Turystyka medyczna. Co zrobić, żeby zarobić?
Niemcy zarabiają na leczeniu cudzoziemców ponad 2 mld euro rocznie. Polska niewiele ponad 25 mln euro. Mamy wykształcone kadry, mamy sprzęt. Czego więc nam brakuje?
Kurorty i sanatoria Dolnego Śląska pełne są Niemców, Brytyjczycy z każdym rokiem chętniej latają do Polski leczyć zęby, Skandynawowie coraz tłumniej odwiedzają ośrodki SPA na polskim wybrzeżu, a i bogatsi Ukraińcy mają większe zaufanie do polskiej niż własnej służby zdrowia. Sprzęt medyczny w naszych ośrodkach nie ustępuje ani wiekiem, ani jakością temu w zachodnich szpitalach i ośrodkach, ceny tu dwu i trzykrotnie niższe niż w Niemczech, Francji czy Szwecji, nasi medycy uchodzą za świetnych fachowców, polskie akademie medyczne pełne są studentów nawet z najodleglejszych krajów. Wydawać by się mogło, że nasza służba zdrowia powoli staje się dla Europejczyków centrum usług medycznych, tymczasem ani powoli, ani się staje, choć ma niemal wszystko, by się stać. To „niemal” jednak decyduje.
- O hubie usług medycznych w Polsce mówi się już od dość dawna, tylko za mało się robi - twierdzi dr Ewa Piacentile, wiceprezes Federacji Izb Handlowych Europy Środkowo-Wschodniej. - Ośrodki prywatne rosną w silę i mogą stanowić przedmioty zainteresowania pacjentów, ale w skali tylko Europy. Jeśli jednak chodzi o Stany Zjednoczone i Kanadę, to tu jest blokada natury formalnej.
Po prostu polskie szpitale nie mają amerykańskich certyfikatów, które zdobyli już Czesi czy Węgrzy. A te certyfikaty potrzebne są, by towarzystwa ubezpieczeniowe amerykańskie czy kanadyjskie mogły swoim podopiecznym refundować koszty leczenia. Po prostu tamtejsze towarzystwa ubezpieczeniowe wymagają, by ich klienci leczyli się w certyfikowanych szpitalach.
Ewa Piacentile podaje jeszcze dwa inne powody, dla których amerykański pacjent unika polskich szpitali: azjatyckie i bliskowschodnie ośrodki medyczne znacznie aktywniej zabiegają o pacjentów z USA, a niemiecki system pozyskiwania zagranicznych pacjentów jest znacznie lepiej zorganizowany niż polski. U nas właściwie takiego systemu nie ma. Przykład? Szejk z Bliskiego Wschodu, dla którego „cena nie gra roli”, przyjeżdża na terapię do Niemiec z całą rodziną, na ogół na kilka dni, oczekuje, że organizator takiej wizyty zapewni jemu i rodzinie pobyt, atrakcje turystyczne, bezpieczeństwo i komfort. Niestety, tego wszystkiego polskie ośrodki zapewnić na razie nie są w stanie.
-Tymczasem polska medycyna stoi na światowym poziomie. Do czerwca 2019 roku wyeksportowaliśmy do USA sprzętu i materiałów ortopedycznych na sumę 250 milionów dolarów - wylicza dr Ewa Piacentile. - Szkoda tylko, że polskiego sprzętu nie jesteśmy w stanie implantować w Polsce.
Co zrobić, żeby przynajmniej na skalę europejską stać się ważnym ośrodkiem, do którego chętnie garną pacjenci z innych państw?
- Skoncentrować się na wybranych usługach medycznych, na kilku, nie na wszystkich - radzi dr Ewa Piacentile. - I dla rozwinięcia tego rynku musi zaistnieć partnerstwo prywatno-publiczne, tymczasem u nas sektor prywatny rywalizuje z publicznym.
Każdy sobie
- Możemy turystykę medyczną świadczyć w oparciu o jednostki i publiczne, i prywatne, potrzeba tylko współdziałania. Tymczasem jako podmioty medyczne jesteśmy zbyt rozproszeni - diagnozuje Wojciech Zawalski, prezes Polskiej Grupy Telemedycznej.
Konieczne byłoby stworzenie sieci, w którą włączą się nie tylko szpitale, ale też hotele, linie lotnicze stworzą siatkę korzystnych połączeń. Co łatwe nie będzie, bo hotele mają tendencje do rywalizacji o klienta, nie do współpracy, a linie lotnicze mają inne priorytety.
- A poziom usług mamy światowy, jesteśmy w stanie wykonywać dużo specjalistycznych operacji - zapewnia Wojciech Zawalski.
