200 polskich gmin górskich, od Bieszczad aż po dolnośląskie Góry Izerskie, zawiązało porozumienie, by ratować się przed utonięciem. Góry „zamknięto“. Straty idą w setki milionów złotych. Przedsiębiorcy, nie tylko ci z gór, protestują. W ostatni poniedziałek, po południu, po konferencji wicepremiera Jarosława Gowina, pod Wielką Krokwią w Zakopanym, grupa przedsiębiorców z Podhala zorganizowała protest przeciwko obostrzeniom sanitarnym. Zapowiedzieli, że zamierzają otworzyć swoje biznesy mimo rządowych obostrzeń.
Impulsem do zawiązania się Porozumienia Gmin Górskich była fatalna sytuacja gospodarcza kilkuset miast i miasteczek z terenów górskich spowodowana obostrzeniami sanitarnymi, które zamknęły turystykę i propozycja wicepremiera Jarosława Gowina z 23 listopada, by włodarze gminni wybrali reprezentację samorządowców, którzy przedstawią postulaty rządowi. Skrzyknęli się w kilka dni. Wysłali je na biurko J. Gowina i od 25 listopada zapadła cisza, aż do ostatniego styczniowego poniedziałku, kiedy to wicepremier Gowin i minister Michał Dworczyk zorganizowali konferencję prasową, która potwierdziła obawy samorządowców, że ten sezon zimowy mogą uznawać za stracony. Pozostaje im podziwiać zaśnieżone górskie krajobrazy i liczyć coraz większe straty. Pieniądze pojawią się w lutym. Wsparcie dla gmin wyniesie 1 miliard złotych. Gminy składające wnioski będą mogły otrzymać maksymalnie do 8 milionów złotych.
Co zamknął rząd?
Wójt Bukowiny Tatrzańskiej Andrzej Wójcik na styczniowym spotkaniu Porozumienia Gmin Górskich w Karpaczu (wcześniejsze były w Bukowinie i Szczyrku), wyliczał: - 28 grudnia premier „pozamykał“ hotele, pensjonaty, stoki, a co za tym idzie zamarł cały sektor usług transportowych, piekarni, wypożyczali, szkółek nauki, firm sprzątających, cateringowych itp. Dziesiątki tysięcy ludzi nie pracuje, nie zarabia. 18 tysięcy miejsc noclegowych w Karpaczu, 30 tysięcy w Zakopanem, 18 tysięcy w Bukowinie, 9 tysięcy w Kościelisku i we wszystkich innych miejscowościach górskich zamknięto na klucz. De facto zamknięto całe miejscowości. Ich właściciele nadal muszą je ogrzewać, konserwować, dbać o pracowników. Nikt ich z podatków i opłat nie zwalnia i spłaty kredytów nie zwalnia. Na naszych biurkach przybywa stos wniosków od przedsiębiorców z prośbą o zwolnienie od podatków. My ich zwolnimy, ale wtedy gminy będą potrzebowały wsparcia, żeby wypełniać swoje obowiązki. O tym chcieliśmy rozmawiać, ale dialogu z rządem nie ma. Jeśli lockdown utrzyma się do końca zimy, to będzie oznaczało straty nie do odrobienia przez następne 2-3 lata. 80 procent dochodów rocznych naszych gmin uzyskujemy zimą.
Połączył nas wirus
Do tego dramatycznego głosu dołączają się i inni samorządowcy. Antoni Byrdy, burmistrz Szczyrku : - Nas nie łączy polityka, nie jesteśmy liderami grup politycznych. Nas połączył wirus i jego konsekwencje. Problemy przedsiębiorców przekładają się na budżety miast. Nasza grupa nie ma na celu krytykowania. Z koronawirusem zmaga się cała Europa. Można sobie zadać pytanie czy skutki obostrzeń przekładają się na bezpieczeństwo? Czy warto poświęcać gospodarkę? Życie i zdrowie to wartość najważniejsza, ale poświęcamy życie społeczne - niedługo będziemy leczyć ludzi z uzależnień, przemocy domowej.
