Twaróg: Krzykliwa wiara w wiarę i inne przygody po słowach arcybiskupa Jędraszewskiego
"Z nadzieją, że pan nie będzie szkodził naszemu Kościołowi” - tak zakończył list do mnie Czytelnik z Częstochowy. Napisał po tym, jak wyśmiałem dyrdymały arcybiskupa Marka Jędraszewskiego o ekologizmie, którymi uraczył wiernych w okolicy Bożego Narodzenia. Fiksacja abpa Jędraszewskiego na punkcie tzw. ekologizmu czy LGBT jest powszechnie znana i - wydawało się - że każdy rozsądnie myślący człowiek puszcza je już mimo uszu. Ale jednak nie. Listy nadchodzą, a arcybiskup znowu przemówił. Tym razem przy okazji Wielkiego Postu.
„Jak ideologia ekologizmu pomniejsza wartość człowieka i, odwracając porządek rzeczy, za najważniejszą wartość uznaje samą Ziemię, tak z kolei inne ideologie - ideologia gender i związana z nią ideologia LGBT - stawiają człowieka ponad wszystko, także ponad porządek naturalny” - napisał abp Jędraszewski w liście do wiernych archidiecezji krakowskiej.
Jędraszewski niuansował swoje stanowisko w tym sensie, że nawiązywał do „nawrócenia ekologicznego”, do którego wielokrotnie nawołuje papież Franciszek. Lecz nawrócenie to widzi Jędraszewski w „wewnętrznym radykalizmie”, który przestrzega nas „przed wchodzeniem w jakiekolwiek próby dialogu i kompromisu z ojcem wszelkiego kłamstwa”.
W moim przekonaniu, wiązanie słów Franciszka z obsesją abpa Jędraszewskiego jest całkowicie niezgodne z intencją papieża. I tyle o samym krakowskim hierarsze.
Znacznie bardziej interesująca jest reakcja niektórych wiernych, którym chce się jeszcze o Kościele dyskutować. Zarzucono mi bowiem, że nie wolno mówić źle o „swoich pasterzach” i że „wyrządzam krzywdę Kościołowi”, bo „nikt o zdrowych zmysłach nie pluje na swoją rodzinę”. Krótko mówiąc - jak kończy się kolejny akapit listu - „albo jesteś w Kościele, wspierasz go i bronisz, albo jesteś już poza nim...”.
Kościół będzie miał naprawdę pod górkę, jeżeli jego członków rozliczać się będzie w pierwszej kolejności z tak rozumianej pokorności serca. Bo cechą dobrego chrześcijanina na pewno nie jest bezwolność umysłu, która każe usprawiedliwiać działania błądzących hierarchów.
Ewangeliczny nakaz upominania grzeszników z pewnością obowiązuje, a każdy w Kościele ma prawo, a właściwie obowiązek, upominać abpa Jędraszewskiego, stawiającego chrześcijańskie dobro i miłość w kontrze do tolerancji, a nawet życzliwości wobec ludzi LGBT. Kto widzi, ile zła wywołuje filozoficzne gawędzenie Jędraszewskiego, i jak opóźnia ono „ekologiczne nawrócenie” zwykłych ludzi - kto zatem to widzi, a o tym głośno nie mówi, tylko milczy, by nie kalać własnego gniazda, popełnia grzech intelektualnego zaniechania.
Milczeć o złu w imię jedności Kościoła? O nie. To źle pojęta solidarność. Nikt także nie powinien czynić zasady z zakazu krytykowania hierarchów. Podlegają oni bowiem krytyce dokładnie tak samo, jak każdy członek Kościoła - a może nawet powinni podlegać krytyce surowszej. Ich słowa i czyny bowiem wpływają na postrzeganie całej Wspólnoty.
Zakończyć wypada tu cytatem z ks. Tischnera, który wciąż jest źródłem inspiracji: „Jeśli Bóg - po latach rozkwitu - dopuści jakieś nieszczęście na nasz Kościół i naszą wiarę, to przyjdzie ono nie z zewnątrz, ale od wewnątrz: z krzykliwej wiary nie w Boga, ale wiary w wiarę”.
Do refleksji. W nadziei, że to ostatni raz o abp. Jędraszewskim.