I podaje przykład na to, że popyt na takie świadczenia na Zachodzie jest: znajomy Holender trafił do swojego lekarza rodzinnego ze wstępną diagnozą: konieczna operacja kolana. Lekarz dwa tygodnie leczył go paracetamolem, po czym wystawił skierowanie na rezonans magnetyczny, na który pacjent czekał miesiąc, czasu oczekiwania na sam zabieg nie wytrzymał emocjonalnie, pojechał do Niemiec, gdzie zoperowano go w pięć dni. Dlaczego nie przyjechał do Polski?
- A my jesteśmy zrobić to samo, co najmniej tak samo dobrze, dysponujemy personelem mówiącym biegle po angielsku i niemiecku - zapewnia Zawalski. - Nasze małe ośrodki już to robią, ale w mikro skali, brakuje im promocji i wsparcia systemowego.
Jak bardzo komunikacja wpływa na rozmach turystki medycznej? Maciej Marcinowski, ekspert w dziedzinie implantologii, wykazuje to na przykładzie stomatologii: wizyty u dentysty są na ogół krótkie, lot Londyńczyka do specjalisty w Szczecinie byłby niewiele dłuższy niż do dentysty w Hamburgu, poziom usług ten sam, a cena w Szczecinie trzykrotnie niższa. A jednak Londyńczyk wybierze Hamburg, bo tu ma czym dolecieć. Poza tym trzeba mu zorganizować wizytę u lekarza, opiekę okołomedyczną, w razie potrzeby zapewnić tłumacza.
A stomatologia to największy kawał z tortu turystyki medycznej: na ok. 145 tys. pacjentów zagranicznych, jacy odwiedzili Polskę w ub. roku, 75 tys. to pacjenci gabinetów stomatologicznych. Kolejne 45 tys. to pacjenci uzdrowiskowi. Niemców nie brakuje na Dolnym Ślasku w Kudowie, Świeradowie Zdroju czy Szczawnie Zdroju, ale już nie spotkasz ich w Iwoniczu i Horyńcu. Może nie ten standard pobytowy, może brak umiejętności promowania się, a może zbyt duża odległość przy braku wygodnej komunikacji.
Stanisław Mazur, właściciel sieci rzeszowskich ośrodków medycznych, zwraca uwagę na jeszcze jeden problem: deficyt lekarzy każdej specjalizacji, pielęgniarek i techników medycznych. Prywatne szpitale „wykradają” specjalistów szpitalom publicznym, a i sobie wzajemnie też. Przy tak prowadzonej wojnie rynkowej trudno o współpracę między nimi. A jest ich brak, bo emigrują do krajów, oferujących im lepsze warunki. I nie chodzi tylko o warunki finansowe, ale np. w Niemczech i Francji medyk ma zaplanowaną ścieżką rozwoju i kariery, także możliwość jej realizacji. Polski system medyczny tego nie zapewnia. Przy tak silnym odpływie kadr medycznych (nie tylko lekarskich), trudno jest zapewnić polskim szpitalom stabilność w świadczeniu usług, a tym bardziej - budować spójny system „eksportu wewnętrznego” takich usług dla obcokrajowców.
Jednak - zauważa Stanisław Mazur - mimo wszelkich trudności prywatne polskie szpitale przyjmują na diagnostykę i terapię zagranicznych pacjentów.
- Szpital Specjalistyczny im. Świętej Rodziny w Rudnej Małej, którego jestem współudziałowcem, osiem procent obrotów zawdzięcza pacjentom głównie z Ukrainy i Białorusi i ten udział stale rośnie - wylicza Stanisław Mazur. - A najlepszy prywatny szpital położniczy w Polsce - Pro Familia w Rzeszowie - szacuje ten udział na 15 procent.
Obydwa szpitale są prywatne, w ogóle zdecydowana większość zagranicznych pacjentów w Polsce to pacjenci prywatnych szpitali. Nasza publiczna służba zdrowia specjalnie o nich nie zabiega, spętana jest formalnymi przeszkodami w komercyjnym podejściu do usług medycznych, a niekiedy nie dysponuje ani możliwościami organizacyjnymi, ani sprzętem takiej jakości, jakiego oczekują wymagający pacjenci.
Jak robią to inni?
Dlaczego to Niemcy są europejskim i ponadeuropejskim hubem turystyki medycznej, a nie trzykrotnie tańsza, ale równie dobra w usługach medycznych Polska? Bo w Niemczech traktuje się ten sektor usług jako gałąź gospodarki krajowej, jest tam uporządkowany system wsparcia dla niego, bo Niemcy potrafią o zagranicznego pacjenta zabiegać kompleksowo, oferując mu nie tylko usługę medyczną.
Znający ten segment niemieckiego rynku Sławomir Chomik, partner zarządzający w Medical Research Center, podpowiada jeszcze inne przyczyny.