Potrzebne nowe kody do tarczy 6.0
Brak jasnych i konkretnych sygnałów ze strony rządowej niezwykle utrudnia rozmowy samorządowców z przedsiębiorcami. - Ludzie z terenów górskich nie chcą tarcz, chcą pracować - mówił Roman Krupa wójt gminy Kościelisko, apelując o otwarcie branży od 18 stycznia. - Samorządy gmin górskich oczekują harmonogramu działań dotyczących otwarcia turystyki zimowej. Co powiedzieć właścicielom stoków narciarskich? Oczekujemy też korekty listy branż w tarczy 6.0 i jej uzupełnienia o kolejne kody. Oczekujemy przedłużenia zwolnienia ze składek ZUS dla branż objętych tarczą. Ostatnia kwestia to rekompensaty dla samorządów gmin górskich z tytułu utraconych podatków, opłat. Przedsiębiorcy nie mają z czego płacić. To wszystko to są naczynia połączone.
Do „dziurawej” rządowej tarczy 6.0 odniósł się także burmistrz Karpacza Radosław Jęcek: - Tarcza 6.0 i PFR - tarcza 2.0 są słabe i dziurawe. Wiodące jest PKD (Polska Klasyfikacja Działaności) - obiekty 55.10 są objęte tarczą, ale te mniejsze 55.20 już nie są objęte tarczą. W Karpaczu na 600 obiektów z działalnością hotelarską tylko 30 ma kod kwalifikujący się do pomocy, a cała reszta już nie. Już w tarczy 2.0 nie uwzględniono samozatrudnionych - instruktorów narciarstwa, przewodników, osób produkujących i sprzedających pamiątki, oscypki i wielu innych. Oni nie są objęci pomocą. Możemy zwolnić przedsiębiorców z podatku od nieruchomości, ale oczekujemy uzupełnienia tych środków z budżetu państwa.
Na stronie internetowej Urzędu Miejskiego w Karpaczu bije licznik strat. Zaczął je liczyć 22 grudnia od godz. 8.00. Dzisiaj jest już grubo ponad 70 milionów złotych na minusie. To środki, które normalnie wpływałyby, gdyby nie lockdown. Tych strat nie da się już nadrobić. Nawet jeśli Karpacz uzyska wsparcie maksymalne, czyli 8 milionów złotych, to czy zasypie tak wielką dziurę po niepłaconych przez firmy podatkach od nieruchomości i innych? Podobnie jest w innych turystycznych ośrodkach górskich.
W Karpaczu także zawiązał się komitet referendalny, który chce, wykorzystując narzędzia demokracji, zapytać mieszkańców: „Czy zgadzasz się na respektowanie nakazów, zakazów i ograniczeń praw i wolności obywatelskich wprowadzonych wbrew ustawom i Konstytucji RP poprzez rozporządzenia Rady Ministrów w związku ze stanem epidemii?”. Procedury w takich sytuacjach trwają jednak długo i odpowiedź na to pytanie może pojawić się nie wcześniej niż za kilka tygodni. Pytanie o to referendum padło także w trakcie konferencji wicepremiera, a odpowiedź była o społecznej solidarności, odpowiedzialności i zrozumieniu trudnej sytuacji.
Samorządowcy już w listo-padze wysłali swoje propozycje uruchomienia działalności w ostrych ramach reżimu sanitarnego, pod pełną kontrolą. Jest styczeń, a odpowiedzi zwrotnej nie ma. Nic więc dziwnego, że po raz kolejny zaczęło działać powiedzenie „Polak potrafi“, gdy tylko rozpoczęły się ferie. Nikt nie zabrania turystom, by jechali w góry. 8-kilometrowy korek do Szczyrku, tysiące ludzi na sankach na stokach, i w lasach na biegówkach to fakty widoczne gołym okiem. W górach jest piękna zima. Niektórzy przyjeżdżają tylko na jeden dzień ocierając się o setki im podobnych. Inni korzystają z szarej strefy, która się uaktywniła. Ktoś ma pokoje po cichu do wynajęcia, ktoś inny mieszkanie. Hotele zamknięte, ale masaż można zamówić...
