Tutaj ciekawość to pierwszy stopień do... śmierci
Dwaj turyści z Opola przypłacili życiem chęć zbadania sztolni nieczynnej od lat kopalni w Nowych Czaplach. Bunkry, dawne fabryki amunicji, piwnice... Przyciągają, ale potrafią też zabić
Centrum niewielkich Nowych Czapli zaskakuje. Ciąg okazałych budynków po jednej stronie ulicy nie kojarzy się z wiejskimi klimatami. Ta główna arteria nazywa się... Kopalniana. Po chwili zobaczymy górniczy znak, skrzyżowane młoty, na świetlicy. A kiedyś... Przy tej ulicy był ciąg sklepów i ruch panował jak w miasteczku. To były złote czasy. Jeszcze u progu lat 50. minionego stulecia działały tutaj trzy kopalnie, które dawały pracę setkom ludzi.
– Zresztą nigdy nie zaprzestaliśmy kopania, nielegalne odkrywki działają do dziś – mówi mieszkanka i prosi o anonimowość. – Na przykład w okolicy Sanic węgiel wyłazi na pola. Przez dziesięć lat z mężem z tego żyliśmy. Teraz już zajmują się tym ludzie przypadkowi, sprzedają brudny węgiel, klienci coraz mniej chętnie go biorą.
Po kopalniach została jeszcze jedna pamiątka. Pojezierze antropogenicznych akwenów, które przyciągają turystów. Kolorowe jeziora na terenie unikalnego geoparku, znajdującego się na liście UNESCO, przez które wiedzie ścieżka turystyczna „dawna kopalnia Babina”. Raj dla turystów, rozciągający się między Łęknicą a Nowymi Czaplami.
Śmierć w sztolni
W sobotę ze sztolni dawnej kopalni węgla brunatnego w Nowych Czaplach wydobyto ciała dwóch mężczyzn: 53- i 31-latka. To turyści z Opola. Znamy już wyniki sekcji zwłok. Biegli potwierdzili wersję strażaków, że przyczyną śmierci było uduszenie. Zawartość tlenu w powietrzu w nieczynnej sztolni, już 10 metrów od wejścia, wynosiło ledwie 10-11 procent.
– W takich warunkach człowiek nagle traci świadomość, co powoduje, że nie może wykonać żadnego ruchu, a po kolejnych paru krokach w głąb sztolni traci przytomność – tłumaczy Robert Brzeziński, szef prokuratury w Żarach. – Właśnie ze względu na panujące wewnątrz tego obiektu warunki, szukamy ekipy biegłych, którzy wykonają w tym miejscu oględziny. W czasie, gdy wydobywano zwłoki, do wnętrza nie mógł wejść nawet prokurator.
Nie wiadomo, czy turyści zeszli tak głęboko, czy też stracili przytomność i zsunęli się po skarpie...
Opolanie zeszli, a może zsunęli się po pochyłości, 50 metrów w głąb kopalni. Byli turystami. Kilka dni wcześniej przyjechali pociągiem z Opola i ruszyli dalej odkrywać okolice Łęknicy. Podróżowali na rowerach i pozostawali w stałym telefonicznym kontakcie z rodzinami. W czwartek ten kontakt się urwał. W piątek ich bliscy zgłosili opolskiej policji zaginięcie. Ponieważ poszukiwani korzystali z lokalizatora GPS, stąd w stosunkowo krótkim czasie ustalono precyzyjnie miejsce położenia urządzenia. Rodziny zaginionych przyjechały w rejon Nowych Czapli i skontaktowały się z leśniczym, który wskazał w pobliskim lesie miejsce sygnalizowane przez GPS. Nawiasem mówiąc, natychmiast pojawiło się podejrzenie, że może chodzić o stary obiekt pokopalniany. Właśnie tam znaleziono rowery pozostawione na ścieżce leśnej, tuż obok wejścia do starej sztolni.
– Od razu zadysponowaliśmy grupę wysokościową straży pożarnej z Zielonej Góry, która specjalizuje się w tego rodzaju ratownictwie – relacjonuje Marek Giedrojć, dowódca działań ratowniczych z Państwowej Straży Pożarnej w Żarach. – Ciała znaleźliśmy w korytarzu o nachyleniu 35 stopni, 50 metrów od wejścia do kopalni.