- Rynek niemiecki jest w tej swojej części bardzo ustrukturyzowany, tam sprawnie funkcjonuje współpraca pomiędzy lokalną polityką i zarządzającymi ośrodkami medycznymi - tłumaczy. - W 2004 roku zmodyfikowano prawo w taki sposób, by tamtejsze kasy chorych mogły „eksportować” swoich klientów za granicę. Obniżają swoje koszty, a pacjenci mają refundowane usługi, udając się do Węgier lub do Polski. A z drugiej strony bardzo intensywnie promują swoje usługi medyczne za granicą. Na targach medycznych w Dubaju wystawiało się 50 niemieckich szpitali. Co ważne - ze wsparciem rządów swoich landów.
W ten sposób jeden z wydziałów kliniki w Hamburgu „przyciągnął” 400 pacjentów z Arabii Saudyjskiej, na których zarobił 10 mln euro. Pacjenci przyjechali z rodzinami, rodziny korzystały z hoteli, które zyskały, podobnie jak handel z ekskluzywnym asortymentem, bo rodziny robiły przy okazji zakupy.
- Są miejsca na ziemi, w których występują bardzo wysokie wskaźniki chorobowe, brak wysokojakościowej opieki medycznej, a jednocześnie ogromnie zasobne materialnie - przytacza Sławomir Chomik. - Dość wymienić Bliski Wschód, czy bardzo bogatych Rosjan. Niemcy już nastawiają się na zapewnienie im kompleksowych usług medycznych.
A przecież - zauważa - na polskich uczelniach medycznych studiuje mnóstwo obcokrajowców, widzą i doświadczają jakości usług naszych szpitali, byliby znakomitymi promotorami polskiej medycyny w krajach swojego zamieszkania. Gdyby tylko ktoś tutaj umiał tę możliwość wykorzystać.
Podczas kongresu kardiologicznego w Dubaju interesująco promowały się kanadyjskie szpitale. To już nie był PR-owy standard typu: „zapewniamy najwyższej jakości usługi u specjalistów o najwyższych kwalifikacjach”. Kanadyjczycy przestawiali całe harmonogramy programów diagnostycznych, by potencjalny pacjent wiedział czego, kiedy, w jakiej kolejności, w jakim czasie i za ile może oczekiwać.
Nasze ośrodki medyczne dopiero zaczynają bywać na międzynarodowych targach medycznych, pacjent poza granicami Polski niewiele wie o ich ofercie. W efekcie zdecydowana większość zagranicznych pacjentów w polskich szpitalach to przedstawiciele Polonii, Polacy mieszkający i pracujący poza granicami ojczyzny i ich rodziny, zdecydowanie rzadziej - pacjenci z paszportami państw obcych. Wprawdzie dane szacunkowe mówią, że rynek turystyki medycznej w Polsce rośnie co roku o wartość kilkunastu procent, ale to tylko szacunki, bo żadna instytucja nie dysponuje pełnymi i wiarygodnymi danymi. Bo po prostu takich badań w skali kraju się nie prowadzi.
Gdyby państwo pomogło...
To, co przeraża demografów, socjologów i ekonomistów, jest szansą dla sektora usług medycznych. Społeczeństwa rozwinięte stają się coraz bogatsze, ale i coraz starsze, jednocześnie coraz więcej uwagi poświęcają zdrowiu i coraz więcej za zdrowie gotowi są płacić. Tendencje dotyczą nie tylko wysokospecjalistycznych usług medycznych, ale również uzdrowiskowych i diagnostyki, opieki senioralnej, geriatrii i chirurgii kosmetycznej. Polska ma znakomitych medyków i uczelnie medyczne o uznanej na świecie reputacji, coraz lepiej wyposażone szpitale i rozwiniętą diagnostykę. Moglibyśmy leczyć Brytyjczyków, Francuzów i wiele innych nacji, bo mamy kim i czym. Tym bardziej, że kasy chorych i ubezpieczyciele w tych krajach wręcz zachęcają swoich klientów, by korzystali z polskich, węgierskich, czeskich ośrodków medycznych, bo dla nich to dwu i trzykrotnie niższe koszty przy utrzymaniu standardów jakościowych.
Moglibyśmy, gdyby tylko państwo w tym pomogło, pozwalając na partnerstwo publiczno-prywatne, likwidując bariery prawne, powstrzymując odpływ emigracyjny kadr medycznych, promując polską medycynę poza granicami. Bogate Niemcy to robią, bo ponad 2 miliardy euro dochodu z leczenia obcokrajowców jest nie do pogardzenia. Dla znacznie mnie bogatej Polski ta suma powinna być tym bardziej atrakcyjna.