- U nas też wszystko stoi - mówi przewodniczący Rady Powiatu Kłodzkiego Zbigniew Łopusiewicz: - Stronie Śląskie, Duszniki, Zieleniec, Bielice. Stoki i wyciągi zamknięte, baseny, hotele pensjonaty, restauracje. A co ciekawe w okolicach Stronia lasy pełne biegaczy na nartach, a na stokach tysiące ludzi zjeżdża na sankach, bo na nartach nie można. To samo jest na Jamrozowej Polanie koło Dusznik. Gminy mają własne ratraki i przygotowały trasy. Nie było zakazu zamknięcia lasów, a ludzi nikt w domu przy takiej zimie nie utrzyma. A przecież można było to uregulować i mogło być pod nadzorem, i trasy biegowe, i stoki. Dzisiaj tłumy ludzi radzą sobie sami. Nic z tego nie mają firmy turystycze i usługowe, bo są zamknięte. Nawet tak poważne przedsiębiorstwo, jak Resort Czarna Góra już sobie nie radzi. Straty idą w miliony, przychodu nie ma, a obiekty trzeba utrzymywać, ludzi opłacać, podatki płacić. Właściciel już rozważa czy firmy nie zamknąć. A zatrudnia 150 osób. Takiej wielkości firma może liczyć na wsparcie z rządowej tarczy, a co z resztą? - pyta Łopusiewicz.
Wykupią nas?
Pojawiły się pogłoski, że poważna sieć hoteli już próbuje składać oferty wykupu zadłużonym właścicielom miejsc noclegowych i gastronomii. Mówił o tym starosta karko-noski Krzysztof Wiśniewski, który sam przez lata prowadził biznes turystyczny: - W takich regionach jak nasz, wszystko kręci się wokół turystyki. Docierają do nas dramatyczne informacje, że do właścicieli firm zgłaszają się duże koncerny z chęcią odkupienia udziałów, czy przejęcia działalności gospodarczej. To byłaby tragedia, bo przez lata robiły to małe firmy, często rodzinne. Dlaczego rząd nie zaufał gestorom turystyki, którzy od marca 2020 roku przygotowywali się do wymogów sanitarnych. Co z tego, że nasze postulaty są wysłuchiwane, ale nic nie zostaje zrealizowane. Nie czekajmy na przelanie się czary goryczy. Nie wiemy, kiedy nastąpi restart gospodarki, od czego to będzie zależało, do czego mamy się przygotować?
Świeradów się przetestował
Przykładem poważnego traktowania zagrożenia wirusem, ale i potrzebą działania jest Świeradów-Zdrój, gdzie na koszt gminy przetestowano 3,5 tysiąca dorosłych mieszkańców.
W efekcie 103 osoby zadzwoniły do przychodni, bo miały pozytywny wyniki testu na przeciwciała. Z tego 18 osób skierowano na testy wyma-zowe. - Wnioski są takie, że lockdown bez testowania nie ma sensu. Zamknięcie turystyki w miastach górskich bez wiedzy - kto ma, a kto nie ma wirusa - nie ma sensu. W marcu było to zaskoczenie, ale drugi lockdown jest dużo bardziej negatywny, bo nie wyciągnięto wniosków od marca. Domagamy się powszechnego testowania. W aptekach brakuje testów, a w internecie są 5-6 razy droższe - mówił Roland Marciniak, który również nie wyobraża sobie dalszego zamknięcia turystyki po 18 stycznia.
Przewodniczący Zbigniew Łopusiewicz nie ma zaufania do obietnic przedstawicieli rządu:
- Firmy tracą, a co za tym idzie, gminy też. Z czego spłacać PIT, CIT, VAT, podatki od nieruchomości? Pamiętajmy, że firmy turystyczne, z których głównie żyjemy, nie działają już na 100 proc. od niemal roku. W tarczach rządowych są też dziury i mocno dotykają też spółek gminnych. U nas to np. Jaskinia Niedźwiedzia, czyli obiekty jaskini, basen, zalew. Spółka została zaliczona do dużych przedsiębiorstw (powyżej 50 osób), a zatrudnia 30 osób i tutaj już sama gmina będzie musiała sobie dać radę. Jeśli będzie miała dodatkowe środki, a o tych dzisiaj nic konkretnego nie możemy powiedzieć.
Niezależni bez pomocy
- Kilka dni temu wicepremier Gowin i minister Dworczyk obiecali wsparcie dla gmin górskich. Mówili też o wcześniejszym wsparciu z Funduszu Inwestycji Lokalnych.
- Ale żadnych konkretów, harmonogramu co dalej? Nikt nie wierzy, że po feriach wrócimy do działania nawet pod ograniczeniami stanitar-nymi. Gdybyśmy wiedzieli co i kiedy, to już mogłyby ruszyć rezerwacje, przygotowania. Ten brak punktu odniesienia jest bardzo frustrujący.
