnich latach.
I zupełnie na koniec. Rady typu „trzeba przeczekać” są w ustach polityków żenujące. Jasne, że nawarzyli piwa nie pilnując jak należy publicznego grosza i teraz nie ma prostej recept,y co zrobić, by nie udusić Polaków podwyżkami i nie zaprzepaścić ostatnich 30 lat, kiedy pierwszy raz od kilkuset lat Polacy mogli się bogacić, kiedy nie dotyczyło to tylko wybranej grupy.
Ale trzeba rozumieć jeszcze jedno, my nie jesteśmy Austrią czy Holandią, gdzie ludzie mają zachomikowany kapitał w nieruchomościach i na bankowych kontach. A przede wszystkim to, że władzę powinno być stać na minimum zwyczajnej empatii. Tę władzę coraz trudniej „przeczekać”.