Rozmowa z Moniką Weychert-Waluszko, dziennikarką, kuratorką sztuki, torunianką, która po ośmiu latach odeszła z TVP Kultura.
- Co się stało, że po ośmiu latach zrezygnowałaś z pracy w kanale kulturalnym TVP?
- Przyszedł moment, gdy poczułam, że już nie jestem we własnym domu.
- To znaczy?
- Treści, jakie prezentuje TVP Kultura, zaczęły się zmieniać w sposób dla mnie niedopuszczalny. Przez osiem lat pracowałam wyłącznie dla informacji kulturalnych. Byłam zainteresowana misją dokształcania ludzi. Lubiłam sięgać po nieoczywiste tematy, wystawy, które się odbywały poza głównym nurtem - słowem, po sprawy, które przeciętnemu odbiorcy rzadko przychodzą do głowy, ale są warte odkrycia. W ogóle ludzie, którzy ze mną pracowali (wszyscy na umowy śmieciowe), to raczej ludzie kultury niż dziennikarze. Przejęli na siebie niejako obowiązek edukatorów. Pracowałam z Piotrem Gruszczyńskim, autorem „Ojcobójców”, dramaturgiem teatru Warlikowskiego, czy Michałem Bielawskim, reżyserem filmu „Mundial. Gra o wszystko”. To oczywiście przykłady bardziej znanych osób, ale właściwie wszystkie osoby, które tam pracują, znają się na kulturze i kochają to, co robią.
- Przestaliście kochać po zmianie władzy?
- Przyszłam do TVP Kultura, gdy jeszcze się kreowała. To przecież stosunkowo młody kanał. Zaczynaliśmy jako eks -perymentalna telewizja, z artystami na żywo, którzy w ten sposób realizowali swoje prace. Wydawało mi się, że związanie się z Informacjami Kulturalnymi będzie mnie chronić od jakichkolwiek wpływów politycznych. Przecież, myślałam, w materiałach informacyjnych zawsze muszą się wypowiedzieć dwie strony konfliktu, no a co tu się może zmienić bez naruszenia zasad profesjonalizmu? Nie opiniujemy, ale informujemy, klasyczna dziennikarska robota.
- I co się zmieniło?
- Postawiłam sobie wewnętrzną granicę, że robię swoje, dopóki przełożeni nie będą ingerować w moje materiały, nie będą mi mówić, jak mam je przygotowywać, nie zaczną ich cenzurować. W momencie gdy usłyszałam, że mam czegoś nie robić, a później, że mam ostrożniej dobierać tematy, wiedziałam, że zbliża się mój koniec.
- Bo?
- Bo autocenzura jest moralną śmiercią człowieka. Gdy ktoś zakłada ci kaganiec, już cię nie ma.
- Kto cenzurował?
- Nie mogę podać nazwisk, obowiązuje mnie przestrzeganie zasad kontraktu.
- Przełożeni?
- Tak. I postanowiłam odejść.
- W jakich sprawach zalecali ci ostrożny dobór tematów?
- Jedną ze spraw był festiwal LGBT, który się odbywa w całej Polsce, i zapowiadałam go podczas urzędowania każdej władzy w TVP Kultura. Druga rzecz to wywiad z Malgą Kubiak, która jest bardzo interesującą artystką. Rozmawiał z nią Max Cegielski, „Gazeta Wyborcza”, ale ja usłyszałam, że już jest na nią szlaban.
- Jak zareagowałaś?
- No powiedziałam, że dłużej nie wytrzymam. To była bardzo trudna decyzja, bo pracowałam w świetnym zespole, wszyscy się tam zżyliśmy, emocjonalnie bardzo to przeżywam. Zwłaszcza że jeszcze niedawno walczyłam ze złymi opiniami na temat TVP Kultura. Gdy zarzucano nam, że się zmienimy po przejęciu przez nową władzę, myślałam, że tak nie będzie, dałam nowemu szefostwu duży kredyt zaufania.
- W jaki sposób nowy dyrektor Mateusz Matyszkowicz zmienił tę telewizję?
- Na początku miał naprawdę czystą kartę. Byliśmy ciekawi, co zrobi, w końcu to człowiek wykształcony, tłumacz filozofii, sławiony hipster prawicy. Ale stopniowo, z każdym miesiącem, było coraz trudniej. Nie mogłam w to uwierzyć, tak żal mi było tej telewizji. Postanowiłam zrobić więc eksperyment. Siadłam przed telewizorem i od rana do wieczora przez kilka dni oglądałam TVP Kultura. Gdy się dokładnie przyjrzałam, co pokazujemy, stwierdziłam, że nie będę tego legitymizowała swoją obecnością. To, co zobaczyłam, to już nie były tylko neutralne informacje kulturalne i wspaniałe filmy czy koncerty, ale publicystyka, która mnie odrzuca. Do tego niewyemitowanie odcinka „Pegaza” i kłamstwo, że tak się stało z powodów technicznych, gdy chwilę później Jacek Kurski powiedział wyraźnie: „Nie zgodziłem się na to, żeby szło to tuż przed szóstą rocznicą katastrofy smoleńskiej”. Obiecano nam brak zwolnień - głową jednak zapłacił szef mojej redakcji Marek Zając. To były krople, które przelewały czarę goryczy.
- Co najbardziej cię odrzuciło?
- Po prostu TVP Kultura przestała być pluralistyczna, a te wartości są nam, pracownikom TVP Kultura, bliskie. Sposób, w jaki się teraz mówi o imigrantach, mniejszościach, innych, jest dla mnie nie do przyjęcia. Coraz bardziej jest to telewizja białego mężczyzny. Ta równowaga zapraszanych gości: parytety, ale też liczba argumentujących za i przeciw zostały wyraźnie zachwiane. Nie mówiąc już o tym, że punktów widzenia może być więcej niż dwa.
- Twoi koledzy i koleżanki wciąż tam są.
- Bardzo szanuję osoby, które zostały i wciąż się starają czynić tę telewizję ciekawą. Może ci, którzy zostali, wywalczą więcej przestrzeni, ale ja już nie chcę walczyć w obronie spraw oczywistych.
- Co będzie z TVP Kultura?
- Zobaczymy, gdy wejdzie w życie ustawa medialna. Już politycy mówią o chrześcijańskich wartościach jako wyznaczniku doboru komunikatów. A czy ktoś w ogóle się zastanawia, co to może znaczyć dla etyki dziennikarskiej? Wciąż jednak trzeba pamiętać, że PiS wygrało wybory, ale nie jest reprezentantem całego społeczeństwa. Miałam 12 szefów w TVP, z różnych ekip, ale żaden, nawet ten, który zapomniał o antenie i musieliśmy sami zdobywać fundusze - nie przekroczył granicy pluralizmu treści.