- O niejasności w rządowych poczynaniach mówił pan też w ostatni dzień grudnia, na sesji budżetowej powiatu w oświadczeniu w sprawie Funduszu Inwestycji Lokalnych. Napisał pan „Kiedy 8 grudnia 2020 roku wypowiadał się premier: „...Musimy walczyć o każde miejsce pracy - dlatego tę walkę z kryzysem, walkę z COVID-19 toczymy wspólnie. Toczą ją rząd, samorządy, przedsiębiorstwa i obywatele. Wsparliśmy firmy w ratowaniu miejsc pracy a dzisiaj przedstawiamy rządowy projekt Programu Inwestycji Lokalnych...”, byłem bardzo zadowolony z tej obietnicy”. Co zmieniło pana opinię?
- Bo praktyka okazała się inna. Nie wszystkie samorządy otrzymały pomoc. W większości pieniądze popłynęły na konta miast, powiatów i gmin, które są rządzone przez samorządowców związanych bezpośrednio lub pośrednio z partią rządzącą. U nas na 15 beneficjentów, czyli powiatu i gmin, dofinansowanie otrzymało 6 gmin. Tylko Międzylesie nie jest rządzone przez PiS. Dostało jakieś 500 tysięcy. Pozostałe samorządy kierowane przez włodarzy niezależnych lub działaczy partii opozycyjnych nie dostały ani grosza.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Nie było jasnych kryteriów. We wszystkich poprzednich rozdaniach kryteria były bardzo jasne i konkretne. Wiadomo było dlaczego samorząd dostał wsparcie lub nie. W ostatnim rozdaniu ocena projektów była prowadzona w sposób nieprzejrzysty i bez podania uzasadnienia dla ich odrzucenia. Dodatkowo w trakcie naboru dwukrotnie zmieniana była podstawa przyznawania środków. Nawet nie można się było odwołać, bo nie wiadomo co i jak oceniano. Według mnie pieniądze zostały przyznane uznaniowo, a nie przy uwzględnieniu rzeczywistych potrzeb jednostek samorządu terytorialnego. Jestem blisko trzydzieści lat czynnym samorządowcem. Przez 6 kadencji byłem burmistrzem Stronia Śląskiego, pracowałem, gdy w Polsce rządziły AWS, SLD, PiS z Samoobroną i LPR, Platforma Obywatelska i ponownie PiS. Nie jestem i nie byłem członkiem żadnej partii. Nigdy nie starałem się zabierać głosu publicznie na tematy polityczne, ale to, co stało się w ostatnim okresie, zmusiło mnie do tego wystąpienia.
- A z jakiego powodu uważa pan, że było to działanie polityczne?
- Do gmin, nie wiem czy do wszystkich, trafił tekst porozumienia na partyjnym druku PiS i firmowany przez posłów PiS. Fragment tego porozumienia brzmiał: „Strony niniejszego porozumienia deklarują wolę podjęcia działań, mających na celu skuteczne aplikowanie i wykorzystanie zewnętrznych środków rządowych, wojewódzkich i europejskich na terenie miasta i gminy...” i tu było wpisane ewentualnie miasto czy powiat. Podpisy pod porozumieniem złożyli m.in.: pełnomocnik Prawa i Sprawiedliwości w powiecie kłodzkim, senator RP Aleksander Szwed i pełnomocnik Prawa i Sprawiedliwości w okręgu wałbrzyskim, poseł na Sejm, minister Michał Dworczyk. Dlaczego takie porozumienie nie było sygnowane przez właściwe ministerstwo lub rząd? Dlaczego mamy je zawierać z lokalnym PiS? Czemu oni mają być dla nas stroną? Nie rozumiem. Czy w niektórych powiatach i gminach inna była pandemia, łagodniejszy koronawirus, czy zakup karetki pogotowia, budowa kanalizacji, są inwestycjami niepotrzebnymi dla lokalnej społeczności? Czy zakup karetek dla powiatu, budowa kanalizacji są mniej ważne np. od placu zabaw, który otrzymał dofinansowanie w jednej gminie, bo kto inny tam trzyma stery? Takie sytuacje się wcześniej nie zdarzały i to już za rządów PiS. Trudno mówić o zaufaniu - dodaje przewodniczący.
Po buncie gmin górskich i odpowiedzi rządu coraz głośniej słychać głosy protestu i żądania wsparcia z gmin nadmorskich i tych ze wschodniej części kraju. Co będzie dalej?