No, to mamy w Toruniu i okolicy w wyborach do Sejmu pojedynek tuzów z mediów narodowych, zwanych też - za przeproszeniem - publicznymi.
Bo na swe listy na spadochronach z Warszawy SLD zesłał nam byłego prezesa Telewizji Polskiej Roberta Kwiatkowskiego, a PiS - prezesa Rady Mediów Narodowych Krzysztofa Czabańskiego, firmującego to, co się obecnie w TVP wyprawia. Zawsze jednak można coś znaleźć na pocieszenie. Bo przecież mógł nam SLD zesłać Jerzego Urbana, a PiS - Marka Króla, niegdyś członka Komitetu Centralnego PZPR i naczelnego „Wprost”, dziś komentującego świat z jakże bliskiego tej partii punktu widzenia.
Co do panów Kwiatkowskiego i Czabańskiego to zauważyć wypada, że łączy ich kobieta. Oczywiście w sferze medialnej. I to jaka kobieta - Aleksandra Jakubowska, ta „lwica lewicy” o „mężnym sercu w kształtnej piersi”. Dawną dobrą znajomą eksprezesa Kwiatkowskiego można dziś przecież podziwiać w przypominanych na TVP Historia wydaniach „Dziennika Telewizyjnego” sprzed 30 lat, gdy wyjaśniała widzom trudną dla PZPR ówczesną rzeczywistość. A tę obecną objaśnia na bieżąco, po myśli PiS, w TVP Info.
A Robert Kwiatkowski, któremu w czasach prezesury w TVP zarzucano upolitycznianie zwłaszcza programów informacyjnych, mógłby się wiele nauczyć od obecnych ich zarządców. W każdym bądź razie odwiedził stare kąty w ostatnią niedzielę, zaraz po tym, jak oficjalnie został ogłoszony „jedynką” na lewicowej liście dla Torunia i okolicy. Wystąpił w słynnym inaczej „Gościu „Wiadomości””, czyli zaraz po głównym wydaniu dziennika telewizyjnego. Jednak ten pokaz siły przebicia też nie przekonał lokalnych struktur SLD, które chciały na „jedynce” swojaka, a konkretnie będącego na fali Marka Joppa. Bo ich zdaniem młode pokolenie Roberta Kwiatkowskiego nie zna, a starsze to co najwyżej z afery Rywina. Cóż z tego, jeśli grupa obecnie trzymająca władzę na lewicy, oczywiście z szefem SLD Włodzimierzem Czarzastym na czele, uznała, że „jedynką” być musi jego wieloletni przyjaciel, z którym znajomość budował jeszcze w czasach PRL.
Tasowali się za to kandydaci Koalicji Obywatelskiej. Senator Termiński zapłacił za wynik swych żużlowych podopiecznych, którzy z hukiem zlecieli z ekstraligi. Widać były obawy, że elektorat żużlowy, z którym w Toruniu i okolicy trzeba się mocno liczyć, a w którym mocno podpadł, go nie poprze. Do boju o miejsce w nim został więc skierowany poseł Mężydło, który z kolei w obecnych okolicznościach mógłby mieć problem z wejściem do Sejmu. Z Senatem co innego - według niektórych musiałby „przejechać po pijanemu zakonnicę w ciąży na pasach”, by nie wygrać w takim bastionie PO jak senacki okręg toruńsko-chełmiński, na dodatek rywalizując z takim kandydatem PiS jak wiceprezydent Rasielewski, ale spokojnie - w polityce nigdy nic nie wiadomo. A senator Termiński przetestuje swą popularność w wyborach do Sejmu, choć na liście KO dostał niekoniecznie jednak tak zwane biorące miejsce.