Ratownicy znaleźli GPS i – niestety – zwłoki obu poszukiwanych mężczyzn. Urządzenia ratowników już po 15 metrach od wejścia sygnalizowały brak tlenu. W miejscu znalezienia ciał, jakieś 40 metrów dalej, poziom jego zawartości w powietrzu wynosił nie więcej niż 10 procent. W znalezionym przy jednym z mężczyzn aparacie fotograficznym ostatnie ujęcie przedstawiało wejście do sztolni. Na fotografii widniała data „18.05.2017, godzina 19.22”...
– Tego typu miejsca są bardzo niebezpieczne, nie wolno do nich wchodzić – apeluje Aneta Berestecka z policji w Żarach. – W okolicach Trzebiela, Łęknicy i Tuplic, gdzie niegdyś wydobywano węgiel brunatny, jest mnóstwo podobnych pułapek.
Mieszkańcy znają ich wiele. Wiedzą, że w niektórych z kolorowych jeziorek nie powinno się nawet zanurzyć palca. Wiedzą, że podczas grzybobrania należy unikać wykrotów, zapadlisk. Czasem tylko słychać o kontuzjach, które odnoszą grzybiarze z innych regionów Polski. Najlepiej stare sztolnie znają byli przemytnicy, którzy wiedli rzesze nielegalnych emigrantów przez pobliską graniczną Nysę Łużycką. Pokopalniane „pamiątki” stanowiły ich schronienie przed ostatnim etapem podróży. Jeszcze długo można tam było znaleźć porzucone tobołki, a jak twierdzą wtajemniczeni, kto wie, czy niektórych z tamtych podróżnych nie spotkał los podobny do turystów z Opola...
Jak na beczce prochu
Mieszkamy w bardzo atrakcyjnym turystycznie terenie, a jednym z magnesów przyciągających gości są właśnie tajemnice. Zwłaszcza te związane z II wojną światową. I one bywają niebezpieczne.
Wydawało się, że teren dawnych fabryk amunicji w Brożku i Krzystkowicach znamy jak własną kieszeń. Ile razy, niemal od najmłodszych lat, wędrowaliśmy wśród tajemniczych budowli, labiryntami piwnic, ile razy opisywaliśmy to miejsce w gazecie... Jeszcze lepiej znają je mieszkańcy okolicy. Ba, ci z okolic Brożka eksplorowali pokłady waty strzelniczej, gdyż od dawna panowała opinia, że to wspaniały materiał na rozpałkę do pieca lub grilla. A złomiarze? Wywieźli wszystko, co się dało, nie gardząc nawet niewypałami.
Ale... Mamy rok 2004, maj. Nieco po południu przez teren tzw. bunkrowego lasu wędruje grupa studentów geografii poznańskiego uniwersytetu. Przyjechali na szkolenie z geomorfologii. Dwaj studenci postanowili zwiedzić obiekty dokładniej, zaintrygowała ich podziemna część jednego z nich. Ich pech, a może raczej błąd, polegał na tym, że postanowili poświecić sobie zapałką... To był śmiertelny błąd. Siła eksplozji była potworna. Czapka któregoś z chłopców wisiała na drzewie, odpryski betonu rozrzucone były po całej okolicy. A ratownicy, aby wydobyć ciała, musieli przedzierać się przy pomocy ciężkiego sprzętu przez kolejne poziomy betonowej budowli. Wcześniej pracowali saperzy. „Bunkrowy las” to blisko 700 hektarów iglastego lasu wzdłuż Nysy Łużyckiej, na obszarze którego wznoszą się betonowe budowle. Jedne wyrastają z ziemi do wysokości pierwszej kondygnacji, inne ukryte są w ziemi nawet na głębokości pięciu pięter...
Przeprowadzona już po wojnie inwentaryzacja obiektów wykazała 400 bunkrów i budowli naziemnych o różnym przeznaczeniu.
– Obiekty w Brożku zwiedzam bardzo ostrożnie, mimo że jestem wspinaczem, speleologiem i mam bardzo duże doświadczenie – tłumaczył nam tuż po tej tragedii Krzysztof Motyl, wówczas specjalista od fortyfikacji muzeum wojskowego w Drzonowie pod Zieloną Górą. – Tam jest mnóstwo niewypałów, substancji chemicznych, półproduktów do wytwarzania amunicji.
Po tragedii gmina Brody wprowadziła drastyczne ograniczenia dostępu do terenu dawnej fabryki amunicji, a poruszający się drogami nie powinni wychodzić poza utwardzony obszar. Zwiedzać ten atrakcyjny bunkrowy las można dopiero po uzyskaniu zgody. Jak mówi wójt Ryszard Kowalczuk, całkowitego zakazu wprowadzić nie było można, gdyż przez teren fabryki wiedzie droga powiatowa, działają tam firmy.
– O dziwo od lat nie mamy już problemu z ludźmi zwiedzającymi ten teren na własną rękę – dodaje wójt. – Myślę, że ludzie mają gdzieś z tyłu głowy informacje o tej tragedii sprzed lat. W tym roku wydaliśmy bodajże trzy zgody dla polskich i niemieckich grup zorganizowanych.
Z MRU nie ma żartów
Największym w regionie poligonem dla poszukiwaczy skarbów i mocnych wrażeń są bez wątpienia bunkry Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Podziemne komory, magazyny oraz łączące je korytarze mają ponad 30 kilometrów długości. Nic też dziwnego, że przyciągają eksploratorów z całego kraju. Są też bardzo niebezpieczne. W latach 90. minionego wieku w bunkrze między Nietoperkiem a Kęszycą zginął kilkunastoletni harcerz. Wpadł do szybu windy łączącej schron z podziemnymi koszarami. Zginął na miejscu po upadku z wysokości ponad 20 m. Wcześniej do podobnych wypadków dochodziło w innych obiektach.
– W jednym z bunkrów zaczadził się bunkrowiec, niejaki „Gonzo”. Naniósł do środka słomy, która zapaliła się od świeczki, kiedy już zasnął – opowiada Tadeusz Świder z Międzyrzecza, znawca fortyfikacji.
Dawniej przyczyną wielu tragedii były też niewypały wydobywane z bunkrów przez mieszkańców pobliskich wsi. Eksplozje granatów moździerzowych okaleczyły i pozabijały wiele osób.
W MRU znajduje się rezerwat nietoperzy, dlatego wstęp do podziemi jest zabroniony. W wielu miejscach klatki schodowe są pozarywane, na eksploratorów czekają też rozmaite pułapki. Na przykład niezabezpieczone studzienki odwadniające, w których można połamać ręce i nogi.
– Dlatego podziemia można zwiedzać wyłącznie w wyznaczonych miejscach, na trasach koło wsi Pniewo i Boryszyn, tylko pod opieką przewodników – dodaje Świder.
Jednak obiekty MRU nieustannie przyciągają wielbicieli fortyfikacji i tajemnic. Zwłaszcza po informacjach w mediach, że być może to właśnie tutaj ukryto bursztynową komnatę. A obok wykorzystywanych turystycznie i zabezpieczonych obiektów są także te zupełnie „dzikie”.
Mądrzy po szkodzie
W gminie Trzebiel wszyscy są zaskoczeni tragedią w Nowych Czaplach.
– Nikt wcześniej nie sygnalizował nam tego rodzaju problemów z pozostałościami kopalni ani mieszkańcy, ani goście – mówi Justyna Mazur-Franczak, sekretarz gminy. – Zresztą po otwarciu geościeżki ruch turystyczny poszedł w innym kierunku. Obok sztolni była informacja, że jest to niebezpieczne miejsce. Teraz zresztą pojawiły się z inicjatywy starostwa nowe tabliczki.
Trwają rozważania, czy nie zabezpieczyć wejścia do sztolni kratą. Ale jednocześnie inicjatorzy tego rozwiązania zastanawiają się, czy przypadkiem nie zepsuje to wyglądu zabytkowego – było, nie było – obiektu.
Kilkadziesiąt kilometrów dalej, w okolicy Nowogrodu Bobrzańskiego, znajduje się inna „atrakcja”, dawna fabryka amunicji. Na ścianie niemal każdego obiektu wymalowano ostrzeżenia. Jednak czasem ruch tutaj jak na deptaku. Cóż, ciekawość... Do tego widome znaki tego, że obiekty dawnej fabryki pełnią czasem rolę noclegowni lub nawet lokalu gastronomicznego z wyszynkiem.